Rozdział 4

11 3 0
                                    

~Alan~

Weekend minął szybko. Tak naprawdę to większość czasu spędziłem na siłowni, a resztę na nauce, która i tak poszła na marne. Jak zwykle nic nie wchodziło mi do głowy. Z rodzicami nie rozmawiałem w ogóle. Unikałem ich jak najlepiej umiałem. Oni chyba nie chcieli naciskać znowu na rozmowę. I w końcu odpuścili. A przynajmniej miałem taką nadzieje.

Stałem właśnie przed swoją szafką. Chyba trzeci raz sprawdzając na dzisiejszy plan lekcji, aby zabrać potrzebne książki. Byłem niewyspany. Bardzo niewyspany. Marzyłem tylko by wrócić już do domu i się położyć. Znowu miałem tak, że nie mogłem nawet oczu zmrużyć. Byłem zmęczony ciągłym myśleniem o wszystkim i wszystkich, bo gdy jeden tydzień był dobry to potem przypominało mi się. Jak może być dobrze skoro jego ze mną już nie ma? Jak mogłem pozwolić sobie o nim zapomnieć? I nigdy nie przypuszczałbym, że te wszystkie kotłujące się myśli w głowie mogą tak osłabić człowieka.

Zazwyczaj gdy się tak czułem to odpuszczałem sobie lekcje i wracałem do domu, ale dzisiaj mama by się dowiedziała i znowu zaczęłaby ten sam temat. Znając życie to gdybym powiedział, że dalej nie mam ochoty na rozmowę to załatwiłaby mi nawet trzy godziny z psychologiem i to jeszcze w tygodniu. Na co totalnie nie mam czasu. Ani chęci.

Właśnie wyciągałem potrzebne mi książki gdy nagle podeszła do mnie dobrze znana mi grupa ludzi. Tate Peters, Zion Baker, Alec Conner, Becca Wright, Olivia Richards. Moi przyjaciele. Bo oni byli moimi przyjaciółmi, ale ja nie byłem ich przyjacielem. Nie zachowywałem się jak przystało na przyjaciela. I nie zasługiwałem na nich. Byliśmy kiedyś świetnie zgrana paczka przyjaciół. Spotykaliśmy się w każdej możliwej chwili i najlepiej czuliśmy się we własnym towarzystwie. Niczego więcej do szczęścia nie było nam potrzebne, bo mieliśmy siebie. Zawsze. Lecz każdy wie, że piękne chwile nie trwają wiecznie. Nikt nie spodziewał się nagłego wypadku. Ja zachowałem się egoistycznie postanawiając się odizolować od reszty świata. Od moich przyjaciół, którzy w przeciwieństwie do mnie postanowili poradzić sobie z tym problemem razem. I każdy powtarzał, że rozumie mnie, bo w końcu Ethan był dla mnie jak brat to i tak nic nie tłumaczy mojego zachowania. Dałem dupy. Postawiłem na siebie. Na to jak ja się czułem, a nie pomyślałem o innych równie bliskich mi osobach. Teraz nie mogłem spojrzeć im w oczy. Nie chciałem ich znowu załamywać. A zrobiłbym to gdyby się dowiedzieli co się ze mną dzieje. Dlatego zacząłem ich unikać. Na początku nie specjalnie, ale z biegiem czasu zrozumiałem, że tak jest po prostu lepiej dla wszystkich. Nie chce żeby zaczęli się martwić albo próbować mi pomóc.

„Ja tez miałem tam zginąć"

Nic mi nie pomoże. Już zawsze będzie tak wyglądać moje życie i po prostu trzeba się z tym pogodzić.

Szli w moją stronę.Z usmiechami na twarzach. Jak oni to robią? Tez tak chce. Ludzie może w końcu by nie pytali.

-Hej Alan. Czytałeś wczoraj wiadomości na naszej grupie?-zapytał Tate, który obejmował w tym czasie Becce. Byli najbardziej zgraną parą jaka widziałem. Tate był najwyższy z całej naszej paczki co śmiesznie wyglądało gdy chodził z Beccą, która była niską brunetką. Za nimi podążała reszta przyjaciół rozbawiona tym co powiedziało któreś z nich. Ale gdy podeszli to od razu się ze mną wszyscy przywitali.

-Sorry, mialem wczoraj dużo na głowie. A coś się stało?- zapytałem.

-E no wiesz, bo za dwa tygodnie są moje urodziny. I robię imprezę. Bardzo mi zależy żebyś przyszedł dlatego mówię ci dużo wcześniej. Tak naprawdę to wszystkim zależy żebyś był- powiedział Tate. Po czym dodał- Rozumiemy, że masz sporo na głowie i nie masz zbytnio czasu, ale dobrze by było się znowu spotkać całą grupą. Trochę się zabawić.

-Jak za dawnych dobrych czasów- powiedział Alec.

Nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Ale z drugiej strony to by w końcu uspokoiło wszystkich. Może rodzice w końcu daliby sobie spokój.Nie zastanawiając się dłużej zgodziłem się.

-Jasne, że będę- odparłem jak gdyby nic. Wszyscy popatrzyli się zdziwieni. Pewnie nie spodziewali się tego po tym jak ciagle ich ignoruje.- Na 100% będę. Nie mógłbym przegapić takiej okazji.

W tej samej chwili dzwonek dał o sobie znać. Więc każdy ruszył w swoją stronę. Ja i Tate poszliśmy do sali od matematyki, bo tak właśnie zaczynaliśmy ten przeklęty poniedziałek.

-Alan.

Odwróciłem głowę w stronę bruneta, który patrzył na mnie z niepokojem.

-Bo ty wiesz, że nie musisz przychodzić jeśli nie chcesz. My wszyscy to zrozumiemy. Wiemy, że nie jest u ciebie najlepiej. I zawsze masz u nas wsparcie. Cokolwiek by się nie działo.

-Przecież wiem. Po prostu potrzebowałem czasu żeby sobie kilka rzeczy przemyśleć-powiedziałem. Nie zasługuje na takich wspaniałych przyjaciół.

-Wiesz nie chcieliśmy naciskać na to żebyś z nami gadał ani się spotykał, bo wiemy jak jest ci ciężko...

W tej chwili zobaczyliśmy zbliżającą się jędzę z matmy. Boże jak ja jej nienawidzę. Jeszcze przypomniało mi się, że dzisiaj kartkówką. Dobra pierdole to.

-Spadamy?-powiedziałem do Petersa. Trzeba w końcu zmierzyć się z rzeczywistością i wyjaśnić sobie pare rzeczy.

-Jeszcze pytasz?

I w tym samym momencie obydwoje udaliśmy się w przeciwną stronę. Wychodząc ze szkoły i idąc po prostu przed siebie. Obydwoje zamyśleni.

Wiem o czym myślał chłopak idący obok. Ponieważ ja myślałem o tym samym. Często chodziliśmy tak wspólnie z Ethanem na wagary. Tak naprawdę to wszystko robiliśmy razem z Ethanem. Dlatego tak bardzo odczuwamy jego nieobecność. Najgorsza jest ta chwila kiedy człowiek zda sobie sprawę, że już nigdy go nie spotka. I czuje taką pustkę. Wydaje się mu, że już nic nie może być takie jak kiedyś. I ma racje, bo kiedy ktoś traci najbliższą osobę to zabrana mu zostaje również cząstka siebie.

-I przemyślałeś?- powiedział Tate przerywając ciszę.

Popatrzyłem się zdezorientowany.

-No mówiłeś przedtem, że musiałeś przemyśleć sobie kilka spraw. Zrobiłeś to?

-Tak.

-Ale się z tym jeszcze nie pogodziłeś.

-No właśnie się pogodziłem. A wszyscy chcą ciągnąć ten temat w nieskończoność. Chcą tylko gadać i gadać, a temat powinien zostać zamknięty.

Tate popatrzył się na mnie i zmarszczył brwi. Było mu mnie żal. Nienawidziłem tego. To nie nade mną powinni się użalać.

-Ten temat nigdy nie zostanie zamknięty. Zawsze będziemy o nim pamiętać.

-Nie chodziło mi o to, że o nim zapomniałem. Bo to się nigdy nie wydarzy.

-Wiem. Ale mam nadzieje, że kiedyś będzie taki czas, że gdy ktoś o nim wspomni to w naszych głowach nie pojawi się obraz pogrzebu tylko wspomnienie tego szalonego przyjaciela. Na którego wspomnienie będziemy się uśmiechać. Może to cholernie boleć. To normalne. Ale nikt nie powinien przechodzić tego sam.

Nie wiem, w którym momencie stanęliśmy i patrzyliśmy na siebie z nieodgadnionymi wyrazami twarzami.

-Nie chcemy stracić następnego przyjaciela- powiedział Tate.

-Nigdzie się nie wybieram. A przynajmniej do urodzin przyjaciela na, których muszę być.

Brunet z niedowierzaniem patrzył się na mnie.

-Dobrze wiedzieć i trzymam słowo. A i w takim razie gdy piszemy, że gdzieś idziemy to ruszasz dupe i idziesz z nami.Bez żadnych dyskusji.

-Dobrze mamo.

Obydwoje się zaśmialiśmy. Nie pamietam kiedy ostatnio chociażby się uśmiechałem. Cieszyłem się z tego, że Tate przycisnął mnie do rozmowy. Chociaż nie znosiłem ciagle w kółko o tym gadać to to co teraz usłyszałem było szczere. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jaki wielki błąd popełniłem, odcinając się od tak wspaniałych ludzi.

Wiedziałem, że nie da się tego w pełni naprawić, ale może warto spróbować?

RenegadesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz