Rozdział 5

161 13 2
                                    

Zachowanie capo Francji było conajmniej dziwne i niepokojące. Był aż nadto „miły" o ile mogłabym to tak nazwać. Przynajmniej nie używał swojego popisowego lodowatego tonu, który odstraszyłby wszystkie zwierzęta w lesie.

Nie odzywał się ani nic takiego. W dalszym ciągu trzymał swoje dłonie na mojej talii. Musiałam się od niego ulotnić jak najszybciej i porozmawiać z Vincentem lub ojcem.

Po kilku chwilach muzyka się zmieniła, więc postanowiłam wykorzystać sytuację.

- Muszę iść do.. - urwałam, bo nie mogłam znaleźć nikogo znajomego w zasięgu wzroku. - Z Marco. - dodałam trochę zbyt szybko zauważając capo Włoch.

Nie pozwoliłam mężczyźnie na jakakolwiek reakcje. Wyswobodziłam się z uścisku Victora i niemal biegiem rzuciłam się w stronę Marco. Rozmawiał z kimś, ale cóż, musiałam mu to przerwać.

Podeszłam szybkim krokiem do mężczyzny, który na początku mnie nie zauważył, bo rozmawiał ze swoim consiglierem, Flavio.

- Możemy porozmawiać? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Włoski capo zmarszczył brwi i spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Przeprosił swojego rozmówcę, a do mnie lekko skinął głową.

- Na osobności.

Posłałam Flavio lekki uśmiech, a ten odrazu zrozumiał i odszedł w tłum.

Marco wydawał się najlepszą opcją do tego tematu. Nigdzie nie mogłam znaleźć ojca ani Vincenta dlatego wypadło na niego. Ufałam mu.

- O co chodzi? - zapytał.

- Wyjdziemy na zewnątrz? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam, a w odpowiedzi dostałam lekkie skinięcie mężczyzny.

***

- Jest za miły.

Po wyjściu na zewnątrz, szybko opowiedziałam o co mi chodziło i w jaki sposób zachowywał się starszy Cosentino. Capo Włoch nie wyglądał na zadowolonego tą informacją.

- Nie ufaj mu, Costa. - westchnął i przetarł dłońmi twarz. Jego mięśnie były wyraźnie napięte przez co były bardziej widoczne pod materiałem garnituru. - Ten człowiek dąży po trupach do celu. Jestem pewny, że coś planuje.

- Musi coś planować jeśli na pierwszym spotkaniu najchętniej uciąłby mi głowę. - wzdrygnęłam się mimowolnie na zimny powiew wiatru.

Na dworzu panowała już całkowita ciemność, a temperatura nie przekraczała dwudziestu stopni. Dodatkowo zimny wiatr sprawiał, że człowiek miał wrażenie iż było dziesięć, a nie dwadzieścia stopni Celsjusza.

- Powinnaś powiedzieć ojcu. - stwierdził twardo na co poczęstowałam go pełnym politowania spojrzeniem.

- Poradzę sobie sama. Teraz to ja jestem capo, a nie on. - zacisnęłam mimowolnie dłonie w pieści. - Nie mogę zawsze na nim polegać.

- Masz rację, ale nie wiesz co planuje Cosentino. Jego brat chodzi jak na szpilkach. Musi być coś na rzeczy - wtrącił. - więc schowaj dumę do kieszeni i porozmawiaj z ojcem dopóki go masz, plus Matthew ma więcej doświadczenia. - dokończył, a jego mina była tak poważna, że mógłby płoszyć dzieci.

Westchnęłam bezradnie, bo nawet jakbym bardzo chciała żeby nie miał racji, to i tak ją miał. Mogłam sobie wmawiać, że poradzę sobie sama, ale prawda była taka, że bez ojca byłam tak naprawdę nikim. Może ludzie mieli rację mówiąc, że się nie nadaje na capo?

Miałam jeszcze szanse się wycofać i znaleźć sobie męża. Chciałam się poddać, ale moment..

- Nie.

SovereignOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz