Stefan ziewnął i podrapał się w miejscu, w którym spodnie zsuwały się z jego chudych bioder. Przekroczył próg kuchni, trzymając w dłoni rondel pełen parówek i poczłapał do jednej z gazowych kuchenek, które pamiętały lata głębokiego PRL-u. Szuranie kapci odbijało się od przybrudzonych ścian. O tej porze akademik układał się do snu, a korytarze wypełniała przytulna cisza.
Chłopak postawił rondel na ruszcie i wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek. Gdy przyłożył zapałkę do draski, usłyszał dziwny szmer. Potoczył wzrokiem po pustym pomieszczeniu.
Zapałka zapłonęła z trzaskiem, po czym wypadła z dłoni Stefana i zgasła, wykonując salto w powietrzu. Gdy upadła na podłogę, z osmalonego łebka sączyła się strużka dymu. Stefan zadrżał. Szeroko otwartymi oczami wpatrzył się w przestrzeń między kuchenką a żeliwnym kaloryferem. Po popękanych kafelkach pełzło coś różowego i oślizgłego, zostawiając za sobą pasmo żółtawej mazi. Wyglądało jak galaretowaty orzech włoski wielkości połówki dojrzałego melona.
Stefan gapił się na mały, ludzki mózg, który sunął po kuchennej podłodze niczym leniwy ślimak. Rondel wysunął się z drżącej dłoni chłopaka i z hukiem upadł na podłogę. Stefan wrzasnął jak zwierzę, a jego krzyk niemal pokruszył mury akademika. Chłopak wybiegł z kuchni, jakby goniła go śmierć i pędził przez ciemne korytarze, machając rękami.
— Morderstwo! Morderstwo!!! — darł się, a jego głos rozrywał martwą, senną ciszę. Ciężkie drzwi do pokojów uchylały się ze skrzypieniem, a zza nich powoli wychylały się głowy ciekawskich studentów.
— Morderca... Morderca w akademiku... — sapał Stefan, gdy zbiegał po drewnianych schodach coraz niżej, nie wiedząc, dokąd ucieka.
***
Obcasy oficerek wybijały rytm na starym drewnie. Zdyszana Eliza Krawczyk biegła po schodach, które okalała rzeźbiona balustrada. Za każdym razem, gdy mijał ją jakiś student, słyszała zdawkowe „cześć", a przechodząca obok osoba przyspieszała kroku, aby jak najszybciej zniknąć z pola widzenia przewodniczącej Rady Mieszkańców.
Eliza zatrzymała się na pierwszym piętrze i rozejrzała po przedwojennym budynku. Po szybach spływały strugi deszczu, a w skąpym świetle pochmurnego dnia przytulny korytarz wydawał się jeszcze ciaśniejszy. Dziewczyna skręciła do zachodniego skrzydła i maszerowała korytarzem, przyglądając się rosnącym numerom wygrawerowanym na mosiężnych tabliczkach przykręconych do drzwi. Zostało jej jeszcze kilka pokojów do odhaczenia na liście.
Musiała jak najszybciej go dopaść. Człowieka, który robi zamęt i psuje reputację Domu Studenckiego „Akademiczek". Co z tego, że i tak wszyscy mówili, że to najgorszy akademik w całej Warszawie i nazywali go Domem Addamsów? Tym razem chodziło o coś więcej niż o mieszkające pod łóżkami potwory (tak naprawdę czaiły się w zsypach) albo wredną czarownicę, która w każdej chwili mogła zmienić człowieka w żabę (w rzeczywistości Strzyga ratowała studentów z opresji i zawsze przywracała im pierwotną postać po każdej przemianie). To, co wydarzyło się ostatnio, było poważnym wykroczeniem i Eliza nie mogła puścić tego płazem. A jeśli dopadnie sprawcę jako pierwsza, kto wie, może czeka ją awans do głównej rady Samorządu i nie będzie musiała dłużej mieszkać w tym zapyziałym, zapchlonym...
Załomotała w drzwi pokoju 110, aż zabolały ją knykcie. Przełknęła ślinę i strzepnęła niewidzialne pyłki z czarnego golfa. Ciężka, rzeźbiona klamka zaskrzypiała. Otworzył jej szczupły chłopak w kraciastej koszuli. Zza kilku rozpiętych na górze guzików wystawały mu rzadkie, ciemne włosy.
— Elizka — przywitał się głębokim, aksamitnym głosem i nonszalancko oparł o framugę. Patrzył na nią zamglonym wzrokiem spod półprzymkniętych oczu, aż na policzki przewodniczącej wypłynął rumieniec.
CZYTASZ
Czary, stwory i kolokwia
FantasyŻycie w Domu Studenckim „Akademiczek" nie należy do najłatwiejszych. Niespodziewana przemiana głowy w dynię? Potwory czające się w zsypie? Gniew wrednej czarownicy, która rządzi budynkiem? To wszystko należy do codzienności studentów, którzy mieli o...