Biwak w cieniu sadu

4 0 0
                                    

Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, mieliśmy z tatą tradycję wyjeżdżania co roku na biwak pod miasto. Wyjeżdżaliśmy zawsze w środku października, kiedy atmosfera robiła się bardziej tajemnicza a mgliste poranki witały zapachem opadniętych liści skąpanych w szeleście wschodzącego słońca. Rok w rok rozbijaliśmy się w tym samym miejscu. Była to polana granicząca z ogrodzeniem sadu właścicieli posesji. Tata był zaznajomiony z właścicielami i zdarzało się nieraz, że przyłączali się do nas przy wieczornym posiedzeniu w cieple ogniska. Za życia taty, był tylko jeden rok kiedy nie pojechaliśmy na naszą wycieczkę. Pokłóciłem się z nim wtedy, nie pamiętam nawet o co. Następnego roku na początku października tata zmarł w wypadku samochodowym.

Rok po jego śmierci postanowiłem pojechać na biwak sam. Było to zabawne zajście, ponieważ nie planowałem wyjazdu. Zacząłem się zwyczajnie pakować tak jakby z przekonaniem, że biwak w tym czasie jest rzeczą oczywistą. Dopiero rano przed wyruszeniem uderzyła mnie realizacja: czy jest sens robić to samemu? Byłem już całkowicie gotowy do wyjazdu i siedziałem w aucie więc nie widziałem powodu, żeby rezygnować nawet jeśli nabrałem w tej chwili pewnych wątpliwości.

Przez całą drogę byłem rozkojarzony. Włączyłem radio w aucie i połączyłem się przez bluetooth ze swoim telefonem ale nie puściłem żadnej muzyki. Zrobiłem to po prostu odruchowo mimo, że nie miałem ochoty niczego słuchać. Instynktownie czułem potrzebę delektowania się melancholią tego poranka. To dziwne. Kiedy jeździłem z tatą ani razu nie pamiętam, żebyśmy trafili na złą pogodę. Tego dnia natomiast było całkowicie pochmurnie i żałosna mżawka tylko droczyła się ze mną tak jakby nie miała ochoty demonstrować przede mną pełni swoich możliwości rozpętania pokaźnej ulewy. Wszystko było mdłe. Nawet kierowcy, których mijałem niczym się nie wyróżniali. Nikt nie przekraczał prędkości ani nie wykonywał niebezpiecznych manewrów co było dziwne na tym odcinku.

Kiedy w końcu dojechałem rozbiłem namiot, przygotowałem miejsce pod palenisko i spaliłem papierosa, jednego z ostatnich kilku znalezionych w szufladzie taty w przedpokoju. Zabrałem się do czytania książki i dopiero po dobrych dwóch godzinach zdałem sobie sprawę, że dom właścicieli sadu i okolic, ledwo widoczny zza wykręconych i oblazłych porostem ponurych pni jabłoni i grusz uległ transformacji w doszczętną ruinę. Z perspektywy, z której dane mi było go obserwować widać było jedynie boczną część domu z wyraźnie zaniedbanym tarasem. Mokre liście przylepione do zawilgotniałego drewnianego stołu wydawały się mieć w sobie więcej duszy niż cała spróchniała posesja a spękane i obskubane filary nie napawały pewnością o solidności tej konstrukcji. Dom zawsze roznosił wokół siebie aurę posiadłości wyrwanej rodem z romantycznej opowieści o duchach jednak w tym momencie adekwatne wydało się stwierdzenie, że dojrzał do swojej roli. Przyszło mi się zastanawiać nad możliwym losem właścicieli. Czy ktoś jeszcze w tym domu mieszkał i czuwał nad okolicznymi gruntami? Czy posesja ma jeszcze właściciela, który nad nią czuwa i czy jest on na tyle przyjazny, żeby nie mieć problemu z moim naruszeniem spokoju i śpiącej nieruchomości bezwietrznej polany odgrodzonej od obmierzłego szkieletu kiedyś pięknego sadu? Rozsmakowałem się w tych myślach z rozkoszą, ponieważ poruszały one moją bujną wyobraźnię i mimo marnej pogody nadawały wartość noclegowi w tak okrutnie potraktowanym przez upływ czasu miejscu. Myśli takie dostarczają rozrywki w dzień, kiedy obóz nie jest jeszcze obezwładniony paraliżującą niemocą wywołaną utknięciem pod całunem ciemności. Po zmroku jednak radość i dreszczyk jaką przynosi bujna wyobraźnia potrafi bezczelnie wymknąć się spod kontroli i zmienia rolę przyjemnego umilacza czasu na niepokojącego psotnika czekającego na dobrą okazję, żeby zakuć biedny umysł w żelazne łańcuchy trwogi.

Na moje szczęście tej nocy księżyc był w pełni a chmury na niebie zostały rozdmuchane przez bóstwo, które uznało, że widok luny tej nocy jest zbyt piękny aby nie pozwolić jej obnażyć swoich wdzięków. Nie bardzo wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zmrok już dawno zapadł. W towarzystwie umilaliśmy sobie czas opowiadaniem przy ognisku budzących dreszcz opowieści wymyślanych na szybko. W takiej scenerii przychodziło to z łatwością, chociaż nigdy jak dotąd nie doświadczyłem tak chłodnej nocy w akompaniamencie oślepiających promieni księżycowej poświaty. Czułem się obserwowany, podglądany wręcz.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 26, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Biwak w cieniu saduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz