Rozdział 5

123 15 1
                                    

Moje dni znajomości z Kai'em i Lloydem ubiegały mi szybciej niż żywot pozłacanych liści wirującrych podczas swojej ostatniej drogi na chłodne ulice.

Przez ten czas ja i Kai zdążyliśmy wymienić się juz numerami, ale mimo to Smith nigdy nie pofatygował się żeby napisać do mnie chociażby jednego krótkiego sms-a.

Może rzecz polega na tym, że to ja powinienem rozpocząć naszą rozmowę.
A może to i tak by nie poskutkowało, bo Kai poprostu nie chce ze mną pisać, i nie zacznie tego robić chociażbym stawał na swoich rzęsach.

Nie. Napewno nie.

Od ponad dwóch tygodni widuję się z nimi niemalże codziennie, i raczej wiedziałbym gdyby okazało się, że Kai nie przepada za moją obecnością.

Nawet teraz siedzę na jego łóżku i pozwalam opierać o moje ramiona, znużone głowy chłopaków.

Ulice miasta oblężone są masą błota, oraz szeregami ogołoconych drzew.

Granica między jesienią a zimą zdaje się być najbardziej przytłaczającym etapem z całej ich reszty, dlatego cieszę się, że pierwszy raz od paru dobrych lat nie muszę przechodzić go samemu.

-Ktoś z was wogole to ogląda?- Prycha sięgając po stojącego na biurku laptopa, Lloyd.

Mija chwila, a ani ja, ani Kai nie silę się na odpowiedź.

-Chyba wolicie siedziec i głupio patrzeć się w odchłań- Wzdycha z szerzącym się śmiechem, blondyn.

Jego głowa ponownie ustawia się na moim barku, a ja nie protestuję, i posłusznie daje im zrobić z siebie poduszkę.

-Ciekawe co robi Jay.- Rozmyślam.

-Nic co byłoby w stanie mnie zainteresować.- Fuka obojętnie Kai.- Ani Jay, ani Nya nie są warci mojej uwagi.

-Nie zapominaj, że Jay wciąż jest moim przyjacielem.- Wtrącam.

-Gdyby był, to teraz grałbyś z nim w jakieś kiczowate automaty do gier, a tak siedzisz tu z nami, kiedy Jay spędza czas z Nyą, zapominając, że wogóle zna kogoś takiego jak Cole Brookstone.- Mówi z lekkim oburzeniem szatyn.

Kai ma racje, wiem, że ma. Ale mimo to nie nie potrafię zaakceptować faktu, że faktycznie Jay nie jest już moim przyjacielem. Ba!

Walker nawet nie jest moim kolegą, bo nawet koledzy poświęcają sobie więcej czasu.

A Jay?

Czasami mijamy się na szkolnych korytarzach, witając się przelotnym uśmiechem, ale już nawet nie pamiętam momentu w którym Jay zabrałby mnie na kebaba u naszych ulubionych turków, bądź na wieczór gier na którym jedyna gra w jaką bylibyśmy w stanie grać, to wspaniałe imperium.

-Nie lubie przyznawać ci racji.- Fukam krzyżując dłonie na piersi.

-Tak się składa, że będziesz musiał przyznawać mi ją jeszcze częściej, bo ja nigdy się nie myle.- prycha z dumą unoszącą jego twarz w strone sufitu.

-Księżniczka sie znalazła.- Mrucze cicho pod nosem, kiedy żartobliwie oburzony wzrok Kai'a, lustruje mnie aż po same krańce mojej duszy.

-Jeśli ja miałbym być księżniczką, to czy byłbyś moim księciem ratującym mnie z opałów?- szatynowłosy posyła mi buziaki, a ja poprostu patrzę na niego z politowaniem wypisanym na całej mojej twarzy.

-A ja to co?- Wtrąca Garmadon.- Wasz pies obrońca?

-Wole koty.- Odpiera szatyn.

Jego wiotka dłoń powolnie zsuwa się do jednej z kieszeni jego niebieskich jeansów, aby zaraz wyłuskać z niej swoją komórkę.

-Chyba nie zamierzasz zanudzać Cole'a pokazem zdjęć wszystkich bezdomnych kotow jakie udało ci się w tym miesiącu zmolestować?- Prycha Lloyd, na co Kai odpowiada jedynie grymasem wykrzywiającym jego z deczka opaloną twarz.

Krótką chwilę później Kai wystawia w moim kierunku ekran swojego telefonu, na którym wyświetlone jest jego popiersie, w którego uścisku pilnuje dwa pozłacane rudą sierścią koty.

Jego ciepły uśmiech pozornie rozpromienia każdy fragment pokrytego szarością, zdjęcia, a ja nie ważne jak bardzo kochałbym koty, to jedyna rzecz na której zawieszam swój oczarowany wzrok to Kai.

Nie wiem dlaczego Smith tak bardzo przykuwa moją uwagę, ale wiem, że nie ważne jak bardzo bym się starał, nie moge oderwać od niego swojego wzroku chociażby na krótki ułamek sekundy.

Jego kciuk ostożnie posówa się po ekranie, ukazując mi kolejne zdjęcie, na którym tym razem nie widać go ani odrobiny.

W kadrze ują się jedynie umalowany dumą, bury kocur prężący się na porannym świetle jesiennego słońca.

Z ciekawościa wymalowaną po same krańce mojej twarzy, przyglądam się mijanym zdjęciom.

Na zegarek wdrapuje się godzina dziesiata, a ja oglądam ją wiedząc, że powinienem wrócić do domu już o dziewiatej.

Cóż, to i tak nie robi mi żadnej większej róznicy.

Wkońcu tata i tak na długo uwięziony jest w swoim marnym teatrzyku, i zapewne wróci z niego dopiero po drugiej w nocy.

Tak cholernie chciałbym, aby ojciec znalazł sobie lepsze zainteresowanie, a co się za tym ciągnie- lepszą pracę.

Nie mówię, że ta jest zła. Ba!

Płacą tyle, ile nie byłoby w stanie mi się przyśnić, a otaczający go ludzie traktują się jak rodzina.

Być może to dlatego ja już się dla niego nie licze. Bo Lou znalazł sobie miejsce w którym wcale nie musi pamiętać o fakcie, że jego ukochana żona nie żyje, a jego syn nie ma przed sobą żadnej choć troche znaczącej przeszłości.

I zapewne to bardzo samolubne, że chciałbym aby miał pracę taką, jak każdy inny. Słabo płatną, oraz z ludzmi którzy podstawiali by mu nogi w każdej drodze co sukcesu, bo nie byliby w stanie zaakceptować, że ktoś kto nie jest nimi ma szanse zostać czymś więcej. Ale mozę dopiero wtedy do domu wreszcie wróciłby mój ojciec, a nie ktoś, kogo równie dobrze mógłbym nazywać moim współlokatorem, z którym rozmawiam tak często, że czasami zapominam nawet jak wygląda barwa mojego głosu.

To właśnie jedna z rzeczy jakie zawdzięczam Kai'owi i Lloydowi. Przy nich nie jestem w stanie zapomnieć swojego głosu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 05, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

UratowanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz