5:10. Pierwszy budzik właśnie rozbrzmiewa w pomieszczeniu. Ostrożnie przecieram oczy i patrzę w telefon. Okej, to czas, żeby zażyć mój pierwszy lek. Wstaję i zerkam na małe srebrne zawiniątko z tabletkami. Nie chcę tego robić. Nie cierpię tych lekarstw, ale muszę je zażyć, tak powinno po prostu być, są na moją tarczycę, więc muszę to zrobić. Zażywam małą białą tabletkę i ubieram się. Jest 5:15, wyrobiłam się ze wszystkim, tak jak chciałam. Potem kładę się do łóżka i leżę. Nie mogę znowu zasnąć, ale oczekuję czasu, aż będzie budzik. Mieszkam w internacie - nie mogę opuścić pomieszczenia wcześniej, niż po 6:00, bo inaczej będzie problem. I tak nauczyciele są źli, że nie śpię, mimo tak wczesnej pory.
5:55 - mój wybawiający budzik. Mogę w końcu wstać z łóżka, ale czuję się zmęczona, jest mi słabo, boli mnie głowa, nie chcę wstać z łóżka, nie chcę zaczynać tego dnia, czuję się dziwnie, boję się, muszę iść do szkoły, a nie lubię tego, nie chcę tego, ale muszę przełamać moje zmęczenie i niechęć. Walczę z tym, że mam grafik, plany, których muszę przestrzegać. Wybiła 6:00. Jestem przestraszona i bardzo szybko podrywam się z łóżka, ścielę je dokładnie, zakładam buty i w pośpiechu zbiegam na dolne piętro - łazienka. Przemyć twarz, wysikać się... nie idę na śniadanie. Nie zjem dosłownie niczego.
6:10 - muszę już wyjść z budynku, bo zaraz oszaleję, moja głowa dosłownie pęknie. Prawie wybiegam z pomieszczenia, rzucam ciche "dzień dobry" i "miłego dnia" pani recepcjonistce. Mam do szkoły jakieś 20, albo 25 minut spacerku, muszę być na 6:30, koniec. Nie obchodzi mnie to, że to jest fizycznie prawie dla mnie niemożliwe, a jeżeli przyspieszę kroku, będę wystarczająco blisko szkoły. Może wezmę autobus, może nie, nie wiem czy mam siłę jechać autobusem - jest taki głośny, ale nie mam też siły iść na nogach, nieważne. Przyspieszam kroku, jedna i ta sama droga przez bloki, potem laskiem przez most... Nie muszę wchodzić do tego lasu, ale bezużyteczne chwile jego obecności mi pomagają. Przyspieszam kroku, patrzę na wyświetlacz telefonu. Mam jeszcze trochę czasu, potem do małej lokalnej piekarni, jakieś 5 minut od mojej szkoły. Kupuję jakiegoś energetyka, jestem taka niewyspana, ledwo stoję na nogach, potrzebuję energetyka. Uwielbiam Frugo, więc biorę sobie jedno do szkoły.
Mój budzik dzwoni chwilę przed moim postawieniem nogi koło budynku. Zamieram na chwilę. Głęboki wdech i wydech, muszę potrzepać rękami, tupnąć nogą, przymknąć na chwilę oczy jest okej. Nie spóźniłam się. Oczywiście, że się nie spóźniłam na 9:00. To nie ma dla mnie żadnego znaczenia: 9:00, 8:00,7:00, kogo to obchodzi. Ja muszę być na czas, wchodzę i nawet nie przebieram butów, mam takie, które mogę normalnie mieć na nogach cały czas, nikt nigdy ich nie rozróżnia, nie lubię ich przebierać. Nie wiem, dlaczego. Może podejście do szafki zajmie mi parę sekund, ale nie lubię tego. Sprawdzam na planie lekcji, gdzie mam klasę, błagam, żeby nie zmienili nam rozkładu zajęć. Nie zmienili, jest okej, jest tak, jak powinno być, idę pod moją klasę i siadam na ziemi. O, Bogowie, jest taka zimna, taka chłodna, taka miła, mogę oprzeć swoje obolałe plecy. O, to! Kocham to, tego właśnie potrzebowałam. Jest ciemno i cicho, nie zapalam świateł, nie chcę ich, bo rażą minie, brzęczą. Tak jest najlepiej, siedząc tak w ciszy mam dużo czasu dla siebie. Wyciągam książkę i zaczynam czytać.
Pierwsze pół godziny mija bardzo przyjemnie, ale pojawiają się pierwsze dzieciaki, które mają na 7:00, zaczyna się! Śmiech, gwar, moje uszy bolą, nie przechylę spojrzenia, bo nie wolno ich zdaniem siedzieć na ziemi. Nie wiem, dlaczego te ławki są takie niewygodne, a ziemia jest taka miła. Wyciągam moje słuchawki, moje małe różowe słuchawki, wkładam je do uszu i puszczam muzykę i czytam dalej. Uwielbiam czytać z muzyką w tle, to mi pomaga, nie słyszę pisku śmiechu, krzyku i tupania nogami. Nie słyszę przesuwania ławek, nie słyszę trzaskania drzwiami, nie słyszę plotek, które na mój temat się pojawiają. Zaczynam bawić się moim krzyżykiem albo włosami. Nie mogę w szkole machać rękami, nie mogę trzepotać, nie mogę robić tego, co moja rodzina nazywała królikiem, czyli po prostu przyciskania i kręcenia pięściami koło mojego nosa. Nie mogę tego robić, bo ludzie patrzą, są źli. Nie wolno mi. Dużo osób nie wierzy mi, że mam nadwrażliwość słuchową, bo cały czas jestem na słuchawkach, cały czas słucham muzyki, ale muzyka to jeden dźwięk, jeden ton, mogę po prostu sobie odpocząć, mogę wybrać głośność, tempo i jaką muzykę chcę.
CZYTASZ
SPEAK YOUR MIND
Teen FictionGrupa młodych ludzi w spektrum autyzmu spotyka się w ramach terapii. Jacy są? Z czym się mierzą? I czy naprawdę przybyli z Marsa?* Chcemy przybliżyć Wam rzeczywistość osób z ASD, bo zrozumienie jest drogą do miejsca, w którym nam wszystkim będzie ła...