Rozdzial 1

307 14 18
                                    

Kyle POV

Promienie słońca delikatnie oswietlily moja twarz. Pomimo zasłon, nawet przez te cienkie przerwy między nimi wdarlo się światło i taki mały promień również zdarzył mnie obudzić. Otworzyłem leniwie me zielone oczy, by obrócić się na bok i spojrzeć na zegarek. 7.00. Czas wstać. Leniwie usiadłem i rozciagnalem się, usłyszałem aż delikatne pekniecie w moich plecach i rękach. Po chwili bezcelowego gapienia się w ścianę wstałem i ruszyłem na dol po schodach. Moja mama byla już od rana w kuchni gotując zupę na obiad. Zauważyła mnie schodzącego po schodach i od razu podeszła. Uśmiechnęła się do mnie ciepło, jak to miała w zwyczaju i rozczochrala moje czerwone loki, które były rozłożone w każdą możliwą stronę świata.

-Cześć mamo. - rzuciłem krotko po czym poszedłem do lodówki wziąć aktimela i wypić go jednym haustem. Spojrzałem na stół, gdzie czekał na mnie talerz z dwoma tostami. Zasiadlem przy moim stałym miejscu przy stole i zacząłem zwyczajnie jeść. Gdy skończyłem odstawilem talerz do zlewu, twierdząc że potem go umyje, przy czym zawsze tak mówiłem i nigdy naczyń nie mylem.  Poszedłem spowrotem na górę. Szukając jakichś ciuchów w komodzie, spojrzałem na zdjęcie które oprawione w ramkę było na niej położone. Było to zdjęcie mnie i mojego przyjaciela z dzieciństwa, Stana Marsha, który wyprowadził się z South parku gdy oboje mieliśmy po 11 lat. Jego ojciec wymyślił sobie biznes, którym jest farma marihuany i bez żadnych dyskusji musiał opuścić miasto. Do tej pory nie mam pojęcia gdzie mieszka. Obok lezalo kolejne zdjęcie, byłem na nim ja, Stan oraz nasza dwójka przyjaciół za czasów wczesnej podstawówki, czyli Eric i Kenny. Z Kennym nadal trzymałem, a z Ericiem.. Właściwie czemu się z nim przyjaznilismy? Chyba nikt do tej pory tego nie wie, zawsze nazwaliśmy go spaslakiem a on mnie Żydem, często się zresztą bilismy. Nadal chodzi z nami do liceum, ale nie bardzo z nim gadamy. Ah, miałem szukać ubrań, a nie wspominać czasy podstawówki. Teraz byłem już prawie dorosły, nie miałem sensu rozdrapywac me stare rany. Wziąłem jakąś czarna koszulkę na ramiączkach, pomarańczowa luźną bluzę i jakieś ciemnoniebieskie jeansy. Nie lubiłem ubierać się jakoś wyrozniajaco, stawiałem na dość standardowy ubiór. Już moje włosy przyciagaly wystarczającą ilość uwagi przechodniów, pomimo tego że prawie zawsze miałem założoną zieloną uszatkę. A może to ona przyciagala uwagę?.. Zresztą, niewazne. Nie czas na takie rozkminy. Był piątek, więc do szkoły i na trening koszykówki. Uhh.. Dość ciężki dzień. Spakowałem tonę podręczników do mojego najzwyklejszego, czarnego plecaka. Wziąłem po drodze butelkę wody z biurka i zszedłem na dol po schodach, pożegnałem się z mamą i ruszyłem do mojego liceum. W South parku była tylko podstawówka, więc musiałem jechać autobusem. W naszym mieście był tylko jeden przystanek, gdzie co jakąś godzinę jeździł jeden autobus do sąsiedniego miasta. Na całe szczęście w sąsiednim mieście liceum już było, więc nie musiałem się przesiadać. Udałem się więc na przystanek, stał tu jak zwykle tylko Kenny. W tej samej pomarańczowej kurtce co zawsze. W podstawówce zawsze nosił ja zaciśniętą na sznurki, więc ledwo dało się go zrozumieć, lecz teraz nakładał tylko kaptur. Rzecz jasna - nauczyciele upominali go o to, lecz po paru miesiącach już odpuścili. Jego blond włosy wychodziły spod nakrycia głowy, a jego piegowata twarz była bardziej widoczna. Dziewczyny na niego leciały, a on jako delikatny zbok, zawsze podrywał je na jakieś dziwaczne i obleśne teksty. Mimo to nadal miał grono fanek.. Zawsze mnie to dziwiło. Gdy zobaczył mnie, od razu uniósł rękę i nią pomachał.

-Siema stary! - krzyknął. Podniosłem rękę by się przywitać, po czym podszedłem a ten klepnął mnie w ramię. Zazwyczaj to robił na przywitanie, możnaby było powiedzieć że to jego rutyna gdy widzi kogokolwiek znajomego.
-Siema. - opowiedziałem krótko i spojrzałem na ekran telefonu. Za około 5 minut miał przyjechać nasz autobus, wyjrzałem za nim po ulicy, lecz na horyzoncie było pusto. Westchnąłem i schowałem telefon do kieszeni. Kenny jak zwykle czatował z kimś na swoim telefonie.. Zawsze również zastanawiało mnie jakim cudem ma telefon, konsole i inne takie, bo jego rodzina była przeciwieństwem bogactwa, tak grzecznie mówiąc. Cóż, pozostanie to chyba jednym z sekretów. Chwile staliśmy tak w ciszy, póki nasz środek transportu nie dojechał, i to o dziwo na czas. Rzadko się zdarzało, by przyjeżdżał punktualnie. Wsiedlismy do środka i zajęliśmy miejsce, jedno podwójne. Kilka ludzi było w środku, raczej większość mieszkańców jeździła własnymi samochodami. Miałem zdawać prawko, ale stwierdziłem że zaczekam z tym dopóki nie skończę osiemnastu lat. Wraz z Kennym przez całą drogę rozmawialiśmy o głupotach, a tak ogółem to on więcej mówił. Mówił coś o znalezieniu miłości jego życia?.. Szczerze, słyszałem mnóstwo takich historii, więc nieszczególnie mnie to obeszło. Ja tak szczerze oprócz moich związków które były niezbyt na serio, ponieważ to miłości w 3 i 4 klasie, nikogo nie miałem. Jakoś nie czułem nic do nikogo, oraz nie odczuwałem jakiejś szczególnej potrzeby ani pragnienia miłości, w przeciwieństwie do tego co powinno odczuwac się w moim wieku. Moi rówieśnicy mieli dziewczyny, chłopaków i przeżywali swe pierwsze razy, a ja? No cóż, jakoś mnie to nie interesowało. Wolałem spędzać swój czas na treningi oraz słuchanie muzyki. Oczywiście, jak każdy nastolatek zdarzało mi się pójść na jakąś imprezę. Imprezy w South parku były zazwyczaj dość ciekawe, ponieważ był skład z naszej podstawówki i za każdym razem te same osoby odwalaly coś innego. Raz tweek i Craig uchlali się do nieprzytomności, a siostra Craiga jak jakiś jebany konfident zrobiła im zdjęcie i wysłała do starych Craiga. A z racji iż była to impreza pod nieobecność ich rodziców, nie byli oni zachwyceni faktem że biba na całe miasto odbyła się w ich własnym domu, a ich syn uchlal się ze swoim chłopakiem po czym nie kontrolujac co robią inni, zasnęli po spożyciu ogromnej ilości alkoholu. Ale byli razem od 4 klasy, ich rodzice pozwalali im na wiele więcej niż przeciętni rodzice. Z moich rozmyslen wyrwało mnie zatrzymanie się autobusu. To był przystanek mój i Kenny'ego. Wzięliśmy swoje plecaki i wyszliśmy, kierując się spod przystanku do naszego liceum. Była to krótka droga, a dobra rozgrzewka jak na początek dnia. Za to spaslak zawsze na nią narzekał. Na szczęście chujowo się uczył, więc jego mama zmuszala go na chodzenie na korki przed szkołą i nie musieliśmy z blondynem wysłuchiwać jego marudzenia jakże to on jest zmęczony, i jakże ta droga się mu dłuży, i jakże to pójdzie po szkole się obżerać.. Było to wkurwiające. Lecz tak jak wspominałem, spaslak miał korki więc nie musieliśmy wysłuchiwać jego porannych jęków pełnych niezadowolenia. Gdy doszliśmy do budynku szkoły, jak zwykle byliśmy dość wcześnie. Kenny otworzył mi drzwi, wszedłem a on za mna. Zmieniliśmy obuwie, i udaliśmy się do automatu z żarciem i piciem. Podczas lekcji nie było przed nim kolejki, nie to co na przerwach, wtedy to nawet nie ma sensu stać. Kolejki ciągną się od holu po sam korytarz, więc próbowanie zdobycia czegokolwiek jest po prostu marnowaniem czasu który można poświęcić na mnóstwo innych lepszych czynności. Kupiłem sobie i Kenny'emu jakieś losowe batoniki proteinowe. Ten mi podziękował i od razu go odpakowal, po chwili batonika już nie było. Pierwsza nasza lekcja to była fizyka, przedmiot który dało się jakkolwiek znieść. Nauczycielka też taka zła nie była. Kenny kiedyś próbował ją wyrwać, dalej nie mam zielonego pojęcia czy mu się udało czy nie. Już była niejedna taka sytuacja, że wyrywał nauczycielki. Oczywiście, nie uchodzilo mu to na sucho, nauczycielkom tak samo, ale po jakimś czasie po prostu się do tego przyzwyczaili. Kenny był chyba najpopularniejszy w całym liceum, poprzez swoje dzikie podrywy do wszystkich. Ja również obcy tutaj nie byłem, według większości osób byłem najlepszym sportowcem ze szkoły. Raczej nie podzielalem tego zdania, może i byłem dobry w sporcie, ale bez przesady. Po przegadaniu kolejnych parunastu minut z kenny'm musieliśmy udać się na lekcje. O dziwo spaslaka dzisiaj nie było. Jakoś nie zmartwił mnie szczególnie ten fakt. Czekało na mnie 8 lekcji, po czym dwie godziny treningu. Ale potem w końcu weekend, więc można było się trochę odprężyć. Na fizyce babka strasznie przynudzała, więc o mało nie zasnąłem zapisując notatkę. Na koniec lekcji zapowiedziała jeszcze sprawdzian. No super. Wszyscy wyszli z klasy rzucając na korytarzu swoje plecaki i ruszyli jak jakieś bydło na boisko, z racji iż było ciepło przerwy można było spędzać na dworze. Niektórzy grali w piłkę, inni przesiadywali na ławkach rozmawiając, słuchając muzyki albo po prostu patrząc się bez celu. Ja postanowiłem zająć sobie miejsce na trawie, położyłem się na niej i przymruzylem oczy, dopóki z mojej oazy spokoju nie wyrwał mnie Butters. Tak właściwie, to miał na imię Leopold, ale w podstawówce tak jakoś wyszło że mówiliśmy na niego butters i tak pozostało do dnia dzisiejszego.
-Dzień dobry koleszko! - przywitał się w zwyczajny, grzeczny sposób, tak jak robił to praktycznie zawsze. Pomimo że trzymał z Cartmanem i był przez niego osmieszany, był raczej tym grzeczniejszym. Rzadko kiedy przeklinał, no chyba że ponosiły go nerwy. Miał tendencję do bawienia się własnymi dloniami, lecz nie wiem czy ktokolwiek to zauważył oprócz mnie. W sumie byłem w tym momencie trochę zdziwiony, gdy chłopak usiadł sobie obok mnie na trawie. Spojrzałem na niego kątem oka. Co on ode mnie chciał?. Przekazał mi jakąś ulotkę. Jakiś zespół rockowy.. Skąd on wiedział że lubię muzykę? Przyjrzałem się jej dokładniej.
-O co chodzi, Butters? - spytałem wiedząc że coś albo ktoś z ulotki jest mi znajomy.
-Ohoho, zobacz koleszko! - wskazał palcem na czarnowlosego chłopaka o niebieskich oczach. Tylko skąd ja go zna..
-Zaraz zaraz, czy to Stan?! - podniosłem głos zdziwiony i automatycznie spojrzałem na tył ulotki.  Nie myliłem się. Grał i śpiewał w jakimś zespole rockowym, który miał odbyć się w South parku?!
-Skąd ty to masz?! - ponownie podniosłem głos, tego to ja bym się w życiu nie spodziewał. Myślałem, że rozdział z przyjaźnią ze Stanem jest zakończony, że tak miało być, że więcej miałem go nie ujrzeć na oczy, a tu niespodzianka kurwa.
-Kenny dał mi to przed chwilą, kazał ci przekazać. - wziąłem wdech.
-Dzięki. - powiedziałem i schowałem ulotkę do kieszeni. Zbliżał się koniec przerwy, więc udałem się do klasy tym razem na matematykę. Przez całą lekcje nie umiałem się skupić na tym, co działo się dookoła mnie. Moje myśli obeszła myśl o tym całym pieprzonym koncercie. Czemu nigdy wcześniej nie słyszałem o tym, że Stan gra w zespole? Czemu akurat koncert w jego rodzinnym mieście? Chce wrócić się przywitać? Tak jakby nigdy nic?
-Kyle.. Kyle! Psst! - Kenny siedzący za mną podał mi karteczkę po kryjomu. Rozlozylem ja i przeczytałem treść. Nierownymi niestarannie napisanymi literami była napisana krótka informacja.
"Stan dodał mnie na insta"
Odwróciłem kartkę na drugą stronę i naskrobałem długopisem na kartce.
"I na chuja mi ta informacja jest potrzebna w życiu?"
Gdy otrzymał kawałek papieru, jedynie wziął głęboki wdech i nie odezwał się do mnie przez następne pare lekcji. Obraził się na mnie? Cóż, potem z nim o tym pogadam. Przez resztę dnia nic ciekawego się nie działo, prócz tego że nie mogłem się na niczym skupić. Trener oczywiście spytał się, czy coś się dzieje ale zapewnilem go że wszystko jest ze mną okej. Autobus spóźnił się dziesięć minut, ale było to dość zwyczajne. Wsiadłem i założyłem słuchawki na uszy. Puściłem Rammstein, jakoś tak mnie wzięło na słuchanie tego zespołu. Puściłem kawałek "rein raus" i wsłuchałem się w śpiew oraz wysokie dźwięki. Wyjrzalem za okno, oglądając te same drogi które oglądałem codziennie. Moje myśli cały czas zajmował stan. Śmieszne było to, że ich dom nadal stał pusty, nikt go nie kupił. Jako dzieci byliśmy sąsiadami, nawet kiedyś podczas zabawy w superbohaterów gdzie byłem człowiekiem latawcem, zawiesilismy linę pomiędzy naszymi oknami. Zrobiliśmy sobie ekstremalną tyrolke, o mało nie skończyło się to tragicznie. Ah, znowu wróciły mi wspomnienia. Przemyślałem tak cała drogę, po czym dojechałem na mój przystanek. Wysiadłem i udałem się do domu. Szedłem gapiąc się w ekran telefonu, zauważyłem jakieś nowe auto kątem oka, ale jakoś niespecjalnie mnie to obeszło. Wszedłem do domu chowając komórkę do kieszeni.
-Cześć mamo! - krzyknalem i spojrzałem na stół który stał przed kuchnia. Krzesła nie były puste. Siedzieli na nich Randy, Sharon, Shelley, no i oczywiście gwiazda Stan. Starałem jak wryty.
"Co on tu robi?.. "

Ano witam, dość ciężko pisało mi się ten rozdział, więc nie robię korekty.. Przepraszam za jakiekolwiek błędy. Dziękuję za poparcie Niko i Ven. Miłego dnia/nocy, zależy kiedy to czytacie.

A concert of our feelings - styleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz