Chapter II

176 9 2
                                    

Sobotni poranek. Kolejny taki sam poranek. Poranna rutyna i rozmyślanie o tym, co robi mój synek. O tym, że jest gdzieś daleko. Nie na swoim miejscu.

Postanowiłam, że pojadę do Kashmirka pierwszym autobusem. Usiadłam na przystanku. Do autobusu miałam 5 minut. Ten czas chciałam przeznaczyć na modlitwę. Chciałam, bo na przystanku zjawiła się moja sąsiadka - Jude Winston. Mój Kashmir kiedyś przyjaźnił się z jej synem Markiem. To chore babsko zwracało mu uwagę z tego tytułu. Mówiła, że nie chce aby jej dziecko zadawało się z jakimś niedorozwojem. Co za idiotka! Najchętniej powyrywałabym jej te blond kłaki.

Stanęła tak sobie i udaje, że mnie nie widzi. Aby zwrócić na siebie uwagę, wyciągnęłam telefon. Puściłam pierwszą lepszą melodie i udawałam, że odbieram telefon.

- Halo? Cześć synku. Już do ciebie jadę. Jak tam? Co tam z żoną? O 17 do kościoła, tak? Mhmm...

Jude zaczęła się śmiać. Z czego ta idiotka się śmieje?

- No papa. Miłej modlitwy, papa.

Zakończyłam 'rozmowę'. Wciąż nie wiedziałam, z czego Winston się śmieje.

- Żoną? A nie mężem? - wreszcie wydusiła z siebie przez śmiech.

- O co ty posądzasz mojego syneczka, Winston! Mój synek jest w pełni zdrowym, heteroseksualnym, katolickim chłopczykiem! - musiałam bronić mojego dziecka.

Jude znowu wybuchła śmiechem.

- Rozumiem, że Ken... Ken, tak? Zmienił płeć.

Skąd ona może o tym wiedzieć? Co za wstyd! Z wrażenia, aż poczerwieniałam na twarzy.

- Coś ci się musiało pomylić. Nie wiem o czym mówisz. - próbowałam ratować resztki godności.

- Mi nic się nie pomyliło. Mark bierze korki u twojego zięcia. - mówiła z tryumfalną miną.

- Oni się rozwodzą! Kashmir teraz ma kobietę!

Jude zrobiła zaskoczoną minę.

- W takim razie chyba Ken o tym nie wie, bo....

Nadjechał mój autobus, więc nie słuchając jej dalej, po prostu wsiadłam do pojazdu.

Co za bezczelna baba. W głowie się nie mieści.

Zaczęłam rozglądać się, w poszukiwaniu miejsca. W sumie było trochę wolnych miejsc, ale ja mam swoje ulubione i to akurat było zajęte.

Podeszłam do jednego z moich ulubionych miejsc i spojrzałam się wymownie na siedzącego tam chłopaka. Miał tak na oko 17 lat i nie wyglądał na kulturalne dziecko, ale może ktoś mu zwróci uwagę i ustąpi mi miejsca.

Stałam może z 2 minuty, patrząc na chłopaka, który widocznie nic sobie z tego nie robił. Zaczęłam udawać, że bardzo mi ciężko z tą torebką. Dalej brak jakiego kolwiek odzewu. W końcu chrząknęłam jednoznacznie.

Chłopak zdjął swoje czarne okulary i popatrzył na mnie. Co za niewychowane dziecko!

Jęknęłam i chwyciłam się za plecy, udając, że coś mnie boli.

Wreszcie chłopak się odezwał:

- Coś nie tak?

-Czy mógłbyś ustąpić mi miejsca?

Chłopak rozejrzał się i popatrzył na mnie jak na idiotkę.

- Autobus jest prawie pusty. - powiedział.

Ałaa ałaa! - krzyknęłam łapiąc się za kostkę.

Chłopak wstał i usiadł gdzie indziej.

Znowu mi się udało dopiąć swego.

Project MocherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz