6.

108 14 19
                                    

— Tak, mamo – chwila ciszy. – Nie, mamo, nie – znowu chwila ciszy. – Przecież nie jestem głupia, przestań. Tak, wiem co lekarz mówił, sama tam byłam, a ciebie tam... Tak. Tak, dobrze. Tak. No, pa. Pa, pa. Pa, pa, pa.

Rozłączyła się i westchnęła. Dużo ostatnio wzdychała, brała dużo głębokich oddechów i ogólnie oddychała, bo musiała się nacieszyć tymi momentami, kiedy akurat jej płuca działały nawet w porządku. Termin miała niedługo, bardzo niedługo, a stres zjadał ją od środka tak, jakby nie jadł nic od tygodni. A to nie prawda, bo zanim zaczęła myśleć o tym, że dziecko musi jeszcze z niej wyjść, to stresowała się pracą.

Właśnie, praca. Może i miała już spakowaną torbę do szpitala na wszelki wypadek, ale książka o tenisie sama się nie przetłumaczy. Nie tak, że narzekała, lubiła tę pracę, zwłaszcza, że agencja płaciła jej naprawdę dobrze jak na tłumaczkę, ale wolałaby skupić się na własnej książce.

Książka była... Miała być romansem historycznym osadzonym we wczesnym dziewiętnastym wieku, w Paryżu. Główną bohaterką była młoda malarka i awanturniczka, panna Adele Dubois, która miała nawiązać burzliwy romans z żonatym chirurgiem - nie było jej to na razie dane, bo historia doszła dopiero do momentu, kiedy Gabriel z lekką niechęcią zgadza się na to, aby Adele namalowała jego portret, o co zafascynowana nietuzinkowym wyglądem mężczyzny malarka prosiła go już wiele razy. 

Kiedy planowała tę historię, to wydawała się o wiele ciekawsza i mniej żenująca, niż teraz. Powoli zaczynała nienawidzić działającą jej na nerwy swoją ekscentrycznością pannę Dubois oraz gburowatego i zamkniętego w sobie pana Rousseau. Ale chciała to skończyć, chociażby aby udowodnić samej sobie, że nie przestała być własną osobą w momencie, kiedy powiedziała wiążące na wieki wieków (amen!) tak. Ale mimo wszystko chciała ją dokończyć, napisać to, sprawić, żeby ktoś albo się zachwycił, albo zasmucił, albo nawet zdenerwował, byleby tylko wywołać w kimś jakiekolwiek emocje.

Westchnęła.

Inną rzeczą, która również dokładała się do jej ogólnego poziomu stresu był jej brat. Jej wspaniały, kochany, durny jak sto pięćdziesiąt brat. Brat, który od dwóch miesięcy praktycznie nie wychodził z domu, ale zapytany o to, czy wszystko w porządku, śmiał się i mówił coś o ataku grafomanii.

Po tym, jak w bardzo nieprzyjemny sposób stracił pracę, a tak właściwie to zrezygnował sam, nie było u niego najlepiej. Wszyscy to widzieli, tylko chyba nie on sam. Już dawno poddała się w próbach przekonania go, żeby zaciągnął nowego dyrektora szkoły do sądu, ale bez skutku.

Tym przynajmniej nie stresowała się sama, bo razem z nią była w tym ich matka, która dowiedziawszy się o zaistniałej sytuacji od razu chciała dzwonić do kolegi prawnika, Julek jednak powstrzymał ją i przekonywał, że przecież sam odszedł.

O co poszło? Proste, dawna dyrektorka szkoły przeszła na emeryturę, a na jej miejsce pojawił się ktoś nowy - z pozoru miły pan w średnim wieku z okularkami na nosie i uśmiechem, który grzał serca i przez mniej przychylnego obserwatora mógłby być nazwany sekciarskim. Dyrektorowi najpierw nie spodobało się coś w pracy Julka, to w jaki sposób kontaktował się z uczniami, a gdy na dodatek ktoś doniósł mu, że jak to tak, chłop z chłopem mieszka?, to już zupełnie się zaczęło.

Telegraficznym skrótem, było źle. Wzdrygnęła się, myśląc o tym.

Zacisnęła usta i spojrzała na stojącego przed nią laptopa. Musiała zacząć pisać, albo tłumaczenie, albo książkę, bo będzie się czuła źle, że nic nie zrobiła. Ale nie miała siły, ani odrobinki.

Chciałaby, żeby Józek był w domu. Ogólnie nie lubiła być sama, ale nasiliło jej się to ostatnio. Bała się, że się zacznie, kiedy nikogo przy niej nie będzie. Albo że coś jej się stanie i przez to, że nikt jej nie pomoże, to jeszcze coś stanie się dziecku.

— Co ty ze mną robisz, ty mały demonie? – mruknęła, spoglądając na swój brzuch.

Ciekawe, czy będzie mu się podobał ten kącik, który urządzili dla niego razem z jego tatą. Kupili już wszystko, aktualnie po prostu czekali w napięciu, aż Antychryst wypełznie na świat. Uśmiechnęła się do siebie. Kochała już tego małego chłopczyka, już nie mogła się doczekać jego pierwszych słów, pierwszych kroków, przedszkola, szkoły, studiów, małżeństwa... Chciała zobaczyć, jak coś, co udało jej się stworzyć dorasta i ma się dobrze. Chciała już go przytulić, ale jeszcze nie mogła. Już niedługo. Bardzo niedługo.

Zadzwonił domofon. Uśmiechnęła się szeroko. Józek wrócił.

Nowa wiadomość od: Mama.

Ale na pewno pamiętasz, co ci mówił? Na sto procent?

nepeta.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz