5. Ten, w którym Cerelia igra ze śmiercią i to wciąż z bielizną na wierzchu.

193 18 13
                                    


Cerelia wytrzeszczyła oczy. Czuła we wnętrzu ust nachalny, ciepły i mokry język Islaya. Sądziła, że pocałunek będzie odrażający, tymczasem jednak... Był jeszcze bardziej odpychający, niż zakładała. Cóż, może gdyby okoliczności jej pierwszego w życiu pocałunku były nieco inne i gdyby przynajmniej miała możliwość wyboru partnera i gdyby jedną ręką nie musiała zakrywać atłasowych gatek, mogłaby czerpać z niego większą przyjemność. Ale fakty były zgoła inne.

Odważyła się spojrzeć na Islaya. I on sprawiał wrażenie niezbyt zadowolonego z tego pocałunku. A raczej z jego parodii. Oczy miał szeroko otwarte i przypatrywał się jej zaciętym wzrokiem, w którym bezskutecznie szukała jakiegoś zamglonego wyrazu, co dodatkowo ją upokarzało. Sądziła, cóż, miała nadzieję, że mężczyzna, który ją pocałuje straci zmysły na sam dotyk jej ust, Islay natomiast był wyraźnie znudzony i zrezygnowany. Zupełnie jakby spełniał jakiś nieprzyjemny obowiązek. Żadnej mgły w oczach, żadnego żaru. Tylko znużenie.

Ileż by dała za to, żeby strzelić go w gębę. Zrobi to, to oczywiste i nie podlegało najmniejszym wątpliwościom, ale musiała odwlec swoją zemstę na bliżej nieokreślony czas. Była roztropna i pragmatyczna, zatem rozumiała powagę własnej sytuacji i fakt, że Islay na swój sposób próbuje ratować jej honor, choć to właśnie przez jego uprzednie działania znalazła się w tej kuriozalnej sytuacji.

Patrzyli więc na siebie dalej: ona rozpaczliwie próbując znosić obrzydliwy dotyk jego dłoni owiniętej wokół jej pasa i języka próbującego wedrzeć się jej do gardła, a on dając jej gorączkowe znaki, by absolutnie zaprzestała się w końcu wiercić.

– Pan Stones – wydusił z siebie Ulbrook. Cerelia po jego głosie poznała, że nie potrafi poukładać sobie w głowie sekwencji zdarzeń. I wcale mu się nie dziwiła, że nie mógł pogodzić w sobie wizji spokojnego, ułożonego i zdystansowanego Stonesa z sodomitą obłapiającym się z Islayem. Przecież pan Stones na pewno nie byłby taki łatwy. Znał księcia wszakże od ledwo godziny, a już uległ jego wątpliwym urokom. Zatem i to ją upokarzało.

– Powinniśmy dać im nieco prywatności – wymamrotał Edmund. Cerelia miała ochotę jęknąć z ulgi, ale najwyraźniej dżentelmeni nie zamierzali tak szybko opuszczać pomieszczenia.

– Wynocha – warknął Islay wciąż dotykając wargami jej ust, gdy nadal tkwili w tym samym miejscu. Wiedziała, że są zaintrygowani, ale mogliby już sobie odpuścić.

W końcu w pokoju ucichły głosy i drzwi powoli się zamknęły. Cerelia z oburzoną miną wyrwała się z objęć Islaya i z obrzydzeniem otarła wierzchem dłoni usta. Książę uniósł brwi z mieszaniną niedowierzania i pogardy.

– I twój pocałunek był mi wstrętny – zapewnił ją z lodowatym uśmiechem.

– Pff, dobre sobie – zakpiła. – Ślinił się pan w trakcie jak buldog lady Greyson.

Hollow parsknął pod nosem.

– Moja broda jest przemoczona – dodała, unosząc zadziornie rzeczoną brodę. – A pana język chciał chyba skosztować moich migdałków. Jeśli całuje pan tak źle, to doprawdy nie wiem, dlaczego wszystkie damy mdleją na pana widok.

– Jakże okrutny osąd. Czy ma pani aż tak wielkie doświadczenie, by wydawać niepochlebne opinie na temat moich umiejętności?

– Umiejętności? – Zgromiła go wzrokiem. – Chciał pan chyba powiedzieć ich braku.

Spojrzała na niego badawczo, kątem oka, zastanawiając się, czy nie przesadziła. Bądź co bądź, ale była tylko drobną kobietą, a on postawnym mężczyzną, który zezłoszczony mógł zrobić jej krzywdę, zwłaszcza jeśli tak bardzo krytykowała coś, z czego zapewne był niezwykle dumny.

Szkarłatny mrok [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz