Rozdział 8

137 3 1
                                    

COSTANZA

Nie mogłam po prostu uwierzyć, że ten zacofany buc miał zamiar stawiać mnie teraz w takiej sytuacji. Oczywiście - potrzebowałam go, ale czego on mógł ode mnie chcieć?

Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści i uniosłam wzrok na jego ciemne tęczówki. Wyglądał cały czas tak samo nienagannie. O ile ja wyglądałam jakby właśnie mnie ktoś potrącił, to ten sukinkot wyglądał w dalszym ciągu jakby wyszedł z okładki Calvina Kleina.

Victor włożył dłonie do kieszeni garnituru i odchylił lekko głowę sprawiając wrażenie, że w ogóle nie przejmował się moją sytuacją. Chyba wyłapał to, że się za długo na niego patrzyłam.

Szybko powróciłam do rzeczywistości zanim zdążył się odezwać.

- Czego chcesz? - zapytałam ze zniecierpliwieniem.

Nie odpowiedział przez dłuższą chwilę. Jakby mógł udzielić mi odpowiedzi od razu mając na nazwisko Cosentino? Jeśli stałoby się tak, musiałabym go wysłać do lekarza, ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie.

Oddałabym wszystko żeby znaleźć Vincenta i ojca, nawet jeśli oznaczałoby to wejście w układ z capo Francji. Tym bardziej, że cierpliwość mi się kończyła, a na jej miejscu wchodziło coraz większe przerażenie, którego ostatnimi czasy mi nie brakowało.

Uniósł kącik ust do góry, jak gdyby wiedział, że wygrał. Chciałabym wiedzieć co chodziło mu po głowie, bo jego milczenie niezwykle mnie stresowało. Nie miałam nawet pojęcia co mógł chcieć ode mnie. A może jednak..

- Jeśli pomogę znaleźć ci Thorntona i Matthewa, zrezygnujesz z pozycji capo.

Bingo.

* * *

Z pomocą Marco załadowałam ostatnie pudło do samochodu. Mężczyzna zdeklarował się do tego żeby pomóc mi z zebraniem wszystkich rzeczy z przyjęcia. Sprzątnęliśmy jedynie krew i wszystko co mogło być podejrzane, a resztą miała zająć się ekipa sprzątająca.

Niestety impreza nie skończyła się tak jak miałam to w planach, mogłabym rzec, że raczej tragicznie. Osobiście jeździłam z Marco przez cztery godziny po wszystkich lasach, ale to nie miało żadnego sensu ze względu na to, że osoba, która podjęła się uprowadzenia moich bliskich musiała mieć dużo odwagi. Nawet telefon mi się rozładował przez wydzwanianie na przemian do ojca i Vincenta.

Po pewnym czasie mężczyzna, który mi towarzyszył sprowadził mnie na ziemie i wróciliśmy przed pierwszą w nocy na wcześniejsze miejsce. Mimo wszystko nie mogłam stać bezczynnie podczas tego jak moi najbliżsi cierpią, bo nie sądziłam żeby właśnie wcinali ciasto i popijali je kawką czy herbatką.

- To chyba ostatnie.

Odezwał się nad moim uchem Marco, który ułożył dłonie na mojej talii owiewając ciepłym oddechem moją szyję. Odchyliłam głowę do tyłu opierając głowę na torsie mężczyzny. Pachniał drogimi męskimi perfumami, które w mojej opinii nie pasowały do jego osoby.

Przymknęłam na moment oczy, delektowałam się przyjemną ciszą, ale nic nie trwało wiecznie. Pragnęłam aby to wszystko okazało się gównianym snem, mimo wszystko byliśmy w tym miejscu i nie mogłam nic na to poradzić. Poczułam jak mężczyzna wzmacnia swój dotyk, a jego wargi muskają moją nagą skórę na karku.

- Wygląda na to, że tak - odpowiedziałam cicho, czując jak Marco zaczyna posuwać dłońmi coraz wyżej.

Nie podobało mi się to.

SovereignOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz