Rozdział 2 Aniołek

429 111 345
                                    

Powoli zaczęłam poznawać drogę, krok za krokiem przemierzając ulice naszej dzielnicy. Zawsze miałam wyostrzone oko do szczegółów, co ułatwiało mi orientację w nowych miejscach. Nawet teraz, gdy szłam zdezorientowana po nieznanych mi zakątkach, z łatwością odnajdywałam charakterystyczne detale, które wskazywały mi drogę.

Mijały kolejne minuty. W końcu w oddali dostrzegłam znajomy kształt bramy. Gdy się zbliżyłam, otworzyła się z cichym skrzypienięciem, odsłaniając mój dom.

Przed bramą stał Theo, z uśmiechem malującym się na twarzy. Jego dłonie spoczywały skrzyżowane na torsie, a spojrzenie pełne zadowolenia skierowane było w moją stronę.

— Raymond tak się przeraził, że cię zgubił, że właśnie jesteś poszukiwana przez cały komisariat policji — parsknął Theo, a na mojej twarzy szybko pojawiło się zaskoczenie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, do jakiego zamieszania doprowadziłam. Spojrzałam na drzwi wejściowe, które właśnie się otworzyły. Mama i Raymond wybiegli do nas, zadając mnóstwo pytań, prowadząc mnie do środka.

W tle słyszałam śmiech Theo, który bawił się w najlepsze. Jego obecność sprawiała, że cała sytuacja stawała się bardziej absurdalna, ale jednocześnie trochę lżejsza.

Usiadłam przy stole w salonie, czując jak mama cały czas mnie przytula, jakby już nigdy nie chciała mnie wypuścić z uścisku. Raymond chodził poddenerwowany, kręcąc się po pokoju, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Nagle, dołączyła do nas starsza kobieta w babcinym fartuszku, podając mi kubek gorącej herbaty. Jej obecność dodawała atmosferze domowego ciepła.

Nie minęła chwila, a pod dom przyjechała policja. Westchnęłam cicho, czując, jak adrenalinowy przypływ zaczyna opadać. Nie ma, jak to zrobisz wielkiego show pierwszego dnia po przyjeździe, pomyślałam ironicznie, świadoma absurdalności całej sytuacji. Teraz będę musiała tłumaczyć się przed policją, ale przynajmniej jestem w domu. Zawsze to lepsze niż skończyć wywieziona gdzieś na drugi koniec świata.

Wytłumaczyłam wszystkim, że postanowiłam wrócić do domu na piechotę, bo mój telefon się rozładował. To wydawało się najprostszym i najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem, które nie budziło dodatkowych podejrzeń. Co innego mogłam im powiedzieć? Że wywalili mnie z klubu? To raczej głupi pomysł. Po przeprosinach ruszyłam w stronę mojego pokoju, czując na plecach wzrok wszystkich obecnych w pokoju. Chciałam jak najszybciej odizolować się od całego zamieszania i zastanowić się nad tym, co właściwie zrobiłam i jak naprawić sytuację.

Jednak na schodach zatrzymał mnie Raymond. Jego poważna mina wzbudziła we mnie lekkie napięcie. Powiedział, że chciałby jutro porozmawiać, co skłoniło mnie do zastanowienia się, co może chcieć mi przekazać. Dodał, że w poniedziałek pójdę do szkoły, ale o wszystkich szczegółach opowie mi jutro. Pożegnał mnie słowami: "Dobranoc, słonko", a ja spojrzałam ostatni raz na jego odchodzącą sylwetkę. Zrobiło mi się miło na sercu. Dawno nie słyszałam niczego tak miłego od nikogo, oczywiście nie licząc mojej mamy.

W czwartek byłam jeszcze w Londynie, a za dwa dni miałam pójść do nowej szkoły w Nowym Orleanie — pomyślałam, czując, jak serce zaczęło mi szybciej bić. W mojej głowie przewijało się wiele myśli. Myślałam o każdym z braci, o tym chłopaku, który mnie potrącił, o Raymondzie, o mamie...

I chłopaku, który właśnie przerwał moje przemyślenia.

Na ekranie telefonu zauważyłam zdjęcie uśmiechniętego 14-latka. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, a do moich uszu dotarł przyjemny męski głos.

— Hejka, aniołku — zaśmiał się chłopak.

— Witaj, Daniel — odpowiedziałam z uśmiechem od ucha do ucha.

W drodze do siebie [w trakcie korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz