część trzecia: góry

60 20 10
                                    

Neo kochał góry i było to coś czego nie mogłem pojąć. Wychowałem się wśród nich, otoczony zewsząd szczytami jak murem, pokonywałem ich nagie przełęcze i pasłem na ich zboczach krowy. Góry zasłaniały mi zachodzące słońce, które wieczorem po prostu znikało, a jakiś czas później robiło się ciemno. Kompletnie nie przemawiało do mnie wspinanie się dla rozrywki lub widoków. Góry faktycznie były imponujące, ale nie sądzę, by były bardziej niezwykłe niż cokolwiek innego na tym świecie. Widziałem raz wielkie jezioro, gdy przejeżdżałem dostawczakiem przez płaskowyże. Było ogromne, ledwo mogłem zobaczyć drugi brzeg. A wszędzie wokół ciągnęła się zielona łagodna trawa. Gdybym nie jechał drogą prowadzącą przez odludzie, to pewnie bym w coś wjechał z wrażenia. Potem długo myślałem, jak to jest zobaczyć morze. Chyba bym oszalał.

Zapytał mnie, czy się z nim przejdę na jakąś niewysoką górkę, tak w formie porannego spaceru. Sprawnie mu opowiedziałem, ile może trwać wchodzenie na poszczególne wzniesienia. Niektóre dało się zrobić w dwie godziny, jeśliby utrzymać tempo. Potrafiłem od razu ocenić, że Neo poradziłby sobie z każdą górą, tylko nie byłem pewien, co do jego szybkości. Wydawał się z tych bardziej wytrzymałych niż szybkich.

Zatraciłem się w przekazywaniu mu zdobytych przeze mnie w trakcie całego życia informacji i zupełnie oddaliłem się od wątku mojego uczestnictwa w owej wyprawie. Neo cierpliwie czekał, aż skończę, by śmiało zapytać.

- Chcesz iść ze mną?

Iść nie chciałem. Nieczęsto nabierałem ochoty na łażenie po górach, robiłem to tylko z tej racji, że nie było tu dokąd indziej pójść. Ale dwa istotne słowa w tym pytaniu skłoniły mnie do zawahania się w decyzji.

- No nie wiem...

- Znasz najlepszą drogę, prawda? Pokażesz mi widok?

Wyraźnie chciał iść tam ze mną. Dla towarzystwa i z żadnego innego powodu. Takie rzeczy mówiły tylko wyjątkowo śmiałe osoby samotne. Lub osoby samotne w wielkiej desperacji. I zdziwiło mnie jego zachowanie, bo wcześniej wydawał się dość niedostępny i ponury. Lecz może to kwestia pogody... Gdy tylko się rozpogodziło, odzyskał ducha i nawet głośno mi mówił „cześć", gdy mijaliśmy się na podwórzu.

- Myślałem, że wolisz wspinać się na wysokie góry. - Wskazałem na odleglejsze, ośnieżone szczyty, które dziś było wyjątkowo dobrze widać.

On podążył spojrzeniem za moim wyciągniętym palcem i wpatrywał się tam przez moment nieobecny.

- Mhm... - mruknął, a ja powoli opuściłem rękę. Nie wiedziałem, co teraz siedziało w jego głowie, a zaczynało mnie to fascynować. - Chciałbym. Ale tam byś ze mną nie poszedł.

Przez długą chwilę milczałem oszołomiony.

- Skąd wiesz?

Popatrzył się na mnie nie potrafiąc ukryć uśmiechu. Uniósł brwi.

- Masz rację - zaśmiałem się, opuszczając głowę.

Ostatecznie zgodziłem się wybrać się z nim na górski spacer. Góra, którą wybraliśmy, nie była technicznie trudna do zdobycia, ale zbocze nieraz pięło się stromo w górę, więc przejście w ten sposób nawet paru metrów było męczące. Szliśmy zygzakiem po wąskiej ścieżynce. Poślizgnąłem się raz na kamieniu i wpadłem w wilgotną trawę. Trochę bolało mnie kolano od uderzenia, ale dotyk trawy na policzku i szyi był tak przyjemny, że nie chciałem się podnosić. Doświadczyłem wtedy tysiąca maleńkich pocałunków i widziałem przed sobą całą dolinę; dachy domów, zagrodę i wartki strumień spływający za osadą.

- Wszystko w porządku? - Neo wrócił się do mnie parę kroków. Pytał mnie o bycie przewodnikiem, a ostatecznie to on prowadził. Ani trochę mi to nie przeszkadzało, bo dzięki temu mogłem niepostrzeżenie go obserwować.

Jak płaczą góryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz