Nastał dzień, którego obawiała się od dawna. Pusta lodówka wypędziła ją z domu i zmusiła do wyjścia poza bezpieczny teren „dom – praca – dom". Wybrała średniej wielkości sklep, w średniej odległości od domu. Wchodząc do środka, czuła się relatywnie spokojna, bo bardzo, ale to bardzo nie chciała dzisiaj nikogo spotkać. Po ostatniej rozmowie z Bereniką czuła się jak gówno z kokardką, co choć było wyraźnym progresem – teraz miała przynajmniej kokardkę – nie zmieniało faktu, że miała jak na razie dość.
Wzięła zielony, metalowy koszyk, pamiętający jeszcze czasy ludzi ustawiających się w kolejkach po ocet i ruszyła na polowanie produktów z listy. Skupiona na starannym wybieraniu i kalkulowaniu składów w stosunku do ceny, nie zauważyła upływającego czasu, wręcz zapomniała o strachu przed spotkaniem kogoś znajomego. Pewnie właśnie dlatego, gdy podniosła głowę znad fascynującej lektury składu soku pomidorowego, doznała naprawdę nieprzyjemnego szoku.
- Bożo?
Wysoki, barczysty chłopak z długim czarnym warkoczem oderwał się od czytania etykiety i popatrzył w jej stronę. Zastygł, jakby nie wierzył w to co widzi.
- Szklarz? Co ty tu robisz? – Zapytał, odkładając produkt na miejsce. – Nie wiedziałem nawet, że jeszcze żyjesz.
Rudowłosa zaśmiała się nerwowo i przełożyła ciężki koszyk między dłońmi.
- Mogłabym zapytać o to samo – powiedziała obserwując jak owy Bożo lustruje wzrokiem paletę kartonów z serami. Z lekkim zażenowaniem przyklapnęła włosy w nieładzie i przestąpiła z nogi na nogę.
- Szklarz czy ty się z dupą na głowy zamieniłaś? – Zapytał rozcinając nożem tapetowym jedno z pudełek. - To sklep moich starych, pracuję tu odkąd byliśmy w liceum.
Dziewczyna spąsowiała jak piwonia i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. To dlatego to miejsce jest tak znajome. Jak mogła być tak głupia?
- Boże przepraszam, masz rację. Zapomniałam o tym zupełnie – zapiszczała histerycznie, miotając się w miejscu. Chłopak zerknął w jej stronę z miną jakby polizał coś kwaśnego, ale szybko się rozluźnił i machnął ręką na znak... Czegoś.
- Dobrze już, dobrze. Tylko się droczę – powiedział i wrócił do wypakowywania ementalera w plastrach na lodówkową półkę. - Przyjechałaś do rodziców na weekend? Rozumiem, że wyjechałaś bez słowa i przestałaś dawać jakiekolwiek znaki życia, ale jak już przyjechałaś, to można było się zgadać na jakiś browar.
Zacisnęła nerwowo ręce na koszyku i spuściła głowę czując dudniące pod skórą wyrzuty sumienia. Właśnie o to chodziło z tym całym wyborem sklepu i jak zwykle gówno z tego wyszło.
- Nie – wydukała wbijając wzrok w podłogę.
- „Nie" co?
- Nie przyjechałam na weekend. Ogólnie przeprowadziłam się znowu do Brudnych. Mieszkam niedaleko MDKu.
- O to... Dość daleko. Kiedy wróciłaś?
- A niedawno... Wiesz jak to jest z przeprowadzkami – powiedziała zawstydzona drapiąc się po głowie i czując pilną potrzebę wytłumaczenia się przed dawnym przyjacielem. – Najpierw harmider z szukaniem mieszkania, potem szukałam nowej pracy i jeszcze musiałam sobie ogółem łeb ułożyć. W zasadzie miałam się nawet niedługo odzywać do całej ekipy, po tym jak ostatnio spotkałam przypadkiem Berni. Ale ogółem miałam sporo na głowie i tak jakoś wyszło.
Zlustrował ją po raz kolejny od góry do dołu i zaczął rwać pusty karton.
- No przyznam, że na początku cię nie poznałem. – Wrzucił pozostałości po pudełku do stojącego obok małego kontenera i skrzyżował ręce na piersi. – Zakładam, że sporo się działo przez te radosne miesiące pełne ciszy. Wyglądasz okropnie.
CZYTASZ
Berni
Short Story"Jak na istotę samodzielną, bardzo dużą część mnie stanowią inni ludzie." - pomyślała Berenika, zatrzaskując drzwiczki Poloneza i odpalając papierosa. Wpatrzyła się w plecy oddalającego się mężczyzny, będącego nie tylko jej nauczycielem ale i kolejn...