część ósma: pożegnanie

67 18 5
                                    

Chyba starał się mnie nie obudzić, ale ja jeszcze nie spałem. Zrobiłem mu miejsce i nakryłem go kołdrą. Czułem bijący od niego chłód, więc wziąłem jego dłonie w swoje, żeby je ogrzać.

- Chciałem odejść - wyznał mi w ciemności. Zamarłem.

- Naprawdę?

- Zostawiłem pieniądze na stole. Nie widziałeś?

Nawet nie myślałem, żeby ich szukać. Gdzieś głęboko wierzyłem, że Neo nigdy by mi tego nie zrobił. Mimo, że to było nieuniknione.

- Ale wróciłeś - powiedziałem trochę drżąco. Nie wiedziałem, co dalej nastąpi. Jego dłonie wydały mi się teraz zdrętwiałe i bez życia. Przysunąłem się jak najbliżej ściany. Jej szorstka powierzchnia drapała mi łopatki.

- Nie chciałem się żegnać. To by bolało.

Bardzo dobrze to wiedziałem. Ale i tak bolało. A byłem gotowy na to pożegnanie, odkąd go poznałem.

- Więc wracasz do domu?

- Czy to dom... - wyszeptał powoli. - Nie wiem, dokąd pójdę.

- Nie możesz zostać? - pytałem, choć znałem odpowiedź. Ale w takich chwilach człowiek trzyma się swojego żalu, bo nic innego nie ma.

- Nie jesteśmy... czymś.

Co to w ogóle oznaczało? Coś czy nic. Istnieliśmy czy nie. Czy był to tylko osobliwy sen... Jakie to mogło mieć znaczenie? Przecież bez niego nie mogłem sobie przypomnieć własnego imienia.

- Czemu mi to mówisz? Nie dasz mi swojego numeru telefonu? Nigdy się nie spotkamy? Chcesz mieć tragiczne zakończenie?

Leżał obok mnie jak kamień. Zamknął się w sobie i nieruchomo spoczywał na materacu.

- Twój angielski jest coraz lepszy - pochwalił mnie i na chwilę zapomniałem o całej sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy.

- Powiedz mi. Kochasz mnie, czy nienawidzisz?

- Igor - wypowiadał moje imię, jak przewraca się kartki ulubionej książki - nie umiem kochać.

Po części wydawało mi się to oczywiste. Neo był kimś, kto plątał się w samym sobie. Jednocześnie coś rozdarło mi wtedy serce. Ile go kosztowało, by powiedzieć trzy słowa?

- Nienawidzę cię - rozpłakałem się. Ach, nie wiem, skąd mi się wzięło to całe rozrzewnienie, nigdy tak mocno nie reagowałem. Byłem osobą pełną spokoju i wyrozumiałości, ale wtedy miałem ochotę rzucić się w przepaść i zabrać go ze sobą.

- Ja też siebie nienawidzę - stwierdził gorzko.

I co tu było więcej do powiedzenia? Nasze uczucia roztrzaskały się na kawałki i nie wiadomo było, jak je z powrotem poskładać w całość. O ile kiedykolwiek w ogóle tworzyły jakąś całość.

Spędziłem z nim tę noc, a zdawała mi się ona długa jak żadna inna. Słyszeliśmy walenie deszczu w szybę i wiatr uderzający o ściany. Nie spaliśmy prawie do świtu, a po wielu godzinach ciągnących się w nieskończoność on mnie objął i tak już zostaliśmy. Nie wiem, czym była jego miłość, ale czułem ją w sposobie, w jaki oddychał. Starał się to robić ostrożnie, jakby najmniejszy podmuch mógł mnie rozsypać, jakby ktoś poskładał moją postać z pyłu. Wzbiłbym się wtedy w powietrze i wirował wokół niego, osiadłbym na jego włosach i skórze, skryłbym się w zagięciach ucha i zostałbym z nim, gdziekolwiek by poszedł.

Gdy zrobiło się jasno, a deszcz przestał padać, ja nareszcie spałem. Obudził mnie tylko na moment pocałunek na czole. Nie zdążyłem go poczuć, zanim się skończył.

- I'm leaving my heart with you - usłyszałem, ale jeszcze nie do końca rozumiałem te słowa, bo pozostawałem na wpół we śnie.

Zamknął za sobą drzwi, a ja spałem dalej.

Dopiero później zbudziłem się całkiem, gdy słońce stało bardzo wysoko na niebie i świeciło mi przez okno prosto w oczy. Zdziwiłem się, że mama po mnie nie przyszła, ale w końcu nie byłem w swoim pokoju, więc może pomyślała, że już wyszedłem pracować.

Na stoliku leżały banknoty. Przeliczyłem je odruchowo, ale liczby mieszały mi się w głowie. Przeliczyłem od nowa. Nareszcie zorientowałem się, że nie wiem, za ile dni miała być to zapłata.

Jego brak był dziwny, bo wciąż czułem jego zapach na sobie, a jego obecność wisiała w powietrzu. Poza tym na drewnianym blacie leżał jego notes i pierścionek. Nie chciałem ich dotykać z myślą, że to jego własność, po którą niedługo wróci. I tak spędziłem popołudnie karmiąc się wyobrażeniami, które nawet nie dotykały prawdy.

Następnego dnia wróciłem do pracy. Mama pytała mnie, co robiłem i czemu ktoś inny musiał zająć się krowami, ale ja milczałem, bo nie mogłem wymyślić żadnego sensownego powodu. Bo to wszystko nie miało sensu. Mamo, czułem się nierealny. Mamo, nie istniałem. Mamo, nie było mnie i nie pamiętałem, jak się nazywam. Stałem się pyłem na ubraniu.

Schowałem jego rzeczy do swojej szuflady. Nie otwierałem notesu, przecież nie był mój. Mamę usatysfakcjonowały banknoty, to wszystko czego było jej trzeba. Cała jej historia z Neo kończyła się na stosie papierków. Moja zaklęta była w pierścionku, który obracałem w palcach, siedząc na łóżku, na którym kiedyś spaliśmy. Po paru miesiącach pościel została wyprana dziesiątki razy, jego ślady z podłogi pozmywałem mopem, pył już dawno się wyniósł przy wietrzeniu przed kolejnymi gośćmi.

Notesu nie otwierałem. Nie mogłem się na to zdobyć. Odkrycie Neo mogłoby zniszczyć całą moją miłość. Wolałem, by pozostała bezpiecznie zamknięta w szufladzie.

I tak zostaliśmy we dwoje. Góry i ja.

Jak płaczą góryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz