Rozdział 7 "Totalna katastrofa"

268 65 374
                                    

Marzec

Ewelina

Nim się obejrzałam zaczął się marzec. Wolnymi krokami zbliżała się wiosna i przyroda nieśmiało budziła się do życia. Mnie także rozpierała energia, ale do pełni szczęścia brakowało Hugona.

Nasz związek na odległość w praktyce oznaczał dwa wspólne weekendy w miesiącu, bo pozostałe dwa Hugo spędzał z dziećmi. To było sześć niepełnych dni z miłością mojego życia. Reszta była przepełniona żalem, goryczą i codziennymi rozmowami przez telefon, które minimalistycznie rekompensowały jego nieobecność.

Każdego dnia tęsknota miażdżyła serce z większą siłą. Nikt nie chciał się przełamać pierwszy, każde z nas uważało, że jego stanowisko jest słuszniejsze. Hugon prowadził firmę, miał dzieci, rozwód na głowie, ja z kolei miałam swoje wymarzone miejsce na ziemi oraz przyjaciół, na których mogłam zawsze liczyć. W rezultacie bawiliśmy się dzień w dzień, upierając się przy swoim jak dwa osły. A, to przecież wcale nie była przyjemna zabawa. Nawet można stwierdzić, że traciliśmy cenny czas, który przecież już nigdy nie wróci.

– Uwaga! Kolejna stacja Warszawa Centralna – z rozmyślań, wybił mnie głos dobiegający z głośników w przedziale.

Jechałam pociągiem do stolicy. Postanowiłam zrewanżować się Hugonowi i zrobić mu niespodziankę, tak jak on zrobił w walentynki. Dzisiaj nie miał weekendu z dziećmi, ale wieczorem odbywało się ważne, biznesowe spotkanie przez co nie mógł przyjechać.

Uznałam, że się ucieszy, mimo, że ma zaplanowany wieczór, to jutro będziemy mieć przecież cały dzień dla siebie. Nie uśmiechało mi się przyjeżdżać do tego duszącego miasta, ale nie takie głupstwa człowiek robi z miłości. Może właśnie dzięki takim drobnym niespodziankom i dowodom zainteresowania, uda nam się przetrwać najbliższy rok, i podjąć w końcu wspólną decyzję co do naszego dalszego życia.

Niedługo później pociąg się zatrzymał. Wysiadłam i rozejrzałam się niepewnie, nie wiedząc w którą stronę iść. Ludzie przepychali się pomiędzy sobą, nie uważając na nikogo. Raz po raz popychali mnie i trącali barkami. Nienawidziłam tej znieczulicy. Wszyscy pędzą przed siebie, nie zwracając na nikogo uwagi. Nie dostrzegają ludzi, nic nie widzą, tylko wiecznie się spieszą. Okropne uczucie.

Poddałam się tłumowi i ruszyłam w stronę schodów. Bezwładnie szłam ramię w ramię z obcymi ludźmi, którzy patrzyli tępo przed siebie albo w swoje telefony. Jak zombie przeszło mi na myśl i zaśmiałam się pod nosem. Za długo nie było mi do śmiechu, bo gdy tylko skierowałam się w stronę wyjścia, jakiś mężczyzna potrącił mnie, wylewając na mnie prawie całą zawartość swojego kubka.

– Przepraszam! – krzyknął, wrzucił pusty kubek do kosza i pobiegł w te pędy, nie oglądając się za siebie. Zagryzłam zęby i spojrzałam na wielką plamę na różowym płaszczu. Miałam nadzieję, że zdołam ją odeprać.

Na zewnątrz wcale nie było lepiej. Od razu uderzyło we mnie ciężkie powietrze pełne spalin i smogu. Miałam wrażenie, że wisi w powietrzu niczym czyhająca trucizna. Skierowałam się na postój taksówek, byle szybciej uciec z tego miejsca. W ostatniej chwili do jedynej stojącej na parkingu wskoczył wysoki mężczyzna, po czym odjechał, a ja zostałam bez transportu.

– Szlag – mruknęłam pod nosem. Jak zdołałam tutaj przetrwać i mieszkać trzy lata?

Próbowałam złapać taksówkę, ale żadna się nie zatrzymywała. Traciłam pomału cierpliwość do tego miasta. Chciałam się stąd zawinąć i wracać z powrotem do raju na ziemi. Powstrzymywała mnie wyłącznie myśl, że zaraz wyląduje w ramionach Hugo. Poczuję jego smakowite usta. I nagle przejeżdżający obok samochód ochlapał mnie kałużą błota. Zamilkłam. Nie byłam nawet w stanie krzyczeć czy przeklinać, po prostu zabrakło mi słów.

Zatańcz jeszcze ze mną / II Część Dylogii To tylko taniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz