Rozdział 1

163 16 0
                                    

Powolnie rozszeżam swoje znużone snem powieki, a z ust wyrywa mi się cierpiętnicze westchnięcie.

Jestem zmuszony przeżyć kolejny dzień, a w jego ciagu łódzić się, że tak naprawde jestem tu z jakiegoś powodu.

Ale czy jestem?

Nie mam pojęcią.

Ostrożnie unoszę się na proste nogi, a ręce wyciągam tak wysoko jak tylko jestem w stanie, aby z deczka rozciągnąć swoje spragnione dalszego snu ciało.

Nie mam ochoty iść dzisiaj gdziekolwiek.

Nawet chociażby do toalety, która znajduje się nie całe dwa metry od drzwi mojego pokoju.

Jedyne na co mam ochotę, to na przyjście Jay'a, który jak zwykle pocieszyłby mnie swoimi durnymi dowcipami, lub łaskotkami odbierajacymi mi ostatki tchu.

Odkąd przepisał się do innej klasy, jedynie ze względu na swoja dziewczynę, zdaje mi się, że stopniowo znika z mojego życia.

Od kąd nie mamy przymusu na widzenie się każdego dnia w jednej ławce, wszystko jest poprostu inne.

Dwoma krótkimi krokami podchodzę do ciemnej, narożnej szafy, i na oścież rozchylam jej drewniane drzwiczki.

Chwilę doglądam się panującemu tu bałaganowi, po czym mimo wszystko w swoim uścisku zamykam tą samą co zwykle, zieloną bluzę z kapturem, oraz parę czarnych, z deczka za dużych jeansów.

Bez dłuższego zastanowienia zsuwam z siebie pomarańczowe spodenki od piżamy, i zastępuję je tymi długimi. Tak samo robię z górą, a niedługą chwilę później szybkim ruchem ręki zagarniam z biórka całe srebro, jakie każdego dnia oblega moje ciało.

Mam na myśli skromne biżuterie typu naszyjnik z sercem, na którym narysowany został szary kotek, czarne kolczyki w krztałcie kółek, dziergana branzoletka z wzorem czerwonych serc, a nawet wymyślne pierścionki chowajace w sobie drobibki czarnych niczym sposób w jaki czuję się na codzień, kryształków.

Prawde mówiąc, dobrze wiem, że komplet tak wielu, zupełnie nie pasujących do siebie ozdób, nie wygląda dobrze, ale mimo to codziennie zakładam go na siebie jak największy skarb.

To zapewne ze względu na to, że każda z tych drobnych, zupełnie nic nie znaczacych dla świata marnych ozdóbek, ma dla mnie ma cholernie dużą wartość.

W szczególności naszyjnik z kotkem.

Nie oddałbym go nikomu, bo nikt nie jest w stanie zasłużyć sobie na to, żeby chociażby na moment uwięzić go w uścisku swojej dłoni.

Zarzucam na ramię swój czarny plecak, a jego ciężar jakgdyby przytwierdza mnie do ziemii.

To przecież tylko siedem marnych ksiażek, a ich ciężar śmiało można porównać do wagi wypełnionego ludźmi autobusu, bądź tysiąca kostek brukowych.

Mimo to nie mam wiele do gadania, więc przed wyjściem poraz ostatni lustruję wzrokiem swoja przytulna kanciapę.

Patrzę na swoje ściany po brzegi obklejone plakatami mojego ulubionego zespołu, na nieposłane łóżko, które swoim tryznastoletnim żywotem dało mi więcej wsparcia niż jakikolwiek chodzący po tym świecie człowiek, na podłogę oblężoną pustymi butelkami po wodzie mineralnej, bądź na biórko, przy którym wylałem z siebie już nie jedną łze usiłując wbić sobie do głowy denne pojęcia matematyki.

Niechetnie opuszczam pokój, zamykając za sobą ciemne, obklejone głupkowatymi naklejkami drzwi, i paroma sporymi przechodzę na korytarz.

Wsuwam stopy w swoje czarne buty, jednak nie silę się już na zawiązanie ich sznurówek.

Nie mam na to czasu, ale właśnie takie są skutki wstawania pół godziny orzed rozpoczęciem lekcji.

