Kaeya pchnął drzwi do tawerny. Było już dosyć późno, zazwyczaj przychodził tutaj wcześniej, zanim zaszło słońce, jednak dzisiaj wyjątkowo był pochłonięty swoimi obowiązkami. Cóż, bardziej niż obowiązki, były to poszukiwania książki z biblioteki o gotowaniu, która samoistnie gdzieś się zawieruszyła.
Wszedł do środka, czując na sobie wzrok obecnych gości. Pomachał im, po czym ruszył w stronę baru i usiadł na krześle najbliżej ściany. Spojrzał na mężczyznę przed nim.
- Diluca nie ma. - Odparł barman monotonnym głosem, widząc jak usta niebieskowłosego otworzyły się do zadania pytania.
Ten spojrzał na niego posyłając mu uśmiech i wysunął monetę w jego stronę.
- To co zawsze, Charles. - Powiedział, i odsunął się od baru patrząc jak mężczyzna przygotowuje jego zamówienie. Po chwili postawił przed nim kieliszek wypełniony winem, jednak zanim ponownie odsunął się w głąb szynkwasu, nachylił się do mężczyzny.
- Kaeya, na twoim miejscu nie robiłbym tu takiego zamieszania jak ostatnim razem. Dobrze wiesz że Diluca ciężko jest wyprowadzić z równowagi, jednak niektórych rzeczy lepiej nie robić.
- To wszystko wina Venti’ego, nie moja. - Prychnął przerywając mu, i wzruszył ramionami.
W odpowiedzi Barman westchnął, po czym powrócił do polerowania szklanek.
Kaeya rozejrzał się po tawernie. Nie działo się tu nic nadzwyczajnego, standardowo grupka mężczyzn biesiadowała przy jednym ze stołów, a ktoś inny pogrążony był w zawiłej rozmowie. Niebieskowłosy westchnął. Pogrążył się w myślach wpatrując się w kieliszek, gdy nagle usłyszał trzask otwieranych drzwi.
- Charles, dziękuję za twoją pomoc.
Na dźwięk głosu Diluca, Kaeya natychmiast odwrócił się w stronę brata, na co ten przewrócił oczami.
- Nareszcie jesteś, czekałem na ciebie.
Powiedział niebieskooki, przy czym na jego twarzy pojawił się przesłodzony uśmiech.
- Panie Diluc, czy coś się stało? - zapytał barman.
- Wszystko jest w porządku, możesz iść do domu. W tym tygodniu pracowałeś parę godzin dłużej, więc należy ci się chwila odpoczynku. - Mówiąc to, delikatnie się uśmiechnął.
Charles skinął głową, i sprawnie wślizgnął się na zaplecze w celu zabrania swoich rzeczy.
- Kaeya, zamykamy za półtorej godziny. - Odparł czerwonowłosy wchodząc za bar.
- Półtorej godziny to szmat czasu, nie sądzisz? - W odpowiedzi przechylił głowę i posłał mu uśmiech.
- Nie dla ciebie, często zanim wyjdziesz mija dwa razy tyle.
- Nie możesz mnie wyrzucić, to by mnie zraniło.
Mówiąc to złapał się teatralnie za serce, a z jego ust wydobył się subtelny śmiech.
Diluc westchnął, czując że dobrze znana mu rutyna ponownie się zaczyna. Kaeya zaczepia go, wspomina nic nie znaczące momenty, a potem, gdy zaczyna snuć głębokie problemy egzystencjalne. Jednak żadna z tych rzeczy nie była w stanie wytrącić go z równowagi tak bardzo, jak fakt że niebieskowłosy wciąż miał czelność nazywać go swoim bratem.
- Słuchaj Diluc, mówiłem ci już że Venti wspominał że naprawdę ładnie byłoby ci w blondzie?
Przyjdzie dzień, że jego cierpliwość się skończy, był tego pewien.Czerwonowłosy jednym ruchem zamknął drzwi do tawerny, równocześnie się o nie opierając. Głęboko westchnął, po czym przymrużył oczy. Otaczała go cisza. Cisza, którą kochał. Niestety, ostatnimi czasy rzadko co mógł jej zaznać.
Z jakiegoś powodu, niebieskowłosy kapitan rycerzy, nie dawał mu spokoju - ba, coraz częściej zawracał mu głowę, fatygując się nawet do jego posiadłości. Sęk w tym, że Diluc
nie miał najmniejszej ochoty go widzieć. Jego widok za bardzo rozdrapywał rany, jakie zostały po tamtym dniu. Zresztą, sam fakt że okłamywał ich przez cały czas, a gdy zdecydował się już powiedzieć prawdę, to…
Czerwonowłosy pokręcił głową. Nie mógł myśleć o tym teraz, musiał wysprzątać cały lokal, kompletnie sam. Dźwignął się na nogi, i od razu skierował się na górne piętro, jednak coś sprawiło, że zatrzymał się w miejscu, tuż przed schodami.
Zwykle omijał miejsce, w którym siedział Kaeya, do czasu gdy nie zostało mu nic innego do roboty, ale teraz wpatrywał się w puste krzesło, na którym jeszcze niedawno siedział mężczyzna. Ot, zwykły kieliszek z winem, wyglądał na nietknięty. Jednak szczopuł tkwił w tym, że Kaeya nigdy nie zostawiał ani kropli trunku gdy opuszczał tawernę.
Diluc powolnym krokiem podszedł do baru, i wziął w dłoń kieliszek. Był kompletnie nieruszony.
Zmarszczył brwi, i oparł się o ladę. Wpatrując się w delikatnie falującą ciecz, w jego głowie zaczęły się pojawiać obrazy. Nie odtrącił ich, był zbyt zamyślony żeby zdać sobie sprawę że nawet tam są.- Ojcze?
W oczach czerwonowłosego zebrały się łzy. Jego dłonie zauważalnie się trzęsły, a oczy rozpaczliwie próbowały znaleźć w jego ciele cokolwiek, co dałoby mu nadzieję że nie jest martwy.
Minęły sekundy, minuty, a może i lata ciszy, której towarzyszyła intensywna ulewa, oraz burza. Cisza, której wyjątkowo nie mógł znieść nawet on. Krzyk rozpaczy uwolnił się z jego ciała, a łzy spłynęły strumieniami po jego twarzy. Jednak nie usłyszał on swojego głosu, gdyż w tym samym momencie w pobliskie drzewo uderzył piorun, tak głośny, że przez parę sekund w jego głowie panowała pustka.
Natychmiast odwrócił głowę w stronę grzmotu, ale szybko zdał sobie sprawę że to nie piorun spowodował pustkę w jego głowie.
- Diluc! Wszystko w porządku?
W rozmytym przez deszcz świetle księżyca, młody chłopak dostrzegł niebieskowłosego biegnącego w jego stronę. Za nim, stali rycerze fawoniusza, a każdy z nich zarówno z ciekawością jak i widocznym przerażeniem obserwowali braci.
- Kaeya, spóźniłeś się.
Wymamrotał Diluc drżącym głosem.
- Nie, nie mogłem przecież… - Zerknął w dół, i zamilkł widząc ciało Crepusa. - Cholera, Diluc czy ty…
- Mógłbyś? - starając się utrzymać stanowczy ton głosu, wskazał na stojących paręnaście metrów dalej rycerzy. - Nie chcę żeby widzieli mnie w takim stanie.
Kaeya natychmiast pokiwał głową, i pomachał w ich stronę, dając im znak że mogą się oddalić. Po chwili wahania tak też zrobili, zostawiając ich samych, w deszczową noc.
Po raz kolejny zapadła cisza, tak przenikliwa, że bracia czuli że sami są jej częścią.
- Ojciec, on…
Niebieskowłosy nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok w dół, czując jak łzy samoistnie napływają mu do oczu. Mężczyzna który go wychował, traktował go jak syna, właśnie leżał przed nim, pozbawiony jakiejkolwiek cząstki życia. Jednak nie to było najgorsze. To właśnie w nim odnalazł dom, dom który wciąż okłamywał. Upadł na kolana, czując pod sobą rozmoczoną ziemię.
Noc, w którą został znaleziony przez Crepusa, mignęła mu przed oczami, tak samo jak wzrok pełen nienawiści oraz nadziei jego biologicznego ojca, kiedy zostawił go tu na pastwę losu.
“Jesteś naszą jedyną nadzieją. To nasza szansa”
- Diluc, to nie tak miało wyglądać, wiesz? - Czerwonowłosy spojrzał na niego, po czym spuścił wzrok. - Powinienem wam o tym powiedzieć gdy jeszcze…
- O czym ty do cholery mówisz, co? - Oczy Diluca ponownie się zaszkliły.
- Słyszałeś kiedyś o Khaenri’ah? - Kaeya zignorował brata, i pusto wpatrywał się ciało
ojca - To stamtąd pochodzę, Diluc. Jestem szpiegiem.Czerwonowłosy wypuścił kieliszek z dłoni, który po chwili z charakterystycznym dźwiękiem, roztrzaskał się o podłogę. Czerwone wino rozlało się po powierzchni, mieszając z odłamkami szkła. Diluc cofnął się pod ścianę, wpatrując się w ciemną ciecz. Zamknął oczy, próbując wyrzucić z siebie wspomnienia, które przed chwilą dały o sobie znać. Bezskutecznie.
Westchnął, wiedząc że to nic nie da. Obojętny wyraz powrócił na jego twarz, na której nie było już ani śladu strachu. Pochylił się nad rozbitym kieliszkiem, i już miał zacząć zbierać większe odłamki szkła, gdy zrozumiał, dlaczego Kaeya nie wypił ani kropli alkoholu.
To nie wino było powodem dla którego przychodził do tawerny.
Był nim Diluc.
CZYTASZ
'*•.¸♡Genshin one shots
FanfictionOpowiadania pisane spontanicznie, gdy najdzie mnie ochota. Jeśli chcesz coś zamówić, pisz śmiało, postaram się coś wymyślić:) Okładka nie jest moja, jest z pinteresta!!