7.

96 17 1
                                    

Adraianna 

– Od dwóch tygodni moja praca stała się o wiele łatwiejsza. I to wszystko dzięki tobie. – uśmiech się do mnie Daphne.

Cieszę się, że docenia moją pracę. Faktycznie kilka razy pomogłam jej uspokoić kilka dzieciaków. Podczas tych dwóch tygodni kilka razy uspokajałam małe dzieci, które bały się pierwszych badań. Na ostrym dyżurze głównie zszywałam rany cięte drwalom.

– Przesadzasz. Po prostu dobrze wykonuje swoją pracę. – bagatelizuję jej pochwały.

– Uwierz mi, wielu z nas bardzo docenia twoją pomoc. Nie robisz tego tylko z obowiązku. Widzimy, że to jest dla ciebie bardzo ważne, aby dbać o pacjentów. – mówi.

To miło, że tak jestem postrzegana. Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę jedną z tych wrednych pielęgniarek. Na stażu nie raz spotkałam wredne pielęgniarki i pielęgniarzy, które nie znosiły swojej pracy i wyżywały się na pacjentach. Nie w sposób oczywisty rzecz jasna. To były raczej drobne niedopatrzenia, które nie powinny mieć miejsca. Pielęgniarki mają między innymi dbać o wygodę pacjentów.

– Dziewczyny potrzebujemy was na dole. Zaraz przyjadą pacjenci z wypadku samochodowego. W tym jedno dziecko. – woła do nas jeden z lekarzy, przechodzi koło nas w pośpiechu.

Nie pamiętam jego imienia. Jeszcze nie poznałam wszystkich i na pewno nie zapamiętałam imion tych, z którymi widziałam się tylko raz.

– Dobrze Marka, zaraz będziemy. – woła za nim Daphne.

Kończymy rozmowę, aby jak najszybciej znaleźć się na dole. Szpital nie jest ogromny, to mała placówka, ale jak na te rozmiary ma bardzo dużo oddziałów i dobry sprzęt. Nie raz widziałam większe szpitale z o wiele gorszymi warunkami do leczenia pacjentów. To mi się tu podoba.

– Ada pracuje dziś ze mną! – słyszę jakiś męski głos.

– Kur.., miałam nadzieję, że znów będę miała cię dla siebie. Masz refleks Bradley. -mówi zła.

Odwracam się do mężczyzny, który chce mnie zabrać Daphne. Rozumiem, że jestem dobra w tym, co robię, ale bez przesady.

– W moim fachu to podstawa. – uśmiecha się szeroko.

Bradley Foley, lekarz ze specjalizacją chirurgii urazowej. Z tego, co się dowiedziałam, jest już ponad pięć lat. Jedna z pielęgniarek wspominała, że jego żona zmarła przed rokiem na złośliwą odmianę raka macicy. Podobno obiecał jej, że będzie miał oko na jej rodziców, dlatego został w mieście.

Dobrze wiem, co znaczy utrata bliskiej osoby, więc mu współczuję. Dobrze się trzyma jak na tak świeżą stratę. Ja dochodziłam do siebie przez trzy lata.

– Kogo bierzemy doktorze? – pytam się, podchodząc do niego.

– Dziecko jechało z przodu i to właśnie ta część samochodu najbardziej ucierpiała. – informuje mnie.

Przymykam na chwilę oczy i otwieram je, gdy już zebrałam się w sobie, aby być twardą.

– Możesz na mnie liczyć. – mówię poważnie.

– Wiem i bardzo zamierzam polegać na twoim profesjonalizmie. Chcę uratować to dziecko bez względu na wszystko.

Kilka minut później zatrzymują się przed wejściem trzy karetki. Na szpital ma dwie, więc trzecią musiało przysłać sąsiednie miasto.

Razem z doktorem Foley'em podchodzimy do pojazdy, w którym jest dziecko. Ratownicy wyprowadzają nosze, na których leży kilkuletni chłopiec. Z tyłu dochodzą do mnie krzyki zrozpaczonej matki, która chce wiedzieć co z jej maleństwem. Muszę się odciąć od takich doznań, inaczej nie będę w stanie normalnie pracować.

Uciec jak najdalejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz