Prolog

243 7 2
                                    

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, gdy stoi nad przepaścią. Z jednej strony ma trzymetrowe płomienie, a z drugiej urwisko, głębokie na setki mil. Może zaczekać, aż ogień go pochłonie, bądź skoczyć w dół, z kruchą nadzieją, że na dnie nie czekają go ostre jak brzytwa skały i może przeżyje upadek. Większość ludzi wybiera skok w przepaść, gdyż kierowani złudną nadzieją liczą na cud. Ja byłam dziewczyną, której nadzieja odebrała dom, szczęście oraz ludzi, których kochałam.

Dlatego gdy wszyscy inni robili krok w tył w stronę urwiska, ja zrobiłam krok w przód, wkraczając w płomienie. Pozwoliłam, by doszczętnie mnie pochłonęły i płonęłam z przyjemnością.

Bo nie byłam tam sama.

~ Quinn ~

Obudziłam się z potwornym bólem głowy.

Po wczorajszym balu, pełnym głośnych rozmów i rozmaitych trunków, jedyne na co miałam ochotę to zostać w łóżku już na zawsze. Wiedziałam, że nic z tego już w chwili, gdy do komnaty wparowała osobista służka mojej matki, pociągnęła za kotary na moich oknach i zapowiedziała, że wróci z większym gronem, jeśli nie wstanę.

Westchnęłam ciężko, wracając myślami do poprzedniego wieczoru i próbując sobie przypomnieć, czy zrobiłam coś, co mogło rozgniewać moją matkę.

Ten bal nie różnił się niczym od poprzednich. Ogromna sala w kształcie koła ze szklanym sufitem, przystrojona w biel, błękit i srebro miała pomieścić jakieś trzysta osób. Królowa była wściekła, bo zjawiła się ledwie połowa zaproszonych, przez co przyjęcie nie wyglądało na tak wystawne, jak liczyła. W okręgu wzdłuż ścian ustawione zostały stoły, przykryte śnieżnobiałym obrusem, na których leżała cholernie droga, srebrna zastawa. Wszędzie leżały tace pełne serów, mięsa i owoców, zaś w kilku szklanych misach na mniejszych pionowych stolikach znajdował się poncz, w którym lubowała się moja matka. Był obrzydliwie słodki, ale potrafił sponiewierać, jeśli wypiło się go za dużo.

No, właśnie.

Siedziałam za parawanem na podwyższeniu w centralnym miejscu sali. Miejsce królowej było po mojej lewej, a po prawej stali strażnicy, gotowi do ataku, gdyby zaszła taka potrzeba. Nigdy ze mną nie rozmawiali, czasem tylko bąknęli zdawkowe „Wasza Wysokość" albo „Powinna się księżniczka już udać do swojej komnaty". Zwykle na tym się kończyło. Moja matka dalej lawirowała między gośćmi, ubrana w mieniącą się błękitną suknię z falbanami, a ja zmuszana byłam do obecności na każdym balu, który organizowała, mimo, że nikt nie mógł mnie zobaczyć.

Nigdy.

Byłam księżniczką tylko z nazwy. Królowa nie chciała, by ktokolwiek mnie widział, dlatego na wszystkich ważnych spotkaniach albo siedziałam za ażurowym parawanem, który zamówiła specjalnie dla mnie albo zakazywała mi się pojawiać tam w ogóle. Zawsze tłumaczyła, że to w celu zwiększenia tajemnicy, że mój potencjalny małżonek nie może mnie zobaczyć przed ślubem, bo mnie nie zechce. Uwielbiała utwierdzać mnie w przekonaniu, że jestem okropna i nic nie warta, przez co tylko dzięki niej zostanę kimś godnym czyjejś uwagi. Miewałam chwile, gdy naprawdę jej wierzyłam.

Byłam następczynią tronu, ale byłam nikim.

Tak więc spędziłam wieczór sącząc ulubiony poncz mojej matki i patrząc pustym wzrokiem na tańczące na parkiecie pary, do chwili, gdy podłoga zaczęła falować, a ja... cóż. Pamiętam tylko, że przechyliłam się na krześle, ale zostałam złapana zanim upadłam. Ktoś musiał przenieść mnie do sypialni, czego kompletnie nie pamiętam, za to dam sobie rękę uciąć, że pamiętają to goście i moja matka. Zapewne właśnie dlatego jej służka tak odważnie zarządała mojej pobudki - nigdy nie miała do mnie należytego szacunku, a ja po tylu latach zaczęłam mieć to gdzieś.

Wszystko powoli miałam gdzieś.

Do komnaty weszły moje służące, żeby pomóc mi się ubrać i przygotować na spotkanie z królową. Posłusznie uniosłam ręce, gdy zdejmowały ze mnie koszulę nocną, a na jej miejsce wkładały prostą suknię w kolorze głębokiej purpury. Wsunęły mi na nogi satynowe pantofelki, po czym posadziły na krześle przed lustrem.

Wyglądałam okropnie. Twarz miałam poszarzałą, piwno-zielone oczy bez blasku, a usta były wyschnięte na wiór. Wzorowy obraz następczyni tronu, nie ma co.

- Mogę prosić o szklankę wody? - wychrypiałam, zaciskając palce na poręczy krzesła.

Jedna z dziewczyn skinęła głową, od razu wybiegając z pokoju, a druga zaczęła rozczesywać moje złociste włosy, próbując upiąć je w lekkiego koka. Po chwili przyleciała tamta ze szklanką, którą niemal wyrwałam jej z rąk, by się napić. Poczułam, jak zawroty głowy ustają i wolno oblizałam usta. Już lepiej. Służka chciała nałożyć mi jeszcze pomadkę, ale pokręciłam głową. Żadnych tłustych mazi nie będzie na moich ustach o poranku.

Gdy byłam gotowa, służące dygnęły i opuściły komnatę, a ja udałam się korytarzem na klatkę schodową, skąd przeszłam do północno-zachodniego skrzydła zamku, gdzie mieściły się pokoje królowej.

Pora na przedstawienie.

-----------------------------------------------------

Witam Was serdecznie! <3

Przed Wami prolog do historii, która jest bardzo bliska mojemu sercu i mam nadzieję, że pokochacie ją równie mocno jak ja :) Rozdział pierwszy pojawi się w sobotę :)

"Królestwo Serinu" to opowieść dla tych, którzy boją się podejmować własne decyzje i walczyć o swoje szczęście. Nie jesteście sami. Małymi kroczkami, każdego dnia po trochę. Uwierzcie, że się uda. Jesteście silni. Jesteście wartościowi. Wasze zdanie ma znaczenie. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej ;)

WhiteRaven x

Królestwo SerinuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz