część piąta: kamienie

60 17 7
                                    

Szedł przede mną nie spiesząc się. Jego ramiona kołysały się z każdym krokiem. Miał na sobie luźną koszulę z długimi rękawami, więc nie widziałem jego dłoni.

- Who knows...? Not me... - zaczął nucić i ledwo go słyszałem. Miał niski, zachrypnięty głos zagłuszony wiatrem. - Wiesz, jak to się zaczynało? - Odwrócił się do mnie.

- Co? - O mało na niego nie wpadłem, gdy tak nagle się zatrzymał.

Zanucił jeszcze raz.

- We past upon the stair... - zaśpiewałem i zabrzmiałem okropnie. Ale znałem tekst tej piosenki na pamięć. Śpiewałem dalej, bo Neo patrzył na mnie wyczekująco. Po pięciu linijkach nie mogłem mu dłużej patrzeć w oczy. Chyba się zdenerwowałem byciem w centrum uwagi. Lecz któż na mnie patrzył? Nieznajomy, trawa i chmury. Byłem przejęty.

- Lubię ten fragment - wyznał. - I thought you died alone... A long long time ago...

- Jest ładny. - Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak to często mi się przy nim zdarzało. Ale nie zwracał uwagi na mój brak rozgarnięcia.

- Chodźmy.

Szliśmy wzdłuż strumienia już od czterdziestu minut. Wchodziliśmy na wielkie kamienie porozrzucane obok brzegu, bo nie było już tu normalnej ścieżki, a gdy widzieliśmy ziemię, to była ona zmieniona w błoto.

- Neo - zawołałem do niego po imieniu. Zdziwił się, ale słuchał uważnie. - Czy jest coś jeszcze, co lubisz?

Był tak zszokowany moim pytaniem, że przez chwilę stał na szczycie kamienia, pół metra nade mną i patrzył się na mnie, a ja miałem z tamtego miejsca dobry widok na jego szczękę. Ciekawa perspektywa. Gdybym przyniósł ze sobą szkicownik, z pewnością bym go wtedy wyciągnął.

- Masz na myśli...

- Cokolwiek.

- Lubię niebo - odpowiedział.

Znudził mi się widok z dołu. Wszedłem do niego na kamień.

- Czemu?

- Bo zawsze jest nade mną.

- I co jeszcze?

- Ziemię. Jeszcze nigdy mnie nie oszukała

Prawie straciłem równowagę, ale złapał mnie za łokieć.

- A... - Znów zwracałem niezdrową ilość uwagi na jego szczękę. Nie była bardzo ostro zarysowana, raczej delikatnie, i w tym niezwykle interesującym punkcie przechodziła w szyję. - Lubisz kamienie?

- Nie jakoś szczególnie. Trochę mnie zraniły.

Pierwszy raz słyszałem, jak żartuje. Jego głos zabarwiało coś lekkiego, coś jak wiatr. A ja uwielbiałem wiatr.

- A ten? - Wskazałem swoim spojrzeniem na kamień, na którym staliśmy. On też pochylił głowę i uderzyliśmy się czołami. Smakowałem jego oddech, słyszałem jak mruga. Trzymał dłoń na samym dole mojego kręgosłupa.

- Ten jeszcze nie przyniósł mi niczego złego - wyszeptał. Może bał się, że rzeka nas usłyszy.

- Pamiętasz, co powiedziałeś? - Ja nie czułem potrzeby niczego ukrywać. Rzeka i tak by się dowiedziała. Kamienie szepczą. - Nie myśleć... Żebym nie myślał... - Słowa plątały mi się na języku, bo znów miałem kłopoty z angielskim.

- Żebyś o mnie nie myślał? - zgadł. - Kłamałem. Ale radziłem ci dobrze.

- Czemu? Czy to złe? Źle jest myśleć? - Miałem w głowie te małe, urocze pytania. Jestem pewien, że wtedy także wyglądałem uroczo, błagając Neo o pozwolenie mi na myślenie o nim.

- Znalazłem cię w samym środku niczego. W samym środku siebie.

Był zbyt skomplikowany. Mówił o pustce i bólu. A ja widziałem tylko trawę i niebo. Łagodne zbocza gór oświetlone popołudniowym słońcem. Gdyby nie istniało nic poza tym... Czy mógłby być nieszczęśliwy?

- To ty... myślisz - powiedziałem mu, chwytając jego sztywną dłoń w swoją. - Za dużo.

- Za dużo - powtórzył. Położył brodę na moim barku, a zrobił to z największą ostrożnością, dając mi mnóstwo czasu na odsunięcie się, który wykorzystałem na czekanie, aż to zrobi.

Czy byliśmy czymś po środku niczego, czy niczym po środku czegoś, byliśmy. Staliśmy w słońcu, na kamieniu, pod niebem. Neo opierał się o mnie i się nie poruszał. Czułem jego ciężar, trzymałem dłoń, a rzeka już o nas wiedziała.

Jak płaczą góryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz