Rozdział 11

32 4 0
                                    

Jakimś cudem przetrwałam w obecności tego idioty, ale chyba tylko dlatego, że odnosił się z wielkim szacunkiem do mojej babci i nawet zauważyłam w nim jakąś niewielką iskrę, która mówiła, że Flavio nie jest wcale takim złym człowiekiem. O dziwo, babcia Marina uśmiała się przy nim i widać było, że dobrze się czuje w jego towarzystwie. Nie mogłam więc tego psuć, zwłaszcza, że babcia by sobie tego nie życzyła i z pewnością przekazałaby matce, gdybym zachowała się nieodpowiednio. Nie trzeba było mi więcej problemów. Już sam fakt bycia na wyspie, był dla mnie mocnym obciążeniem na psychikę.

- No nic, będę się zbierać. – wstałam nagle i podeszłam do babki, aby się z nią pożegnać.

- To pójdziemy razem. – przekręciłam oczami na słowa Flavia, ale nie miałam zamiaru się kłócić, a bynajmniej nie w obecności Mariny.

Wyszliśmy uśmiechnięci, ale gdy tylko znaleźliśmy się za drzwiami, moja mina spochmurniała.

- Nie musisz mnie pilnować. Poradzę sobie bez ciebie. – ruszyłam przed siebie.

- Nie wątpię, księżniczko. Ale jest już ciemno, a z tego, co mnie pamięć nie myli...

- Dobra, chodź szybciej, bo naprawdę zaraz zwariuję. – syknęłam.

Nie chciałam, żeby przypominał mi o wieczorze, podczas którego mnie wystraszył. Było to dosyć poniżające. W dodatku naprawdę bałam się wszystkiego, co mogło wyskoczyć z krzaków, więc lepiej było przyspieszyć kroku, aby uniknąć ewentualnych katastrof, które by mnie tylko pogrążyły.

- Ładny wieczór. – spokojnie odparł.

- Taa... Bardzo. – z pewnością w tym momencie to było dla mnie najistotniejsze. Chciałam się znaleźć przynajmniej pięć kroków od mojego domu. Byłabym bezpieczniejsza wiedząc, że w razie mam gdzie uciec.

- Luna, stań i spójrz w niebo. – powiedział głośniej, co już sprawiło, że zadrżałam.

Owszem, stanęłam, ale nie po to, żeby spojrzeć w niebo, ale żeby go zrugać.

- Naprawdę? Ty tak teraz do mnie naprawdę?

- A co ja takiego znowu powiedziałem? – zapytał, niby zdziwiony.

- Ja tu się boje o własne życie, a ty mi mówisz, żebym patrzyła w niebo. – zaczęłam znowu iść, nie zwracając uwagi na to, czy dotrzymuje mi kroku, czy też stoi nadal, gdzie stał.

- Jestem przy tobie. Nie masz się czego bać. – usłyszałam za sobą.

Poczułam nagłe uczucie ciepła w okolicach żołądka i serca, co było dla mnie czymś zupełnie obcym. Nie umiałam już na to odpowiedzieć, więc szliśmy w ciszy. Po raz pierwszy naprawdę zatkał mi usta. Powinnam przyznać mu rację, jego obecność sprawiała, że czułam się bezpieczniej i na pewno nie szłabym w takim tempie, gdybym była sama. Podejrzewam, że byłabym już u siebie w chatce. Im bliżej byliśmy naszej ulicy, tym zdawało mi się, że jest ciemniej. Nagle usłyszałam w krzakach jakieś szmery. Nie zastanawiając się ani chwili, odwróciłam się z impetem i wpadłam prosto w ramiona Flavia, który cały czas szedł o krok za mną.

- Co to było? – zapytałam szeptem, aby nie przestraszyć tego, co mnie wystraszyło.

Flavio przez chwilę się nie odzywał, ale poczułam, jak mocno mnie przytula, a do moich nozdrzy dotarł dokładnie ten sam zapach, co ostatnio.

- I widzisz coś? – znowu cichutko odparłam.

- Zaczekaj jeszcze. – tym razem on szepnął mi niemal do ucha.

Jego ręka zaczęła gładzić moje plecy, co spowodowało, że oprzytomniałam i się od niego oderwałam.

- To pewnie jakieś dzikie zwierzę było, ale już uciekło. – odrzekł Flavio, gdy tylko na niego spojrzałam.

Okruch Księżyca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz