Rozdział 3

187 10 0
                                    

Następnego dnia około siódmej rano, po porannej kawie i szybkim śniadaniu, zebrałam garstkę moich ludzi z oddziału i trzy czarne mercedesy podjechały pod klub Harret.

Do klubu wszedł ze mną Vincent, Sergio i Rodrigo. Nie było potrzeby robić większego zamieszania niż mieliśmy w zamiarze, więc pozostali zostali w samochodach.

Budynek był cały obdrapany i szczerze mówiąc, nie zachęcał do wstąpienia do środka. Niegdyś neonowy napis nazwy klubu był już na tyle zepsuty, że trzy literki wcale nie świeciły, a reszta jedynie mrugała przypominając o swoim istnieniu.

W środku nie było wiele lepiej. Śmierdziało stęchlizną i zepsutym żarciem.

- Wydaje mi się, że jest jasne w jakim celu tutaj się zjawiliśmy. - uniosłam chłodny wzrok na starszego mężczyznę, który stał za ladą. Wyglądał na nieco.. nieprzejętego.

Mężczyzna był już prawie łysy. Jego głowę zdobiły jedynie pojedyncze włosy. Miał poszarzałe tęczówki i duży nos. Jednym słowem był obrzydliwie przerażający.

- W rzeczy samej, panno Chevalier. - odparł ciężkim i nieprzyjemnym dla ucha głosem. - Sęk w tym, że nie mamy o czym rozmawiać. Ceny nie zostaną zmniejszone na życzenie dziewczynki. - chciał coś dodać, ale niestety ktoś mu to uniemożliwił.

Przeszkodził mu w tym Vincent, który niegdyś ze znudzonym wyrazem twarzy zajmował miejsce na obrotowym krzesełku, w ułamku sekundy zerwał się z miejsca i wymierzył bronią pomiędzy oczy mężczyzny.

Przerażone spojrzenie faceta bardzo mnie satysfakcjonowało.

Zerknęłam na blondyna i lekko westchnęłam. Mogłam go poczęstować karcącym spojrzeniem albo jakaś gadką, ale sama miałam ochotę to zrobić, więc jedynie mnie wyręczył. Kątem oka zerknęłam na Sergio i Rodrigo, ale ich kamienne twarze nie zdradzały nic.

- Mam dzisiaj gorszy dzień - zaczęłam ze złośliwym uśmiechem. - więc radzę ci, przystanąć na moją propozycje, którą złożyłam w mailu.

- Nigdy w życiu. To byłoby nieko..

A potem był jedynie odgłos oddawanego strzału. To z jakim impetem mężczyzna poleciał na ziemię było aż do przewidzenia. Zerknęłam na Vincenta, który z precyzją oddał strzał pomiędzy oczy. Na jego wargi wpłynął ten durny i dumny uśmieszek.

- Dobry strzał. - pochwalił go Sergio, co z pewnością jedynie podniosło mu ego.

- Wiem.

Parsknęłam śmiechem na tą odpowiedź, a dla własnego dobra wolałam tego nie komentować.

Odeszłam od chłopaków i przeszłam za ladę spoglądając na mężczyznę. Sprawdziłam na szybko czy nie miał przy sobie czegoś ważnego. Musiałam uważać na krew, bo jeszcze nie daj boże zaraziłabym się czymś.

Wyprostowałam się, a po krótkiej chwili położyłam na barze kilka opakowań narkotyków i spluwę. Nie było to nic cennego.

- Zabieramy to? - zapytał Sergio nieco ciszej.

- Te prochy nadają się na śmietnik, a spluwa jest przecież rozjebana. - burknął rozdrażniony Rodrigo.

- Rodrigo ma rację. Zostawcie to. - zarządziłam, a po chwili wyszłam zza lady. - Zwijajmy się stąd zanim ktoś wezwie psy.

Zabrałam torbę i pokierowałam się do wyjścia. Po krokach usłyszałam, że mężczyźni poszli w moje ślady.

***

- Świetnie ci idzie, mruczku.

Obróciłam głowę na rozbawionego blondyna, który co chwilę wymyślał mi jakieś abstrakcyjne imiona. Były coraz głupsze i żenujące, ale do niego nie docierało.

SovereignOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz