IV.3.

381 27 19
                                    

27. Ciągi i pociąg.

Co ja mówiłem o prawach dynamiki Newtona? Że można wykorzystać je w praktyce, odnosząc do wzajemnego oddziaływania na siebie dwóch lub więcej ciał, znaczy osób? Wyszło na to, że sam sobie nagrabiłem. Wiola może i owszem, leciała na mnie i nie potrafiła tego specjalnie ukryć w mojej obecności, ale przyjęła chyba za punkt honoru, żeby udawać, że wcale tak nie jest. Może uważała, że tym sposobem sama się przekona? Co do mnie, udało jej się tylko rozjuszyć mojego wewnętrznego zdobywcę. Za punkt honoru przyjąłem przekonanie pięknej pani prezes, że nie tylko w matematyce nie mam sobie równych. Musi w końcu zrozumieć, że możemy razem przeżyć coś niesamowitego. Nie chce się angażować? A kto jej każe się angażować? Mi wystarczy dobry seks i fascynujące rozmowy. Nie każę jej rzucać męża.

Tymczasem Wioleta Lisiecka zjadła obiad i wyszła z restauracji, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Musiałem powstrzymać się z całych sił, żeby nie rzucić się za nią w szaleńczy pościg. Za to dokończyłem posiłek, wstałem powoli i niezbyt szybkim krokiem opuściłem salę restauracyjną.

Po schodach już biegłem, żeby uprzedzić rudą przed drzwiami jej pokoju.

Zobaczyła mnie, kiedy już wchodziła do środka, ale to nie przeszkodziło jej zamknąć mi drzwi przed nosem. Dobiegłem i zapukałem.

Po chwili otworzyła, ale miała wkurzoną minę.

– Rafał, oszalałeś?! – syknęła. – Jesteśmy tu w pracy! Nie łaź za mną jak jakiś stalker.

Ja stalkerem? W ten sposób nigdy bym o sobie nie pomyślał. Ale też nigdy nie biegałem za żadną kobietą z wywieszonym jęzorem, jak teraz.

– Wybacz, chciałem się upewnić, że spotkamy się po szkoleniu. Nie jesteś z Wrocławia, prawda? Może masz ochotę wyjść z tego hotelu?

– A dokąd niby?

– Na przykład do kina?

Wioleta spojrzała na mnie jak na wariata.

– Serio? – spytała zniesmaczona. – Randek ci się zachciało?

– Nie chodzę na randki – zaprzeczyłem.

– No więc o co ci chodzi?

– Po prostu chciałbym spędzić z tobą więcej czasu. Porozmawiać, poznać się lepiej.

– Ale po co?

– Bo cię lubię, Wi. – Musiałem to przyznać.

Przez chwilę przez jej twarz przemknął cień niepewności, ale zaraz zastąpiło ją zwyczajne spojrzenie pewnej siebie seksbomby.

– No cóż, możemy spróbować – orzekła. – Wybierz jakiś seans na dwudziestą pierwszą, powinniśmy się wyrobić. A do tej pory z łaski swojej nie przeszkadzaj mi w pracy – dodała, po czym zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

W matematyce ciąg to dowolna funkcja określona na dowolnym zbiorze. Wyróżniamy ciągi złożone z wyrażeń algebraicznych, liczb naturalnych, wymiernych lub niewymiernych, w końcu ciągi mogą być skończone lub nieskończone. NIESKOŃCZONE. Podobnie jak mój pociąg do Wi. Kiedy zamknęła mi drzwi przed nosem, poczułem to mocniej niż kiedykolwiek. To tej kobiety szukałem. Okazało się, że mieliśmy tyle wspólnych... indeksów, że nasze funkcje mogłyby się ciągnąć równolegle, zresztą nie bez obopólnej przyjemności. Dlaczego więc tylko ja zdawałem się z tego cieszyć?

Wróciłem do swojego pokoju, żeby ochłonąć przed popołudniową częścią szkolenia. Nie mogłem przecież przestawać pod jej drzwiami jak jakiś stalker. Kiedy jednak pomyślałem o tym, że już wieczorem... Wariowałem. Ona była blisko, ja chciałem tylko zabrać ją do swojego pokoju albo wejść do niej i pokazać, gdzie ma centrum rozkoszy. I kto może być jej dawcą przyjemności – dożywotnim i bez ograniczeń. A tymczasem ona ciągle pokazywała mi, gdzie są drzwi. I to dosłownie.

Figury i układyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz