Rozdział 3

59 10 0
                                    


- Loro, przyjedź po mnie najszybciej, jak to możliwe. – zapłakana krzyknęłam do telefonu.

Zabrałam z fotela narzutkę i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami, najgłośniej, jak potrafiłam. Skierowałam się do wyjściowych drzwi, ale ona oczywiście musiała poinformować o swoim istnieniu.

- Jedziesz w przyszłym tygodniu, w piątek. Prom masz o 14:40.

- Po moim trupie! – wrzasnęłam w jej kierunku i gwałtownie otworzyłam drzwi.

Na zewnątrz padało i było mgliście, jak w jakimś horrorze. Zupełnie tak, jak w moim życiu. Usłyszałam dźwięk zbliżającego się spydera i zaczęłam iść w kierunku bramy wjazdowej, aby nie zostać w tym pieprzonym miejscu, ani chwili dłużej. Dzisiaj audi miało przykryty dach. I wyglądało dużo mroczniej, niż wtedy, gdy oświetlało go słońce.

- Co, do licha? – Lorenzo przejął się, widząc mnie zapłakaną i od razu ruszył, żeby oddalić się od tego przeklętego domu.

- Niech ją szlag trafi! – zakryłam twarz w dłoniach.

- Mów, bo zwariuje.

- Loro... Zrób coś błagam. Matka każe mi jechać na Ponzę, do babci.

Zatrzymał samochód, chociaż ujechał tylko kawałek i spojrzał na mnie przerażony.

- Na jak długo?

- Moja babcia jest chora. I ktoś się nią musi zająć. – kątem oka widziałam, jak głowa Lorenza opada z bezsilności.

- Nie może ona? – cicho zapytał, nie chciał mnie już bardziej drażnić napięciem, jakie właśnie zaistniało.

- Ona? Ona patrzy tylko na czubek swojego sztucznego nosa. – ja niestety miałam podniesiony głos ze złości. – Rejs mam w piątek po południu.

Milczał, bo nawet nie wiedział, jak zareagować. Przynajmniej był bardziej opanowany ode mnie. Ale z drugiej strony kłębił w sobie emocje, a to było dużo gorsze od wybuchów gniewu, jakie bardzo często reprezentowałam.

- Nie wiem, Luna... Nie wiem nawet, co ci powiedzieć. Wiedz tylko... - chwycił mnie za rękę. – Będę tak często przypływał na tę wyspę, ile tylko będziesz potrzebować.

Nie było to proste, ani dla niego, ani dla mnie. Byliśmy do siebie przyzwyczajeni, jak rodzeństwo i nagle tę więź miała rozdzielić jakaś wyspa, o której istnieniu wolałabym nie wiedzieć. Ciężko było mi to wszystko ułożyć sobie w głowie, a jedyną nadzieję miałam jeszcze w ojcu.

Z mamą nie rozmawiałyśmy przez tydzień, tylko krzywo na siebie patrzyłyśmy. Wychodziłam do pracy i błagałam ojca o dodatkową pracę, żebym jak najpóźniej wracała do domu.

- Pokłóciłyście się? – zapytał dopiero środkiem tygodnia.

Nie chciałam mówić mu tego, co matka wymyśliła, ale musiałam, ponieważ od tego zależała moja kariera.

- Mama każe mi jechać na Ponzę. Do babci. Bo choruje.

- A co z pracą? – no właśnie, to pytanie bez przerwy dudniło mi w głowie.

- Co mam robić? – choć na to pytanie znałam odpowiedź, chciałam usłyszeć jego opinię.

Moi rodzice naprawdę powinni być razem. Oboje siebie warci. Dwoje takich samych szefów czyjegoś życia.

- Jedź, pomożesz babci, a przy okazji odpoczniesz. Pracę zawsze ci przytrzymam.

Miałam gdzieś ich wspaniałe pomysły. Byli nad wyraz wkurzający. Babcia radziła sobie sama całe życie, więc i teraz na pewno by sobie poradziła. Kochałam ją, ale nie byłam do niej przyzwyczajona. Z pewnością nie spodoba się jej mój styl życia, a na śniadanie będę musiała jeść to, co ona sobie zażyczy. Poza tym fakt, że będę na wyspie, tworzył we mnie jakiś paraliż przed małymi miejscami. Byłam przerażona i rozczarowana własnymi rodzicami.

Okruch Księżyca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz