Rozdział IV: 29 grudnia 2019, godzina 15:30

49 31 17
                                    

Zoë, nadal niedysponowana, nie zauważa kiedy zwyczajne, jak najbardziej naturalne zawroty głowy zmieniają się w coś innego, ale i coś, co znała równie dobrze. Nie orientuje się, co zrobił chłopak dopóki świat nie nabiera z powrotem wyraźnych konturów, a na jej twarz zaczynają spadać krople deszczu. Dopiero wtedy podnosi głowę i dostrzega, że niebo nagle stało się jasne.

– Gdzie jesteśmy? – pyta z odruchu, ale zaraz koryguje swoje słowa. – Kiedy jesteśmy?

– Tego samego dnia, wcześniej – odpowiada chłopak. – Możesz iść?

– Tak. Chyba tak.

– A więc chodź.

Puszcza ją bez zapowiedzi, a Zoë ledwo udaje się odzyskać pion. On nie komentuje tego w żaden sposób i tylko kieruje się w stronę głównej ulicy tą samą drogą, którą tutaj przyszli. „Zna to miasto", myśli dziewczyna. „Nie jest stąd, ale je zna".

Z początku nie rozmawiają ze sobą po drodze. Zoë chce zadać mu masę pytań, ale chłopak miał wcześniej rację – ulica nie wydaje się dobrym miejscem do rozmowy na ten temat. Długo powstrzymuje się więc przed rozmową, nie chcąc przypadkiem wypalić czegoś nieodpowiedniego. A z drugiej strony, czy jakiekolwiek miejsce jest właściwe na taką konwersację? Czy istnieje scenariusz, w którym to wszystko nie wydaje się aż tak surrealistyczne? Siłą rzeczy Zoë zaczyna zastanawiać się, dokąd chłopak ją prowadzi. Wcześniej sprawiał wrażenie mniej zaskoczonego niż ona, jakby podobna sytuacja zdarzyła mu się nie po raz pierwszy. Może więc nauczył się, jakie przestrzenie są najbezpieczniejsze do dyskusji na tak niecodzienne tematy?

– Mieszkasz gdzieś tutaj? – wyrzuca z siebie w końcu, nie mogąc znieść ciszy. – Idziemy do twojego mieszkania? Domu?

– Nie – odpowiada krótko chłopak.

– A więc gdzie idziemy? Do jakiegoś hotelu?

– Nie.

– Do... Do biblioteki?

– Nie. Możesz przestać zgadywać.

Zoë umilka, ale bynajmniej nie dlatego, że zamierza posłuchać chłopaka. Kieruje nią jedynie rozczarowanie, bo ten zatrzymuje się przed zwyczajnie wyglądającą kawiarnią. I to nie jakąś tajemniczą, pozostającą na uboczu kawiarnią, o której nikt prawdopodobnie nie słyszał, ale przed dość nowoczesnym lokalem przy jednej z większych ulic. Mało tego, jest on właśnie oblegany przez ludzi chowających się przed deszczem, który zdążył rozmoczyć nieco zakupowe torby dziewczyny. Spogląda na chłopaka pytająco, licząc chyba na jakieś dodatkowe wyjaśnienia, ale on ich jej nie udziela. Wchodzi tylko do środka, a ona, z braku realnego wyboru, podąża za nim. Kelner atakuje ich niemal natychmiast.

– Akurat zwolnił się stolik dla dwóch osób – informuje ich z uśmiechem. – Zaprowadzić państwo na miejsce?

Chłopak przytakuje z uprzejmym wyrazem twarzy, który wydaje się Zoë skrajnie wymuszony. Wcale nie czeka jednak, aż mężczyzna pokaże im, gdzie usiąść. Wkrótce przekonuje się, że sam wiedział, gdzie znajduje się stolik. Kelner sprawia wrażenie skołowanego, ale w kawiarni panuje zbyt duży ruch, by długo się nad tym zastanawiał. Zoë zerka na elektroniczny zegarek na jego nadgarstku. Wskazuje wpół do czwartej. „15:30, 15:30, 15:30", zaczyna powtarzać w myślach.

Zoë ledwo mieści swoje zakupy pod stolikiem. Jej ciemnowłosy towarzysz przygląda się jej, ale nie potrafi odczytać, czy ją za to ocenia czy też nie. Wolałaby tę drugą opcję. Gdyby na miejscu chłopaka siedział ktokolwiek inny, zupełnie by się tym nie przejęła. Ta sytuacja jest jednak diametralnie inna.

Nieznośna ulotność czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz