Rozdział 3

104 11 2
                                    

Mój tors ogrzewa czarny, dziany sweter, na którego przodzie wydziergane zostały niekoniecznie symetryczne wzory żeber.

Delikatny wiatr targa moimi czarnymi puklami, a nogawki jakgdyby gąbki wchlonely w siebie niemalże kazda kałużę jaką miałem okazje minąć.

Wkońcu moim oczom ukazuje się czwórka siedzących na jednej z wielu ramp, nastolatków.

Podchodzę coraz bliżej, a z każdym kolejnym krokiem coraz mocniej do głowy wbija mi się myśl, czy aby napewno dokonałem dobrej decyzji.

Z rozbiegu wspinam się na stromą niczym dodospad, rampe, a kiedy wkońcu udaje mi się usiąć, przemierzam wzrokiem każdego wokół mnie.

Głowa Nyi swobodnie spoczywa na ramieniu Jay'a, kiedy ten oplata ją ręką pokrytą niebieskim rękawem jego ulubionej bluzy z kapturem.

Zaraz obok siedzą pogrążeni rozmową chłopcy.

Jednen z nich zapewne nie zdążył zauważyć, że w towarzystwie pojawił się nowy osobnik, więc nie przestaje rozmawiać na chociażby krótką chwilę.

Jego blond włosy sięgające mu niemalże do brody  sprawiają, że nie mogę oderwać oczu od sposobu w jaki z gracją dryfują na każdym chociażby najdrobniejszym wietrze.

Obok niego siedzi chłopak, który z uwagą obserwuje każdy mój ruch, przy czym wcale nie słucha mówiacego do niego blondyna.

Jego szatynowe włosy ścięte na mulleta, siegają mu niemalże do ramion, a ja nie mogę oderwać od nich swojego wzroku.
Zupełnie jakgdyby zacieły mi się oczy.

Chłopak wbija we mnie swój przejęty promieniami wzrok, a mnie przeszywają tony dreszczy.

Opierając ciężar ciała na dłoniach, podsuwam się do ich dwójki, a przed siebie wystawam prawą ręke.

Dopiero w tym momencie chłopak zauważa moją obecność, i ze zdziwieniem wymalowanym na jego bladej twarzy, ściska moją dłoń delikatnie nią potrzacając.

-To Cole.- Wtrąca się Nya.- Najlepszy przyjaciel Jay'a.

Skoro jestem jego przyjacielem, a traktuje mnie jak kolege, to w jaki sposób traktuje swoich kolegów?

-Jestem Lloyd.- Odzywa się najmłodszy. Z jego ust formuje się ciepły uśmiech.

-Lloyd jak te herbaty?- Prycham w celu rozluźnienia panującej między nami atmosfery.

-Prawie.- Rzuca puszczając moją ręke .- Moje imie pisze się przez dwa L. - Dodaje.

Drugi chłopak dalej patrzy na mnie w jakgdyby oczarowaniu. Jego malinowe usta delikatnie się rozszeżyły, a rozgrzane policzki nabrały barwy różu.

-Nie jest ci zimno?- Pytam wskazując wzrokiem na krótki rękaw jego czerwonej bluzki.

-Mi?- Upewnia się, na co szybko przytakuje mu głową.- Ani trochę.

-Mówisz tak bo faktycznie nie jest ci zimno,- Zaczynam.- Czy może uważasz, że jesteś zbyt spoko na noszenie jesienią kurtki?

-Powiedzmy, że dwa w jednym.- Prycha śmiechem szatyn.- Nie uważasz, że kurtki rujnują wygląd? Wyobraź sobie, że masz na sobie bluzke twojego ulubionego zespołu, i nikt ze świata zewnętrznego nie dowie się, że go słuchasz, bo zasłonisz to jakąś kiczowatą kurtką. Co jeśli przez to stracisz szanse na poznanie kogoś w równie spierdolonym guście co ty?

-Wkońcu przyznałeś, że twój gust jest spierdolony.- Prycha dumnie Nya.

-Bo jest.- Mówi wzruszając ramionami, Smith.- Ale w przeciwieństwie do ciebie mój gust jest mój, a nie połowy innych nastolatków.

Nya fuka cicho pod nosem, nie dodając już niczego więcej.

To nie tak, że nie lubię Nyi, ale te słowa zdecydowanie się jej należały.

Gdyby pewnego dnia Jay nie spotkał jej czekającej na tatę, teraz by nas tu nie było.

Nya byłaby zajęta swoimi sprawami, a ja i Jay do późnego wieczoru pokonywalibyśmy coraz to wyższe poziomy wspaniałego imperium.

-Jestem Kai.- Przedstawia się szatynowłosy.

Chłopak wystawia w moim kierunku swoją wiotką dłoń, która jest zupełnie taka sama jak  zetknięcie zaspanej dłoni z ciepłą wodą sączącą się ze szkolnego kranu, kiedy słońce nie zdążyło jeszcze w pełni unieść się do góry.

Nie chętnie puszczam jego dłoń, a zimno ponownie doczepia się do mojej ręki.

Kiedy nasza trójka siedzi w milczeniu, co raz wymieniając się pustymi spojrzeniami, po powietrzu dryfują niewinne rozmowy Jay'a i Nyi, którzy jak zwykle nie interesują się niczym więcej poza sobą nawzajem.

-Nya mówiła, że gustujesz w chujowej muzyce.- Prycham- Jay mówi o mnie tak samo.

-Myślałem, że mówią tak tylko mi.- Mówi Kai.- Według nich wszystko co nie jest spotykane u co drugiego nastolatka jest kiczem.

-Mi nigdy tak nie powiedzieli.- Wtrąca się Lloyd.

-Pewnie dlatego, że masz taki sam gust co ona.- Prycha przemądrzale Smith.- U mnie jest co innego, bo Nya uważa the smiths za zespół nadający się jedynie na pogrzeb albo całonocne ryczenie w poduszkę.

-Znasz The Smiths?- Kieruję na niego swój wzrok przepełniony ekscytacją.

-Znam?- Zaczyna.- Nie istnieje druga osoba która kochałaby ich tak,  jak robie to ja.

-Myślisz?- Pytam na co Kai śmiało przytakuje mi głową. - A co byś zrobił gdyby okazało się, że do tej pory ja też byłem przekonany, że jestem jedyny, który widzi w nich coś nie do opisania?

Jego perfumy usilnie wpychają mi się do nosa, a ja zaciągam się ich zapachem jak tylko mogę, bo jeszcze nigdy nie zdażyło mi się czuć czegoś tak bardzo przypomnającego mi letnie wieczory spędzane na wysiadywaniu przed gankiem, kiedy powietrze w okół objęte było dymem mocnych papierosów spalanych przez dziadka, a ja nie martwiąc się zupełnie niczym, wyglądałem coraz to kolejnych gwiazdek na ciemniejącym z jakgdyby każdą sekundą, niebie.

-Znając go to wyjąby z kieszeni pierścionek i błagałby cie żebyś za niego wyszedł.- Wybucha śmiechem Lloyd, na co Kai czerwieni się ze wstydu.

-Nie przesadzaj!- Oburza się Kai.- Poprostu poczułbym się doceniony.

-Prosze cię, Kai.- Jęczy zrezygnowany blondyn.- Nie musisz się już poniżać.

Młodszy uśmiecha się trumfalnie, co starszy z pewnością usiłuje zignoriwać.

Szczerze mówiąc, zupełnie go rozumiem.

Wiem jak to jest wreszcie móc spotkać kogoś równie zainteresowanego w czymś co kocha się tak bardzo, kiedy na codzień otaczają cie osoby, które swoimi gustami nie są nawet w pobliżu tych twoich.

Ciekawi mnie jak daleko da radę dojść nasza paruminutowa znajomość.

Może kiedy wszyscy rozejdziemy się w sowich kierunkach, Kai I Lloyd o mnie zapomną, i  ja także zapomnę, że pierwszy raz od tak dawna udało mi się porozmawiać z kimś zupełnie mi obcym.

Kontynuowałbym swoje oparte na monotonnej rutynie życie, a cały otaczający mnie świat w dalszym ciągu nie miałby chociażby drobnej krzty sensu jakiego cierpliwie staram się doszukać każdego jedynego dnia.

Cóż. Właśnie taki los jest mi pisany, a ja nie potrafię dopisać sobie szczęśliwego zakończenia.

UratowanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz