Rozdział 7

231 13 0
                                    

Artur szarpał się coraz mocniej i jedyne co dostawał to mocniejsze przetarcia na rękach.

- Nie ruszaj się to nic ci nie pomoże, to czar.
- Mordred siedział, a oczy miał wlepione w ziemię.
- Musi być z tego jakieś wyjście - Artur zakrył oczy dłońmi nie mogąc zapanować nad emocjami. Gwain również płakał i głośno dawał o tym znać, wyjąc i zaraz wycierając oczy.
- A jeżeli nas coś zaatakuje? - Parcival jako jedyny myślał w tym czasie dosyć trzeźwo, mimo bólu w prawej ręce po kontakcie ze zjawą.
- Więzy nas wtedy puszczą, jednak przez ogień Merlina za szybko nic tu nie przyleci. - Nikt nie pytał o to skąd to wiedział, to na ten moment nie było potrzebne. - A kiedy ten czar opadnie? Ile mamy czasu?
- Mordred przesuwał nogą kamień obok nie patrząc na Artura.

- Mordredzie! - Blondyn był bliski załamania.   - Spadnie jak Merlin umrze - Wyszeptał druid i zapanowała totalna cisza.
- Wtedy już nie będzie mógł trzymać czaru.- A co z jego raną - Gwain wstrzymał szloch i zapytał - Mówiłeś aby nie czarował bo umrze, a potem ta rana i cała krew. - Tak, nie nauczył się nad nią do końca panować, przez co jego magia niczy go od środka. Dlatego został tak bardzo ranny.- To on cały czas w tym momencie podtrzymuje ten czar - Percival wskazał na przezroczyste liny na jego nadgarstkach.

- Tak również w tym momencie używa magii, dlatego niestety możemy zostać uwolnienieni szybciej niż się tego spodziewamy - Mordred mówił prosto, nie unikając niczego, a Artur całkowicie stracił wszelkie siły do życia.

*****

Poczuł jak łódka dziobem dotyka drugiego brzegu, był na miejscu. Wy telepał się na zewnątrz prawie upadając na piasek. Nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek, inaczej mógł by już tak zostać. Ruch wody dał mu znać, że łódka ruszyła w kolejny kurs.Powoli przemierzał nierówny teren, a miejsce docelowe już widział i było jak na wyciągnięcie ręki. Stanął przed ogromnymi skrzydłowymi drzwiami i leciutko je popchnął nie mając ni nic więcej siły. Te jednak otworzyły się przed nim i świątynia stanęła otworem. Postawił krok na kamiennych posadzkach, a krzyki i dziko wiejący wiatr zawył mu w uszach. - Nie przestraszycie mnie. - Parł do przodu i ledwo oddychając stanął centralnie przed gargantuiczną wyrwą świata sięgającą daleko poza mury zamczyska. - Co cię do mnie sprowadza młodziutki czarodzieju? - u dołu, ziejącej złem pustki stała pomarszczona staruszka z zaciągniętym kapturem na głowę. Uśmiechała się okrutnie, przez co mógł zobaczyć niekompletne uzębienie i jeszcze więcej zmarszczek.

- Przyszedłem zamknąć wejście do naszego świata. - Merlin stanął hardo, jednak jego wygląd mógł dawać inne złudzenie.

- Jesteś ranny mój czarodzieju - Skrzeknęła kobieta, jednak jej brew poszybowała do góry. Czy to miało znaczenie i jednak będzie musiał stoczyć tu walkę o własną śmierć? - Cena jest ogromna mój drogi podróżniku. - Oddychał coraz ciężej.- Znam cenę i zapłacę ją w całości.- Czym zapłacisz? - Śmiech staruszki rozniósł się po murach- Sobą. - Zaczął zbliżać się w stronę dziury i tej obrzydliwej kobiety. Nie umiał uświadomić sobie, że to już koniec i to właśnie tutaj odda swój żywot i zostawi za sobą wszystkie dobre jak i złe chwile. Zamknął oczy. - Jesteś gotowy chłopcze? - Wystawiła język i oblizała nimi pozostałości po zębach.- No no no... - Zza rogu wyłoniła się postać Moorgause, która klaskała raz po raz w dłonie i szła w kierunku Merlina.- Czyżby to nasz mały sługusek Arturka? - Sarknęła podle

- Chcesz mi malutki pokrzyżować plany? Nie pozwolę ci na to! RELUTOPRA! - Wrzasnęła a ciało Merlina z ogromną siłą przywaliło w przeciwległą ścianę. Chłopak stracił całkowicie oddech na dobre kilka minut. - Racja mój drogi, stracisz dziś życie. Jednak nie będzie to godna śmierć w chwale. - Już miała wymawiać kolejne inkantacje, gdy oczy Merlina zapłonęły czystym złotem i zmiotły kobietę z przed jego twarzy. - Aaa - Wrzasnęła i zaczęła niezgrabnie podnosić się z ziemi, tak samo jak Merlin.

- Emrys! Czyżbyś to przez te wszystkie lata to był ty? Nędzny służący. - Plunęła na kamień obok. Rzuciła kilka zaklęć, których cudem udało się uniknąć rannemu już Merlinowi. Zbierał energię, by móc kolejny raz zaatakować, jedynie na razie robił osłony. Walka wrzała, a ciało Merlina z każdym ciosem nabierało coraz większej siły. Miał wrażenie jakby rósł, chociaż jego widok się nie zmieniał nawet o centymetr. Moorgause była słaba w porównaniu z tak wielką mocą jaka wypełniła tak młode ciało Merlina.

Czuł jak rana na brzuchu zasklepia się, gdy wiązki energii falują mu pod skórą. Kobieta kolejny raz się podniosła i już miała zaatakować, gdy moc w Merlinie eksplodowała wyrzucając jej ciało prosto w czeluści rozdarcia śmiertelnego. Stara kapłanka jedynie oblizała wargi i znikła tak samo jak się pojawiła. Nagle.

Merlin łapał hausty powietrza potwornie zmęczony. Pod bluzką ślad po ranie znikł jakby nie istniał, nawet w snach. Jednak, gdy wibrująca moc całkowicie opadła, wątłe ciało szatyna opadło na kamienne płyty. Oczy coraz bardziej mu się zamykały, słyszał jedynie szum i czuł przeraźliwe zimno. Pochłonęła go czerń.

******

W powietrzu zabrzmiał przeraźliwy huk i uderzenie pioruna zwiastujące zamknięcie wrót piekielnych.Więzy nagle puściły zniewolone ręce rycerzy i druida. A przerażone oczy Artura, pokazywały w jak potwornym stanie się teraz znajduje.

- Nie słyszę jego oddechu, ani nie czuję świadomości Arturze. - Mordred patrzył jak ich Król w ogóle się nie porusza.- Nie... to nie jest prawda... skąd ty możesz to niby wiedzieć. - Podniósł się z prędkością światła i ruszył biegiem do śmiertelnych wód, a rycerze za nim.- Jestem druidem Arturze. Miałem połączenie z Emrysem. - Z kim? - Artur jakby zignorował fakt kolejnego kłamcy, nie panował teraz już nad emocjami.
- Merlinem...Merlin jest Emrysem. Znaczy był najsilniejszym magiem jaki chodził po tej ziemi Arturze.- Dlaczego dopiero teraz mi to mówisz Mordredzie! Miałeś tyle okazji.- Ściął byś nas. Mnie - Podkreślił widząc minę Artura już kompletnie zmienioną i wykrzywioną przez ból.

Wpadli do malutkiej łodzi, a ta ruszyła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.- Nie wiem co bym zrobił - Zawahał się i naprawdę się nad tym zastanowił. W środku wiedział, że nigdy by tego nie zrobił.

- To teraz jest mało istotne Arturze. Musisz zaprowadzić Albion jak głosiła przepowiednia, nie możesz popadać w żal i rozpacz. - Artur jednak cały czas ronił łzy, a jego twarz wyrażała czystą rozpacz, jak poharatane serce tysiącem sztyletów.- Merlin był twoim przeznaczeniem Arturze, miał pomóc ci zapoczątkować Albion, nie możesz tego zmarnować. Miał cię chronić i oddał za ciebie życie! - Królewicz nie widział jednak w tym momencie swojej potęgi, tylko wyrwę w sercu i niezdolność do podejmowania jakichkolwiek decyzji. To był zły wybór Merlinie. Gdy tylko Łódka dotknęła wybrzeża Artur wyskoczył i biegł ile miał sił w nogach. Wpadł do świątyni i rozglądał się jak szaleniec ledwo widząc przez łzy. Nie chciał dopuścić do głowy, że to naprawdę się tak skończyło. Jednak nie było śladu po rwie jak i jego ukochanym.- NIEEEEEEE - Upadł na kolana i wydarł się jak najgłośniej potrafił, w tym momencie chciał pozbyć się wszystkich uczuć, zostać jedynie skorupą całkowicie bez nich. Reszta bała się wejść do środka choć jednym butem, zdolni byli jedynie zajrzeć, jednak nic nie dostrzegli zamiast klęczącego na środku ich Króla.

Prawie koniec, lekko dramatycznie czyli tak jak lubię xD🤭

~Merthur~ LśnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz