Juliusz Słowacki miał być wujkiem. Nigdy w życiu nie był niczym tak podekscytowany, jak byciem wujkiem.
— Będę do niego co tydzień przyjeżdżać - oznajmił, na co Ola odpowiedziała głośnym śmiechem. – No co?
— Byś do mamy tak przyjeżdżał, albo do mnie, jak ten mały demon jeszcze we mnie siedzi – delikatnie poklepała się po brzuchu.
— Przecież ostatnio byłem u was, przestań – oburzył się, znów w odpowiedzi dostając śmiech.
Kiedy Ola się śmiała, świat zatrzymywał się w miejscu. Dawno nie słyszał tego śmiechu, bo nigdy nie miał czasu odwiedzać rodziny - mówiąc szczerze, chciałby słyszeć ten śmiech o wiele częściej.
— Dobra, dobra, przyjeżdżasz, masz rację – uśmiechnęła się i poprawiła spadającą jej na oczy grzywkę koloru blond. Juliusz, kiedy był młodszy, sekretnie zazdrościł jej tych włosów - były przepiękne. – Ale zawsze mógłbyś częściej.
— Oczywiście, powinienem z powrotem się przeprowadzić do mamy, najlepiej wraz ze wszystkimi trzema sierściuchami – machnął dłonią w stronę dwóch posłań, na jednym z których spokojnie spał sobie Bies - czarny jak noc pies z dwukolorowymi ślepkami (lewe miał niebieskie, prawe - brązowe).
Bies mieszkał z nimi od roku, kiedy brali go ze schroniska miał około trzy lata. Czart początkowo czuł się oburzony wprowadzeniem się drugiego zwierzęcia, ale szybko się zaprzyjaźnili, i to do tego stopnia, że na lodówce oraz szufladzie z karmą trzeba było założyć blokady.
— Czy Adam wie, że jest jednym z trzech zwierząt domowych?
— Nie zwierząt domowych, tylko stworzeń typu kudłatego - wyjaśnił i upił łyk herbaty. – Chociaż, może zwierząt domowych też...
Jak na zawołanie, drzwi wejściowe otworzyły się, a Bies poderwał się z posłania, najpierw biegnąc do przedpokoju szczekając wniebogłosy, po chwili jednak zmieniając dźwięki na podekscytowane piski.
— O wilku mowa.
— Wilk to też stworzenie typu kudłatego.
— Ale nie domowe... Adam? – Juliusz zwrócił się w stronę ukochanego, który właśnie wszedł do pokoju. – Gdybyś miał być zwierzęciem, to jakim?
— Nie wiem, szczurem? Cześć, Ola – Mickiewicz mruknął, pochylając się nad fotelem Słowackiego i cmokając go w usta na powitanie.
— Niektórzy trzymają szczury w domu – Ola pokiwała głową. – Więc jest.
— Jest. Sprawa zamknięta.
— Nawet nie będę próbował wnikać – Adam westchnął, znikając na moment w kuchni, po chwili jeszcze wychylając z niej głowę. – Chcecie... A, nie, macie. Nie ważne – wymamrotał i z powrotem się schował.
Ola znów uśmiechnęła się i wlała w siebie ostatni łyk herbaty, po czym dyskretnie spojrzała na zegarek. Westchnęła ciężko.
— Muszę się zbierać – mruknęła.
— Już?
— A, no. Mam umówioną wizytę u lekarza i pasuje się nie spóźnić – wyjaśniła. – Pomożesz wstać?
— Jasne, już.
Wstała, przytrzymując się jednocześnie brata i fotela, nadal utrzymując swoją przedziwną grację. Podreptała do przedpokoju, a zanim wyszła z mieszkania, odwróciła się jeszcze w stronę Juliusza i z niezrozumiałą dla niego obawą w głosie rzuciła.
— Julek, przyjedźcie do nas któregoś dnia z Adamem, naprawdę.
— Przyjedziemy, na pewno, teraz to przecież czasu jest w cholerę – machnął ręką. – A i z Józkiem się dawno nie widzieliśmy, więc napisz, kiedy oboje będziecie w domu.
— Mhm, napiszę. Ale macie przyjechać.
— Dobrze.
— Dobrze. Cześć – westchnęła, po czym rzuciła głośniej. – Pa, Adam!
— Pa! – odpowiedział jej głos z głębi mieszkania.
Uśmiechnęła się po raz ostatni, po czym znikła.
Juliusz wrócił z powrotem do salonu, opadając na kanapę z jękiem pełnym rozżalenia. Na ten dźwięk z kuchni wyłoniło się największe w domu stworzenie typu kudłatego i bez słowa wsadziło mu kawałek czegoś do ust, szybko znikając z powrotem. Przeżuł. Połknął. Słodkie.
— Dobre. Co to?
— Rachatłukum.
— Aha.
Chwila ciszy, podczas której Juliusz zdążył dramatycznie zsunąć się na podłogę.
— Czy jest jakiś powód, dla którego polerujesz panele sobą? – Adam tym razem na dobre wyszedł z kuchni, odkładając na stolik kubek z herbatą i mały talerzyk z paroma obtoczonymi w cukrze pudrze różowymi kostkami, po czym przysiadł na fotelu, z rozbawieniem spoglądając na ukochanego.
— Nie będziemy mieć dzieci – wyjaśnił, wzdychając.
— Na to wygląda. Chciałbyś mieć dzieci?
— Nie wiem – Słowacki wzruszył ramionami i podniósł się do siadu. – Wiesz, że hieny rodzą... Albo nie, jednak nie.
— Jednak nie rodzą?
— Nie, jednak rozmnażają się bezpłciowo.
– Zrozumiałe.
Znów cisza, Juliusz w tym czasie z powrotem wspiął się na kanapę.
— Och, hm. Zmieniając zupełnie temat, bo się uduszę – Adam wzdrygnął się. – Nigdy więcej nie wychodzę z domu.
— O, a to dlaczego?
— Widziałem swoją... Chryste, jak to brzmi... Swoją byłą. Wróciła do miasta widocznie.
— ...Celina gdzieś była?
— Nie Celinę, nie. Gorzej. Myślałem, że takiej panicznej reakcji człowiek się wyzbywa w momencie, kiedy kończy trzydzieści lat, a tu proszę – przetarł twarz dłonią.
— Aż taka zła była? Mam się z nią bić?
— Po pierwsze powaliłaby cię pewnie jednym ciosem, po drugie nie, nie była zła, wręcz przeciwnie. Była naprawdę... Dobra. Faktycznie dobra. A ja - nie do końca. Dlatego się wstydzę.
— Hm. W takim razie pozwalam nie wychodzić, więcej dla mnie – Juliusz rozbawiony puścił oczko w stronę ukochanego, który zaśmiał się krótko.
— Ta... Jeszcze rachatłukum?
Nowa wiadomość od: Ola.
Ej, ale ja serio mówiłam. Nie wykręcisz się.
CZYTASZ
nepeta.
Fanfiction[druga część fanfika "Kocimiętka"] Było dobrze. Była sobota. A. M. x J. S. J. M. x H. B. x E. B. F. C. x C. K. N C. S. x K. D.