1. Stres

359 14 5
                                    

Jak pisałam tak się stało. Rory czekała na mnie z dużą miską chusteczkami i ręcznikiem, a obok niej był Caspian miał jakieś luźne ciuchy na zmianę dla mnie oraz trzymał w ręku pada również dla mnie. Usiedliśmy w salonie, a ja niemal od razu, gdy usiadłam nachyliłam się do miski i zwróciłam to, co jadłam wcześniej. Było ciężko wytarłam usta chusteczką, po czym przepłukałam jamę ustną wodą, którą podała mi mama moich przyjaciół. Dostałam nawet miętówki od Archer'a.

Było ciężko.

Siedzieliśmy we czwórkę w salonie. Ja byłam na kanapie, lecz klatką piersiową leżałam na swoich udach, aby zwróci od razu wszystko do miski przy moich stopach. Na razie raz zwymiotowałam i było mi całkiem w porządku.

— Więc co się stało? — Zapytała kobieta, kojąco głaskając mój kręgosłup. — Zjadłaś coś nie dobrego, zatrucie?

— Nie, to ze stresu. — Wyjaśniłam, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. Jeżeli się bardzo czymś stresowałam, to wymiotowałam. Tak było od zawsze. Dlatego rodzice pilnowali, abym się nie stresowała niczym aż tak bardzo.

— Co Vince zrobił? — Zapytał Archer poprawiając moje włosy, upięte w luźnego koka, aby zabrać wszystkie przeszkadzające mi kosmyki.

— Nic, po prostu wróciliśmy i... — Znowu poczułam ten śluz, ciągnący się z jamy ustnej do żołądka, jakby ślimaki wpełzły mi do ust oraz chciały, żebym je strawiła. Wiedziałam, że zaraz nastąpi ten moment. Moje oczy się zaszkliły, a ciało wygięło w przód. Ponownie zwróciłam. Nawet nie wiem czy było to jedzenie, bo jestem niemalże pewna, iż całe już znalazło się w kanalizacji.

Byłam osłabiona. Rory przetarła mi usta oraz oczy, Olympia podała szklankę z wodą, a Caspian trzymał miętówki. Bardzo im dziękowałam, że ich to nie obrzydzało i ciągle tutaj byli, ze mną. W końcu na tym polega przyjaźń.

— I wtedy zadzwoniła mama... Odebrałam, a tato poszedł sprawdzić czy obiad był gotowy. Jak skończyłam rozmawiać weszłam do domu, słychać było rozmowy. Na początku myślałam, że to tato z Eugenie albo ochroną, a to było jego rodzeństwo. Całe rodzeństwo. Zawołał mnie i przedstawił. Jeden z jego braci zaczął mnie wyzywać. Powiedział, że jestem rudzielcem z parszywym akcentem... czy jakoś tak. Zrobiło mi się przykro, ale udawałam, że mnie to nie ruszyło, powiadomiłam tatę, że jadę do was i wyszłam z willi. — Wyjaśniałam szybko resztę historii, zanim śluz pojawił się ponownie. Chociaż się nie pojawił, ale to kwestia czasu.

***

Wieczorem miałam już spokój. Przestałam wymiotować, normalnie jadłam i rozmawiałam. Graliśmy w gry, oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy, jedliśmy razem. Wszystko robiliśmy razem. Tego mi brakowało, rodzinnej atmosfery, pełnej rodziny. Rzadko zdarzało się, żebyśmy spędzali czas razem, ja, tata i mama. Jak byłam mała, to ciągle coś robiliśmy, ale kiedy podrosłam i tato rzadziej nas odwiedzał, zrozumiałam, że nie widzi mnie z mamą w swoim życiu codziennym. Razem z mamą jeździłyśmy do wujka, brata mamy, żeby spędzić czas z rodziną, bo tata nie mógł przylecieć. Nie mówię, że to źle, ponieważ musiał pracować, ale zawsze wujek Martin zastępował Vincent'a.

— Chyba już pora na mnie. — Powiedziałam z smutnym uśmiechem. Było mi strasznie szkoda, że nie mogłam zostać tam dłużej.

— Jutro też nas odwiedzisz? — Zapytała Olympia, przytulając mnie.

— Oczywiście, że tak — Uśmiechnęłam się szerzej. Zamknęłam w uścisku Rory. Pogłaskała mnie po włosach i dała mi się przytulić do jej brata na pożegnanie.

— To pa, wiewióro. — Uśmiechnął się Caspian, odprowadził mnie do drzwi i pomachał jak wsiadłam do samochodu.

Odmachałam mu z uśmiechem.

Jechaliśmy z Archer'em do willi. Bardzo nie chciałam tam wracać, ale musiałam. Byłam zła na tatę, że nic nie powiedziała, byłam też zła na siebie, że tak go olałam. Gdy stanęliśmy przed willą, wzięłam głęboki wdech i weszłam po schodkach do drzwi frontowych. Otworzyłam je, weszłam do środka, a mężczyzna je zamknął. Pozbyłam się obuwia i od razu wbiegłam po schodach do mojego pokoju. Nie było jakoś mega późno, bo była pora przed kolacją.

Archer poszedł do taty porozmawiać, a ja czekałam w pokoju aż nadejdzie moja kolej rozmowy z nim. Postanowiłam, że zadzwonię do mamy po kolacji, jak przeproszę tatę, żeby nie była zła ani zawiedziona moim zachowaniem. Stwierdziłam, że nie wiem, ile zajmie rozmowa taty z ochroniarzem, więc zadzwoniłam do mojego kuzyna. Syna wujka Martina, był dla mnie jak brat chociaż rzadko się widywaliśmy. Mama mi ostatnio mówiła, że chłopak na mnie czekał, był smutny, że nie przyjechałam, ale czekał aż zadzwonię.

Tak, więc zrobiłam.

— Halo, Livas?

— Cześć, Fran! — Zawołałam uradowana, po czym runęłam na łóżko.

— No nareszcie! Myślałem, że nigdy nie zadzwonisz!

— Mogłeś ty zadzwonić — Zaśmiałam się. — Miło cię słyszeć. Jak się tam trzymacie?

— Jest okej, twoja mama trochę panikuje, że nie ma cię tu z nami i jesteś w Pensylwanii z ojcem. Chyba mu nie ufa.

— Możliwe. Ale nic mi nie jest, a z tatą dogadujemy się świetnie. Zobaczysz, że jeszcze tam do was przyjadę. — Przewróciłam się na brzuch.

— Czekamy. Livas?

— Słucham? — Zapytałam, z szerokim uśmiechem. Bardzo lubiłam jak tak mnie nazywał.

— Jak tam jest... wiesz... w Stanach?

— Całkiem okej, ale brakuje bardzo ostrego jedzenia, głośnych rozmów, miłych ludzi wołających "Cześć" nawet jeżeli cię nie znają. Tutaj jest cicho, ludzie nie chcą ze sobą rozmawiać i dużo się kłócą. — Wyjaśniłam.

— Brakuje ci tego? A jak z pogodą?

— Mega mi wszystkiego brakuje, a pogoda to ciepła jest, ale w Meksyku cieplej. Jeszcze żadnej plaży nie ma, tylko basen, a wiesz, że ja nie mogę do wody. — Powiedziałam lekko zawiedziona.

— Kolczyk się goi?

— Tak, o dziwo, tata nie zauważył. W sumie nikt nie zauważył. — Zaśmiałam się cicho.

— Jak?

— Zostawiłam tylko tego co się goi i te, co od małego mam, a resztę wyjęłam. W sensie wiesz jednego nie widać, drugiego tylko trochę, a trzeciego to muszę zakrywać taką ilością tapety, że mi ciężko. — Byłam w stu procentach szczera. Czułam na twarzy ciągle jakieś obciążenie, czyli właśnie ten makijaż.

— A nie lepiej powiedzieć, żeby nie musieć się męczyć?

— Trochę się boję. Może stwierdzić, że jestem nierozważna, a mama pierdolnięta, że mi pozwoliła. — Było mi przykro.

— W razie czego może wrócić. My cię przyjmiemy bez względu na wszystko, w końcu rodzina ponad wszystko.

— Wiesz co? Powiem mu. Niech wie, że się zmieniam. — Ja wiem, że jak na trzynastolatkę* to dziwne, ale bez przesady.




* W opowiadaniu Vince ma dwadzieścia dziewięć lat. Livia urodziła się, gdy miał szesnaście, bo przeleciał laskę dwa lata starszą od siebie. Wiecie romanse tego typu.

Cień śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz