„zostały trzy minuty do końca meczu, a drużyna gospodarzy prowadzi 60 do 58. nikt nie spodziewał się aż takiego wysokiego wyniku flowsów! rozgrywający drużyny gości właśnie zbliża się do kosza i.. trafiony!"
cały mecz przesiedziałem jak na szpilkach. przeklinałem pod nosem i starałem się swoich dość gwałtownych relacji nie pokazywać tak mocno, jednak na sto procent trafiłem już na spotted i dispatcha z podpisem „przewodniczący lavender i jego zawód swoją drużyną". aktualnie był remis, jednak do końca zostało jeszcze pół minuty. ściskalem rękę woonggiego tak, że cała zsiniała.
„środkowy drużyny gości zbliża się niebezpiecznie na pole ninetysixów i trafił! drużyna z promise wygrywa!"
moja mina w tym momencie była zupełnie bezcenna. od początku meczu byliśmy PRZEKONANI, że będzie minimalnie 40 punktowa przewaga, a tak przej.. przewaliliśmy mecz. nie odblokowałem jeszcze telefonu, ale na sto procent na instagramie, facebooku, twitterze czy nawet tiktoku pojawiły się już prześmiewcze posty z przegraną sixów.
flovsi przez około dwadzieścia minut cieszyli się swoim niebywałym zwycięstwem, a po tym czasie razem ze swoimi kibicami udali się w drogę powrotną do siebie. byłem zły. nie, nie byłem zły. byłem wku.. rzony. pomimo tego, że woonggi mnie zatrzymywał, żebym na nikim nie wyładowywał swojej złości, i tak poszedłem na boisko, aby delikatnie i spokojnie porozmawiać z kapitanem ninetysixów.
- co to miało, do cholery, być?! - podszedłem do wyższego o przynajmniej dziesięć centymetrów lidera drużyny. zlustrowałem do zdenerwowanym wzrokiem. miałem ochotę go zabić.
- nie spinaj się, pimpku - odepchnął mnie, nie patrząc mi w oczy. to, jak mnie nazwał zdenerwowało mnie jeszcze bardziej, ale postanowiłem chociaż spróbować się powstrzymać od przeklinania.
- jasne, pozwolę wam niszczyć dobre imię naszej szkoły tylko dlatego, że kapitan ninetysixów jest nieodpowiedni do swojej pozycji. nie ma sprawy! - postanowiłem odpowiedzieć mini atakiem na jego atak. uśmiechnąłem się szeroko patrząc na niego z dołu.
- bo to ode mnie zależy gra całej drużyny - powoli robił się bardziej zdenerwowany, co było bardzo widać. sprawiło mi to niepohamowaną satysfakcję, więc postanowiłem nie przestawać.
- bo to ty dobrze grałeś, eh.. - udałem skruchę wzdychając głośno. to chyba zbyt bardzo uraziło ego kum junhyeona (bo tak miał napisane na koszulce), go złapał mnie za kark i delikatnie podniósł ku górze.
- przestań kwestionować moją grę i reszty drużyny BO SIĘ ZA CHOLERĘ NA TYM NIE ZNASZ - podniósł głos, przenosząc swój wzrok na moją twarz. pomimo to, że groziła mi co najmniej bójka, postanowiłem nie przestawać mu słownie dogrywać.
- może i sie nie znam, ale słabego gracza można ocenić nawet nie grając w kosza - wręcz wyszeptałem, a uśmiech zwycięzcy nie schodził mi z ust. po chwili dodałem: - nie podskakuj, kum. znaj swoje miejsce. - to co powiedziałem musiało go do tego stopnia zdenerwować, że na środku boiska, gdzie siedziała pani dyrektor, pan wicedyrektor, ich trener i paręset fanów, zamachnął się i z pięści uderzył mnie w twarz. skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie zabolało mnie to. poleciała mi strużka krwi z nosa, co delikatnie ograniczyło mi widzenie, ale pomimo tego udało mi się skutecznie kopnąć go w krocze. on nie pozostał mi dłużny, sprzedając mi parę ostrych ciosów w twarz. zamachnąłem się aby mu oddać, jednak rozdzieliła nas pani dyrektor.
CZYTASZ
wicked love. / junrae.
Fanfickum junhyeon to kapitan szkolnej drużyny koszykówki. kim taerae to syn dyrektorki i przewodniczący szkoły. co się stanie, gdy dwa odmienne charaktery, ciągle stawiające na swoim zostaną siłą połączone? tw : przekleństwa, alkohol