Nie stawiam na wygląd, bo jeśli ktoś ma mnie pokochać, to i tak prędzej czy później zobaczy mnie w wielu innych wydaniach.

Ja poprostu przyspieszam im ten proces.

Chytam za metalową klamkę, a delikatnie ciągnąc do siebie ciężkie drzwi mojego domu, poraz ostatni zastanawiam się, czy aby napewno nie mogę zrobić sobie dziś wolnego.

Ale kto wie.

Może dzisiaj zdarzy się coś przełomowego, a moje życie już nigdy nie bedzie takie ponure.

Może dzisiaj ciemne chmury wreszcie znajdą sobie kogoś innego do napastowania, a do mnie wreszcie uśmiechnie się słońce.

Cóż, powtarzam to sobie każdego dnia, i dotąd żaden nie skończył się niczym więcej niż zwykłym, wymuszonym uśmiechem.

Ranny chłód przykleja się do moich rozgrzanych policzków, a po ciele momentalnie rozbiega mi się cały arsenał nieprzyjemnych dreszczy.

Mamy środek października, a ja wciąż nie biore ze sobą kurtki.

Zdecydowanie bardziej wole kiedy inni myślą, że chłód mnie nie rusza. Że jestem na niego zbyt silny, nawet jeśli to nie prawda.

***

Dzwonek rozlewa się po szkolnych korytarzach, dając mi tym sygnał, że moje lekcje wreszcie dobiegają końca.

Niemalże w popłochu wpycham do plecaka swój czarny długopis, oraz pozbawiony wielu kartek zeszyt.

Jeszcze tylko jedna godzina, a świat ponownie będzie mógł zamilknąć za warstwą mojego zamkniętego okna.

W prawdzie, już teraz mam ochotę wcisnąć w swoje uszy słuchawki, i już na dobre odciąć się od realiów otaczającego mnie świata.

Szybkim marszem opuszczam niedużą klasę, i bez zbędnego dowidzenia, zatapiam się w tłumie nastolatków.

Jestem ciekaw czy oni również tak samo jak ja, skazani są na bycie samemu.

Oczywiście nie mówię, że spędzanie czasu samemu jest złe. Ba!
Ludzie nie doceniają chwil spędzonych ze samym sobą, tyle tylko, że mnie wcale nie chodzi o samotne chwile. Mam na myśli codzienność.

Nikt nie jest częścią mojej rutyny.

Nawet Jay nie może się już do niej zaliczać, bo wkońcu widzę go tylko na niektórych przerwach. Tych, na których nie jest zajęty podziwianiem wdzięku Nyi.

Natłok mijających mnie ludzi przyprawia mnie o dreszcze, a czoło robi się wilgotne od oblewających mnie chłodnych potów.

Z każdym kolejnym krokiem ciężar na moich barkach wzrasta, ale przecież i tak nie mogę nic z tym zrobić. Dlatego mimo wszystko brnę przed siebie, a myślami usiłuję odbiec tak daleko, jak tylko jest to możliwe.

Nie wiem jaka siła zmusiła mnie do wybrania akurat tej szkoły.

Być może to fakt, że Jay byłby w stanie kogoś zabić tylko po to, aby się tu dostać. Natomiast mnie było to obojętne.

Teraz muszę pokutować za to, że wybrałem tą szkołę jedynie ze względu na Jay'a, który i tak zostawił mnie na pastwe losu dla Nyi.

Czasami chciałbym być nią.

Chciałbym znowu doświadczyć obecności Jay'a.

Nie chodzi mi o przelotne pogawędki na co trzeciej przerwie. Mam na myśli nocne rozmowy o tym jak naprawde wygląda życie, wieczorne spacery oraz wymienianie się plotkami na temat osób z naszej szkoły, spędzanie sobotnich popołódni na graniu w gry i prowadzeniu durnych pojedynków na łaskotki.

Chciałbym żeby Jay znowu był moim najlepszym przyjacielem.

~

Witam was po dość długiej przerwie.
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie nie zapomnieliście oraz, że spodoba wam się mój kolejny fanfic.

Trzymajcie się cali i zdrowi!!

UratowanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz