Rozdział 3. Murphy

10 2 0
                                    

Ludzie muszą nauczyć się odchodzić, tak jak przyszli.
Być gotowym, to wszystko.

William Shakespeare

Człowiek ma w swojej naturze to, że nie potrafi zaakceptować niektórych rzeczy. Potrafi nawet i latami wypierać ze świadomości coś, co się wydarzyło. Coś, co musiało się wydarzyć, by móc spojrzeć na świat trochę inaczej. Może nareszcie pod właściwym kątem?

Świat od zawsze jest zagadką. Pokazuje się bez niepotrzebnych upiększaczy. Ludzie widzą go takiego, jaki jest i mimo to, mają mu to za złe. To, że nie jest wyidealizowany jak niektóre jego przedstawienia w książkach, które czyta Lana. Świat jest brutalny, stanowczy i w żaden sposób nie radosny. To ludzie go idealizują. Tylko nieliczni potrafią zdać sobie sprawę z tego, że jest on paskudnym miejscem, pełnym potworów i śmierci.

Bo to właśnie śmierć gra w nim główną rolę. To wokół niej opiera się całe istnienie potworów. Potworów zwanych ludźmi.

– Murphy, odsuń się – czyiś głos rozbrzmiewa w gabinecie, jednak nie jestem w stanie do nikogo go dopasować. W tym pokoju potrafię widzieć tylko ojca.

Hayden spoczywa na swoim fotelu i wygląda jak każdego wieczoru, gdy się przepracowuje. Jego głowa opada na bok, a oczy ma skupione na dokumentach, które jak zawsze leżą w równo poukładanych stosach. Jednak nóż wbity w jego plecy odciąga moją uwagę od jego twarzy i sprawia, że moje serce zaczyna bić coraz to wolniej. Tak, jakby chciało dorównać jemu, zrównać się z nim i odejść w to samo miejsce, by znów móc razem sięgnąć po cygaro i zapalić je wspólnie. Ten ostatni raz.

Czuję czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Pociera je, przez co przechodzi mnie przyjemne ciepło na skórze pod białą koszulą. Odwracam głowę w bok, na chwilę odskakując spojrzeniem od ojca i spoglądam w zmartwioną twarz Lany. Porusza ustami, a ja mrużę oczy, rozumiejąc, że słyszę tylko pisk i krew pulsującą mi w uszach.

Przełykam ślinę i unoszę swój wzrok nad blondynkę, przeskakując spojrzeniem po zgromadzonych. Jest ich niewiele, ale i tak mam wrażenie, że o wiele za dużo. Lana, Ashton, pani Copenhall i ciocia Mary, która nawet nie wiedziałem, że przyjechała. Oni wszyscy stoją wryci i wpatrują się we mnie bladym spojrzeniem. Tyle par oczu, a i tak brakuje mi jeszcze jednej.
Oczy zachodzą mi mgłą, a wargi pierzchną. Ślina również zasycha mi w ustach, a dłonie zaczynają się pocić. Robi mi się duszno. Obraz przed moimi oczami powoli gaśnie. Zastanawiam się, czy tak samo czuł się Hayden przed swoją śmiercią. Czy też panikował?

Decyduję się ostatni raz spojrzeć za siebie, na ciało mojego ojca. Mam wrażenie, że odwracam się do niego w zwolnionym tempie. A może to po prostu moje złudzenie? Wszystko, od momentu, gdy wbiegłem do gabinetu, zaczęło zwalniać. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy to nie sen. Tak się właśnie czuję, jakby to wszystko było wytworem mojej wyobraźni. Ale zaraz potem widzę pustkę na twarzy ojca, a odgłos bijącego serca przeszywa mi głowę i wiem, że to prawda.

Jak w mantrze mijam wszystkich zgromadzonych i zbiegam po schodach. Tylko tyle pamiętam, a zaraz potem czuję na swojej skórze powiew zimnego wiatru. Temperatura nagle spada, a moje oczy rozszerzają się, przywołując mnie do porządku.

Kucam i łapię się dłońmi za kolana, opierając na nich głowę. Przymykam oczy i zagryzam wargę. Dopiero wtedy pozwalam sobie na to, by zapłakać. Słone łzy spływają mi po policzkach i skapują na trawę.

W mojej głowie pojawia się obraz ojca, jak jeszcze wczoraj szedł ze mną ramię w ramię między alejkami i palił cygaro. Jego dym unosił się w powietrzu i rozpływał pod wpływem wiatru. Rozmawialiśmy o mojej szkole, o zajęciach, jak sobie radzę, a potem przechodziliśmy na tematy związane z jego firmą.

Podnoszę się, gdy odczuwam mrowienie w stopach. Czuję ból w nogach, a potem chwiejnym krokiem ruszam przed siebie. Nie widzę za wiele. Lampy tego wieczoru zostały przysłonięte lekką mgłą, a moje oczy zaszły łzami.

Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak odczuję śmierć bliskiej osoby. Jak to się na mnie odbije. Uważałem, że było to niekoniecznym zajęciem myśli. Teraz jednak, gdy uderzyło mnie to o wiele za wcześnie, poczułem się podobnie do ojca. Również poczułem pchnięcie noża w moje plecy. Jak jego ostrze przeszywa moje serce, raniąc je, by krwawiło. Ale ile razy spoglądam w dół, na swoją koszulę, nie dostrzegam krwi. Odczuwam ból, jednak nie widać po nim śladu.

Gdy przystaję niedaleko szklarni, krzyczę. Głośny wrzask opuszcza moje usta, zabierając ze sobą kawałek bólu. Sztylet powoli wychodzi z mojej piersi, ponownie ocierając się o serce. Ale nie wychodzi cały. Jego fragment dalej tkwi wewnątrz mnie. I nawet jeśli kiedyś zniknie, zostawi po sobie ranę. Bliznę, która tylko lekko się zatrze, jednak nie przepadnie. Będę ją miał do końca życia. Tylko nie będę już czuł silnego bólu.

BURN - czego nie spalił ogieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz