1

1.1K 21 0
                                    

Cassie

- Hej mamo, obiecuję w przyszłym tygodniu będę, - gdy usłyszałam jej przygnębione westchnięcie, po raz kolejny odwołałam mój przyjazd - na sto procent. - powiedziałam mojej rodzicielce, wiem że sprawiam jej tym przykrość, ale ilość prac, które muszę oddać profesorom mówi sama za siebie, jest ich tak dużo, że sama mam czasami ochotę po prostu nie przychodzić na nudne wykłady.

- Może my z tatą przyjedziemy? - w jej głosie słyszałam pełno nadziei, gdyby przyjechali byłyby nici z mojego zakuwania i pisania tych pieprzonych prac.

- Mamo, psychologia nie jest prosta, muszę się na niej skupić by komuś pomóc, chcę pomagać bo lubię to robić. - stwierdziłam, studia psychologii dziecięcej są okropnie trudne.

- Kochanie, coś czuję że w przyszłym tygodniu znów zadzwonisz i powiesz, że nie możesz. - jej głos był naprawdę przygnębiony, to mnie dobija jeszcze bardziej, wiem że ją zawiodłam, ale sama mi tego nie powie - Zrobimy tak, przyjedziesz do nas za cztery miesiące i zostaniesz na dłużej. - uśmiechnęłam się na jej pomysł, bo to wcale nie takie głupie.

- Dobra, muszę kończyć, muszę wyprowadzić Bestię. - gdy wypowiedziałam imię mojego psa ten od razu podniósł swój łeb i spojrzał na mnie.

- Dobrze, dobrze. Kocham cię kochanie. - powiedziała podekscytowana.

- Pa mamo. - cały czas miałam przyklejony szeroki uśmiech do twarzy. Duży pies podniósł się i oparł swoją głowę na moich kolanach. Besta był młodym Bernardynem, wbrew pozorom był bardzo groźnym psem, tresowałam go na psa obronnego i taki też wyrósł, nieufny i bardzo uważny.

- No kto chce na spacer? No kto? - zapytałam, a on od razu wstał i zaczął szczekać. Uśmiech z twarzy mi nie schodził, kocham tego psa nad życie, jak był szczeniakiem znalazłam go przed prawie zawalającym się budynkiem, wyglądał jak mała kupka bólu i nieszczęścia, ale to się szybko zmieniło gdy wzięłam go do siebie. Pies przyniósł mi smycz, która wyglądała jak gruby skórzany pasek. Minęła dosłownie minuta a zimne zimowe powietrze uderzyło prosto w moją rozgrzaną twarz. Spojrzałam na mojego psa, który wyglądał jakby był w niebie. - Choć Bestio, czas się rozgrzać. - rzuciłam do psa i zaczęłam biec, biegliśmy w równym tempie, ciemne uliczki jak nigdy zaśnieżonego Las Vegas lekko mnie przerażały, wysokie drzewa na moim osiedlu były całkowicie pokryte białym puchem. - Lewo! - krzyknęłam do psa i w równym tempie oboje skręciliśmy w lewo przebiegając obok dziedzińca mojej uczelni. Mieszkam bardzo blisko uczelni, rodzice na moje dziewiętnaste urodziny kupili mi dość spory, dwupiętrowy dom niedaleko uczelni, bo nie powiem mam tendencję do spóźniania się. - Wolniej! Do nogi. - powiedziałam bo przed nami było przejście, wolę nie ryzykować. Na ciemnych ulicach nie było widać żadnego błysku światła, weszłam na przejście z psem u nogi i nagle poczułam paraliżujący ból w okolicach biodra, ostre hamowanie, pisk opon i nic więcej...

- O mój Boże, o mój Boże! - słyszałam spanikowany głos dwóch mężczyzny, czułam jak ktoś łapie mnie i lekko wstrząsa - Jezu, ja, ja przepraszam. - otworzyłam lekko oczy, mężczyzna, który mnie trzymał miał kilkudniowy zarost, oczy zielono brązowe a włosy były bardzo ciemne.

- Kurwa stary trzeba zadzwonić po karetkę. - powiedział blondyn, który stał nad nami. Pierwszy ból minął a razem z nim... BESTIA!

- Bestia! - krzyknęłam i podniosłam się niemal na równe nogi, nigdzie go nie widziałam, może uciekł bo wystraszył się hałasu? Nie to nie w jego stylu, mężczyzna odskoczył ode mnie, chyba się wystraszył mojego zachowania, nic dziwnego, jeśli chodzi o mojego psa reaguję bardzo wybuchowo.

- Przepraszam, kto? - zapytał kolorowo oki mężczyzna.

- Mój pies idioto! - warknęłam na niego i wyrwałam się z uścisku.

- Laska spokojnie, nic mu nie jest, uciekł, pewnie się przestraszył. - uspokoił mnie mężczyzna o blond włosach. Moje serce biło tak mocno, że miałam wrażenie że zaraz wyskoczy.

- Nie, nie to nie w jego stylu. - szepnęłam, sama próbowałam się uspokoić, kołatanie mojego serca stawało się coraz głośniejsze, przynajmniej tak mi się wydawało. Wzięłam głęboki wdech a zamiast upragnionego spokoju pojawiła się złość, wyciągnęłam telefon i wybrałam numer na policję - Dobry wieczór, chciałam zgłosić... - telefon został mi wyrwany.

- Nie musimy dzwonić od razu na policję. - powiedział dwukolorowo oki mężczyzna, spojrzałam na niego i wzięłam mu swój telefon.

- Chciałam zgłosić zaginięcie psa. - obróciłam się w stronę ich samochodu, policjant coś do mnie mówił a mój wzrok cały czas był utkwiony w jednym miejscu, w czarnym samochodzie leżała teczka z nazwą mojej uczelni *'The Blues Academy'. Czy on ma kurwa być tym nowym wykładowcą?! Ja pierdzielę już po mnie. Przetarłam ręką oczy, kurwa ja tego psychicznie nie zniosę, mam nadzieję, żę mnie nie rozpozna.

- Rozumie pani. - odezwał się policjant swoim zmęczonym głosem.

- Tak. Dziękuję i dobrej nocy. - powiedziałam i rozłączyłam się szybko, mężczyźni szeptali coś ze sobą. Wciągnęłam powietrze i obróciłam się do mężczyzn, nawet nie posłuchałam co mówił policjant, serce nadal nie zwolniło, a moje myśli kręciły się wokół mojego psa.

- Przepraszam na prawdę, ja pani na serio nie widziałem. - był zestresowany, tak samo jak ja i jego znajomy. - Zawieść panią do szpitala? Do domu? - nakręcił się jak pieprzona katarynka, przez jego ciąg pytań rozbolała mnie głowa.

- Odwalcie się ode mnie. - powiedziałam i zaczęłam iść z powrotem do domu, moje ręce trzęsły się niemiłosiernie. Mówili coś do mnie, ale po chwili przestali, gdy zauważyli, że ich nie słucham. Krew szumiała mi w uszach. Nawet nie zauważyłam kiedy byłam już w domu, i siedziałam na tarasie za domem, trzymałam w ręce ciepłą czekoladę, zimne powietrze piekło mnie w policzki. Pierwszy raz od dawna czułam, że... Że się boje, dziwne uczucie niepokoju tliło się w mojej głowie. Chaotycznie obróciłam głowę w stronę krzaków, z których wyłonił się duży łeb mojego psa, powoli podszedł do mnie.

- Nigdy więcej nie rób tak. - szepnęłam i wtuliłam się w jego grube i ciepłe futro. Po chwili z powrotem usiadałam na bujanym fotelu. Ciekawe, który z nich będzie wykładał na uniwersytecie i co będzie wykładał, profesor Afgings poszedł na emeryturę, to był stary i trochę dziadkowy facet, był miły, ale mało rozgarnięty.


* The Blues Academy - wymyślona na potrzeby książki uczelnia.

YukiBane

-------------------

WykładowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz