Rozdział 2

217 10 0
                                    

Spojrzenia jakimi uraczyli mnie bracia było czymś dość przykrym dla przeciętnej osoby w moim wieku. Dla mnie to już nie miało znaczenia. Byli mi zupełnie obojętni.

Spojrzałam w bok na ojca, który odłożył na stół wydrukowany chwile temu papier. Starszy z braci złapał za kartkę uważnie czytając każde słowo. Z pewnością próbował się doszukać czegoś co zaprzeczy temu co powiedział chwilę temu Matthew.

Ojciec podszedł do Vincenta i powiedział mężczyźnie coś na ucho. Blondyn w odpowiedzi skinął jedynie głowa, a ja powróciłam wzrokiem do Cosentino.

Teraz to Nicholas czytał z uwagą całą kartkę. Victor odwrócił wzrok w stronę już byłego capo Hiszpanii.

- Odważna decyzja, Matthewie. - mruknął lodowato, a z jego postawy nie dało wyczytać się grama emocji. - Najwidoczniej na nas już pora. Costanza, mogłabyś? - odparł. Kącik ust bruneta nieznacznie drgnął ku górze co niekoniecznie mi się spodobało.

- Oczywiście.

Wstałam od stołu razem z braćmi Cosentino. Blondyn, który siedział obok mnie spojrzał nieufnie na mężczyzn i wrócił wzrokiem do mnie.

- Uważaj. - mruknął na tyle cicho, że tylko ja zdołałam go usłyszeć.

Przytaknęłam ledwo widocznie głową i przeszłam do przedpokoju odprowadzając Victora wraz z Nicholasem. Ten pierwszy skinął głową, a drugi odrazu wyszedł na ten gest. Zmarszczyłam brwi zerkając na mężczyznę.

Brunet nachylił się nad moim uchem owiewając ciepłym oddechem moją nagą skórę. Zacisnęłam dłonie w pięści usilnie starając się nie dać mu w twarz.

- Miej oczy dookoła głowy. Nie znasz dnia ani godziny. - mruknął i nie musiałam go widzieć żeby wiedzieć, że na jego twarzy zagościł złośliwy i pełny pewności siebie głupi uśmieszek.

Wyprostował się poprawiając garnitur. Był strasznie wysoki co utrudniało mi zachowanie powagi i zimnej głowy. Irytowało mnie to.

- Zastanów się czy chcesz mieć we mnie wroga czy sojusznika. - wzruszyłam ramionami.

- Zobaczymy co przyszłość przyniesie.

I wyszedł.

***

Treningi były dla mnie odskocznią, jednak w aktualnym momencie mogłam się po prostu wyżyć na worku.

Działam jak w transie i dochodziły do mnie jedynie pojedyncze bodźce. Zdawało mi się, że nawet Thiago coś do mnie krzyczał, ale średnio mnie to interesowało.

Chwilę po wyjściu capo Francji i jego consigliere'a skierowałam się odrazu do budynku obok naszego domu. Przebywali tam między innymi ludzie z oddziału, była tam siłownia, sala treningowa i pomieszczenia z broniami, ale najważniejsze znajdowały się u nas.

Nagle poczułam mocne szarpnięcie za barki i odciągnięcie od worka, na którym zdążyłam się wyżyć. Niemal odrazu odwróciłam się w stronę Thiago, który nie wyglądał na zadowolonego.

Mój trener - Thiago, był trzydziestoośmioletnim szatynem o jasnoszarych tęczówkach. Był masywny i wysoki. Miał kilka tatuaży, a do tego sporo blizn.

Tak jak my wszyscy.

Czarna koszulka opinała jego mięśnie, a szare dresy luźno zwisały wzdłuż jego nóg. Do tego zdążyłam zauważyć, że miał łańcuszek z jakimś napisem i czarno białe trampki nieznanego mi pochodzenia.

SovereignOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz