7 - ...

38 4 0
                                    

prov. Mortis

Spałem sobie spokojnie gdy nagle obudziły mnie krzyki. To Emz, darła się jakby ją obrywali ze skóry. Leżałem sobie spokojnie na łóżeczku i nie planowałem się z niego ruszać. Przecież się nie paliło, inaczej czuł bym dym. Pewnie jej ktoś posta zgłosił i przez to go usunęli.
Był spokojny sobotni poranek. Przez okno czułem zapach deszczu, zapewne całą noc padało. Gdy przekręciłem się na drugi bok i sprawdziłem godzinę na zegarku, drzwi od mojego pokoju z hukiem się otworzyły. Przez nie wpadł nikt inny niż Emz. Włosy miała okropnie rozczochrane i była w piżamie, co było dla niej nietypowe o tej godzinie, a była dziesiąta rano. Zapłakana podbiegła do mojego łóżka i zaczęła coś krzyczeć, ale szczerze miałem to w dupie... Odwróciłem się od niej plecami i przykryłem głowę poduszką. Ale ona po prostu zaczęła płakać jeszcze głośniej.

- Mogłabyś tak nie ryczeć? Nie widzisz, że próbuję spać? - syknąłem, odwracając się do niej. Przymrużyłem oczy i przyjrzałem się jej. - Jezu, co ci się stało z oczami..?

- CO? - krzyknęła i podbiegła do mojej toaletki by się przejrzeć w lustrze. - A, to tylko tusz mi się rozmazał... Nie strasz mnie tak! - powiedziała nie przestając płakać.

- O CO CI WKOŃCU CHODZI? Wchodzisz mi NIE PUKAJĄC do sypialni i drzesz mordę, to irytujące, wiesz? - oznajmiłem dziwnie sarkastycznym tonem. Ale to nie był sarkazm...

Usiadłem na łóżku, bo i tak już raczej nie zasnę. Przetarłem oczy, Emz coś tam mamrotała pod nosem, a ja tylko udawałem że słucham. Pokiwałem jej głową i gestem nakazałem by wyszła z mej sypialni. Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy, bo w końcu ubrać się trzeba. Odziałem się w to co zwykle, fioletową koszulę i czarne spodnie, a do tego moja ulubiona peleryna z plastikowym nietoperzem zamiast guzika. Zanim wyszedłem z pokoju, musiałem jeszcze wstąpić do toalety żeby umyć twarz.

-----------------

prov. Poco

Było już jasno, więc poruszanie się pomiędzy pniami drzew stało się dużo łatwiejsze. Szedłem przed siebie, kompletnie straciłem kierunek z którego przyszedłem. Wcześniej zrobiłem sobie mały postój, i najprawdopodobniej usnąłem, ale nadal nie czułem się wypoczęty. Było mi zimno, opady deszczu się nie skończyły, lecz znacznie zmalały. Nadal nie wiedziałem dokąd poszedł Mortis. Z koron drzew nieustannie kapały krople wody, wprost na moją głowę.

Przeszedłem jeszcze obok jakiś dwudziestu drzew i pomiędzy kolejnymi pniami dostrzegłem coś co przypomniało ścianę drewnianego domku.
Ludzie? Co tu robią ludzie..? Na środku pustkowia. Podbiegłem tam najszybciej jak mogłem, przystanąłem około pięć metrów od drzwi frontowych i zacząłem się uważnie przyglądać tej budowli. Jakaś taka dziwna... Ale nie ma nad czym się zastanawiać! Skoro tu są ludzie, to najpewniej jestem uratowany.

Podszedłem do drzwi i dosyć głośno zapukałem. Brak odpowiedzi. Zapukałem jeszcze raz, nadal nic. Poczekałem chwilę, może ktoś już idzie do drzwi. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Lekko dotknąłem drzwi czubkami palców, uchyliły się. Popchnąłem je jeszcze trochę dalej i wejrzałem do środka. Wnętrze było, przytulne i ładnie wysprzątane. Byłem świadomy tego, że nie powinienem tego robić, ale i tak wszedłem do środka.

Ledwie przeszedłem przez framugę od drzwi, i poczułem że coś ciężkiego uderza w tył mojej głowy. Nie miałem wystarczająco czasu by zareagować, w przeciągu paru sekund twardo upadłem na podłogę.

-----------------

Tajemicza postać wyłoniła się z cienia i podeszła do leżacego na drewnianej podłodzę Poco. Oparła łopatę na lewym ramieniu, bez problemu drugą ręką uniosła go do góry i oparła na przeciwnym ramieniu. Nie zwlekając ani chwili dłużej, wyszła z domku nawet nie zamykając drzwi, kierując się w stronę lasu.

Najwidoczniej szli przez ten las długo, ponieważ Poco zdążył odzyskać przytomność. Rozejrzał się dookoła, zdając sobie sprawę w jakiej sytuacji się znajduje. Głowa strasznie go bolała, czuł się jakby zaraz miała się pokruszyć. Starał się być najciszej jak to tylko możliwe. Kątem oka zerknął na osobę która go niosła. Wyglądał jak Mortis, ale jednak nim nie był... To nie mógł być on.

Wyszli z lasu, a Poco uświadomił sobie, że wracają na cmentarz. Niedawno był wieczór, a teraz nastała bardzo ciemna, bezksiężycowa noc. Jedynym źródłem światła była zapalona lampa przyczepiona do łopaty "Mortisa" i pojedyńcze zapalone znicze. Gitarzysta nie miał pojęcia która jest godzina. Mógł się tylko domyślać, że minęła przynajmniej doba...
"Dzięki bogu, opamiętał się i wracamy do domu!" - pomyślał muzyk.

Tak się jednak nie stało.. Ku jego zdziwieniu "Mortis" wmiare delikatnie położył go na ziemię, i niedaleko zaczął coś kopać.

Poco korzystając z sytuacji, próbował wstać - ale nie mógł. Co się stało? Nie miał pojęcia. Może był zbyt zmęczony? A może to wskutek wcześniejszego uderzenia? Tak czy inaczej, rękami ruszać mógł. Bez wachania zaczął się czołgać w pierwszą lepszą stronę, oby najdalej od tego ...kogoś. Musiał jednak szczególnie uważać - oprócz jakiegoś świerszcza wszędzie panowała straszliwa cisza, nawet lekkie otarcie się o nagrobek było by słychać.

Ale nie tak prędko... On wszytko widzi. Skonczył kopać, odłożył łopatę i aktualnie szedł w jego stronę. Poco przeszedł dreszcz adrenaliny. Resztkami sił podparł się o jakiś nagrobek, wstał i usiłował biec. Jednak po kilku marnych metrach się wywrócił i znów znajdował się na ziemi. Musiał coś wykombinować... "Mortis" się zbliżał, kto wie co go teraz czeka?

Wziął do rąk leżący nieopodal badyl i rzucił nim w napastnika. Ale to widocznie jedynie go bardziej wnerwiło. Przyspieszył kroku i w mgnieniu oka dogonił muzyka. Złapał go za nadgarstek i zaczął ciągnąć po ziemi, w stronę dziury którą wcześniej wykopał. Poco usiłował się wyrywać, ale wszystko na nic. Poprostu nie dorównywał mu siłami.

- CZY CI ODBIŁO? CO TY ROBISZ? - wrzasnął, lecz odpowiedzi nie dostał. Smukły mężczyzna złapał go za szyję i spojrzał gitarzyście w oczy. Jego matowe, żółtawe oczy ze znudzeniem i wyczerpaniem patrzyły się wprost Poco.

Wyprostował ręke.

(...)

Rozluźnił uścisk.

Wziął do rąk łopatę i niezwłocznie zaczął zasypywać dziurę ziemią.

Emocje, jakie teraz odczuwał Poco były nie do opisania.

Mortis Montruary || Brawl Stars PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz