~Cassie~
Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak z poniedziałku. W domu cały czas zadręczałam się myślami czy powiedzieć o tym wszystkim mamie? Skoro i tak dużo już wycierpiała. W szkole na szczęście nie miałam czasu na myślenie o tym, bo musiałam nadrabiać wszystkie lekcje na przerwie. Nauczyciele zaczęli coraz bardziej cisnąć i pytać na każdej lekcji.
Dodatkowo dzisiaj mam dzień próbny i jeśli niczego nie spieprzę to mnie przyjmą. Chociaż co można spieprzyć odbierając zamówienia i myjąc stoliki? Z moim szczęściem wszystko może się wydarzyć.
Siedziałam właśnie pod salą i zakuwałam historie kiedy podeszły do mnie te trzy fałszywe wywłoki.Kate Blossom, Cloe i Zoe Wang. Uśmiechnęły się do mnie i liderka Kate powiedziała do mnie słodkim głosikiem:
-Hejjj Cassie, jak ci minął weekend? Widzę, że się nie wyspałaś. Masz straszne sińce pod oczami, ale spokojnie zaraz coś na to zaradzimy. Ostatnio Zoe kupiła taki świetny korektor.- spojrzała na brunetkę, unosząc brwi do góry, a ta od razu zaczęła grzebać w swojej torebce Chanel, szukając najprawdopodobniej korektora.
-Dzięki, ale nie szukaj korektora. Nie chce mi się dzisiaj malować.
Tych dziewczyn jedynym zmartwieniem są chyba sińce pod oczami. Nigdy nie widziałam ich bez makijażu. Najprawdopodniej wstawały dwie godziny wcześniej niż normalna osoba, żeby nałożyć full makeup.
-Ale wyglądasz dzisiaj okropnie-powiedziała trzecia . Obie dziewczyny od razu skarciły Cloe wzrokiem dlatego szybko dodała.- Znaczy chodziło mi, że jesteś bardzo blada. Dobrze się czujesz?
-Tak tylko trochę stresuje się historią. Nie umiem nic.
-Spokojnie my tez nic nie umiemy. Nie ma czym się przejmować. To w końcu tylko jedna głupia ocena- odpowiedziała Kate.
I pokiwały głowami zgadzając się z trzecią. W końcu nie miały czym się przejmować. Gdyby nie ich rodzice już dawno nie zdałyby którejś klasy. Wystarczy żeby tatuś wpłacił na rzecz szkoły, a dyrektora przymknie oko i je przepuści. I tak co roku. No cóż były idiotkami, ale kumplowałam się tylko z nimi. Nie potrzebowałam jakiegoś najlepszego przyjaciela lub przyjaciółki.Od zawsze tak było i nie potrzebowałam tego zmieniać. A te dziewczyny nie widziały nic poza własnym nosem więc trzymałam się nimi, gadają czasami o jakichś pierdołach i przynajmniej nie byłam odludkiem.
W tym samym momencie rozbrzmiał głos dzwonka i drzwi od sali się otworzyły, a stała w nich ta raszpla z historii.
Wiecie co? Cofam moje słowa. Nie cieszę się, że jest poniedziałek. Nienawidzę szkoły, a tym bardziej historii. Zaczęła się przerwa na lunch więc wszyscy uczniowi podążali na stołówkę. Podeszłam do dziewczyn i powiedziałam, że zapomniałam czegoś z szafki więc dołączę do nich później. Tak naprawdę wyszłam tylnymi drzwiami szkoły za budynek odpalając papierosa. Paliłam tylko wtedy gdy byłam bardzo zdenerwowana i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nienawidziłam siebie za to, że coraz częściej zdarzało mi się to robić. Za każdym razem gdy to robiłam widziałam małą dziewczynkę, która kiedyś cały czas sobie powtarzała, że nigdy nie zapali tego gówna. Ale nigdy tez nie myślałam, że kiedykolwiek moje życie aż tak się posypie. Chociaż zawsze trzeba pamiętać, że może być gorzej.
Reszta lekcji minęła w miarę szybko. Po szkole weszłam do domu, zjadając szybko obiad czyli moją ulubiona carbonare. Plecak zamieniłam na torbę do, której wrzuciłam portfel, telefon, klucze i wodę.
Czas w pracy mijał mi bardzo szybko i chociaż byłam zmęczona to cieszyłam się, że ją dostałam. Nie miałam za dużo czasu na myślenie o tacie czy jego nowej PARTNERCE. Ciekawe kiedy zamierzał się przyznać, że już od jakiegoś czasu ma babę. Tchórz. Nawet do tego nie umie się przyznać. Spojrzałam na godzinę. Było przed 19 więc za niedługo kończę. Patrick zawołał mnie po najprawdopodobniej ostatnie zamówienie. Były to dwie kawy i to nie na wynos. Nie wiem kto normalny pije o tej godzinie kawę. Zabrałam tackę z kawami i miałam podejść do jedynego stolika, który był zajęty, ale gdy zobaczyłam kto tam siedzi zamarłam. A raczej cofnęłam się z powrotem za ścianę. Cały mój dobry humor wyparował w ciagu jednej sekundy. Nie nie nie nie. Czy akurat ze wszystkich kawiarnii w tym zapyziałym mieście ONI musieli wybrać akurat tą? Oni czyli mój tato z kobietą, która najprawdopodobniej ma na imię Lucy. Kobietą, która najprawdopodobniej jest jego narzeczoną. Która w przyszłości ma się stać moją rodziną?
Rodzina... To słowo już nigdy nie będzie brzmieć tak samo. Jak mam nazywać rodziną, osobę, która przyniosła tyle cierpienia mi i moim bliskim? W tej chwili nie chce go znać. Najchętniej naplułabym do tych kaw. Cassie ogarnij się. Jesteś w pracy. Popatrzyłam się jeszcze raz na kobietę siedząca na przeciwko mojego ojca. Miała około 35 lat. Pierwsze co rzucało się u niej w oczy to długie, gęste i lekko falowane włosy. Ubrana w granatową koszule i eleganckie czarne idealnie dopasowane spodnie. Wygladała jakby dopiero wyrwała się z jakiegoś biura. A może to mój ojciec odebrał ją z pracy? Boże co moja mama powie jeśli się dowie? Nie mogę przed nią tego ukrywać w nieskończoność. Przecież ona się załamie. Samej zaczynało mi się robić słabo i niedobrze.
-Ej co się dzieje?- nawet nie wiem kiedy Alan podszedł do mnie. I wpatrywał się we mnie z niepokojem.
-Nic wszystko okej.
-Nie żartuj sobie. Jesteś strasznie blada.Chodź usiądź.
-Ale mam jeszcze zamówienie -powiedziałam, a Alan tak jakby dopiero teraz zauważył tackę w mojej ręce.
-Daj ja je wezmę- odpowiedział i gdy chciałam już mówić, że sobie poradzę on dodał- Cassie to żaden problem.
Wziął ode mnie kawy i poszedł zanieść je do odpowiedniego stolika. Chyba to dobrze, bo mi zaczynało się robić coraz słabiej, dlatego weszłam do pokoju dla personelu i od razu usiadłam na krześle. Po chwili do pokoju wszedł również chłopak ze szklanką wody. Podał mi ją.
-Lepiej ci?
Pokiwałam głową.
-To chodź, bo już zamykam.
Zarzuciłam na siebie kurtkę i zabrałam torbę. Kiedy chciałam już jak najszybciej wyjść Alan zatrzymał mnie i powiedział:
-Poczekaj. Podwiozę cię- przekręcając klucz w drzwiach.
-Naprawdę nie musisz. Mieszkam jakieś 20 min stąd.
-To tym bardziej nie jest problem. A nie chce cię mieć na sumieniu.
Nie zamierzałam się z nim kłócić i poszłam z nim do samochodu, który stał przed kawiarnią. Było nim BMW M5 w odcieniu ciemnej zieleni. Usiadłam na siedzeniu i wgapiłam się w obraz za oknem.
-Wpisz swój adres- powiedział Alan, podając mi swój telefon z otwartą aplikacją. W tym samym momencie usłyszałam jak powiadomienie na moim telefonie.
Tata
Za chwile podjadę do domu. Chce porozmawiać z tobą i z mamą.
Chyba. To. Jest. Jakiś. Żart.
Patrzyłam się jak głupia w ekran telefonu. Myślałam, że zaraz go rozwalę albo wyrzucę przez okno. Zapomniałam tylko, że obok mnie siedzi Jefferson, który wpatruje się we mnie, czekając aż wpisze adres.
-Ej co jest?
-Tak mi się nie chce jechać do domu.
-Problemy z rodzicami?- zapytał chłopak po czym dodał- Skądś to znam. Mi tez się nie uśmiecha wracać do domu.
Popatrzyliśmy się na siebie. Gdy Alan powiedział jak gdyby nigdy nic:
-Chociaż tak w sumie nie musimy. Możemy pojechać gdzieś indziej.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym. Bo co mogłoby się stać?
-Przecież ja cię nawet nie znam.
-Ja ciebie też. Ale zawsze możemy się poznać. Więc od początku. Hej, jestem Alan Jefferson i najchętniej poszedłbym się gdzieś zabawić.
Wyciągnął rękę tak jak na przywitanie. Co mogłoby się stać gdybym raz zrobiła to co chce i zapomniała o wszystkim?
-Hej, jestem Cassie Bell i chętnie dołączę do ciebie.
CZYTASZ
Renegades
Ficção AdolescenteAlan Jefferson uważa, że nie wyróżnia się z tłumu i jest jak wszyscy inni. Odkąd rok temu zmarł jego najlepszy przyjaciel, wszystko się zawaliło. Czuł pustkę i wpadł w nałóg, zawalając szkołę. Nie chciał od nikogo pomocy, a tym bardziej rozmawiać o...