żegnaj, Anne

127 5 8
                                    

Cassie nadal myślała o liście, który wczoraj otrzymał Marvolo. Chłopak jeszcze spał. Stwierdziła, że spróbuje wypytać go o to jeszcze raz. Jeśli się nie uda, zrobi coś, czego kategorycznie robić nie powinna. Przeszuka jego gabinet. Ale to byłaby już ostateczność.

- Kochanie...? - zapytała cicho, aby chociaż trochę go przebudzić. Blondyn przetarł swoją twarz dłońmi i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem.

- Coś się stało? Która godzina? - mruknął.

Cassie uśmiechnęła się do siebie. Osunęła powoli swoje ramiączka od koszuli nocnej, które odkryły jej obojczyki. Podeszła do niego powoli.

- Wszystko jest dobrze. Po prostu pomyślałam, że dokończymy to, co wczoraj przerwaliśmy... - przygryzła dolną wargę.

- Muszę wyjść. Zajmę się tobą jak wrócę. - poderwał się z łóżka, ubierając się szybko.

- Gdzie znów idziesz? Nie było cię całą noc. - złapała go za rękę. Widać było po nim lekkie zmieszanie, od wczoraj zachowywał się dosyć dziwnie. Jego zachowanie tym bardziej popychało dziewczynę do wyjaśnienia tej jednej kwestii.

- Gdyby to dotyczyło ciebie, powiedziałbym ci, prawda? - warknął i uwolnił rękę z jej uścisku.

Cassandra czuła, że rozmowa nie idzie w dobrym kierunku. Milczała chwilę, kiedy chłopak zbierał swoje rzeczy.

- Wiem kochanie, przepraszam. Masz swoje sprawy, nie powinnam się wtrącać. - podeszła do niego od tylu i przytulała się do jego pleców delikatnie przejeżdżając dłońmi po jego barkach. - Mogę chociaż wiedzieć, kiedy wrócisz? Nie chcę być sama.

Blondyn rozluźnił swoje mięśnie pod wpływem jej dotyku i spokojnego głosu, którym go otulała. Nad Marvolo dziewczyna musiała trochę popracować. Musiała nauczyć się jego dość szybkich, zmiennych reakcji i emocji. Musiała dostosowywać się do niego. Jeden błąd mógłby ją dużo kosztować. Mimo, że darzyła go mocnym uczuciem, wiedziała, że chłopak potrafi być nieobliczalny. Nie pokazał jeszcze tej nieobliczalności względem niej, starał się panować nad emocjami w obecności Cassandry. Dlatego po tej sytuacji była jeszcze bardziej ciekawa, co tak go denerwuje w ostatnim czasie.

- Postaram się wrócić jak najszybciej. - odwrócił się do niej, a jego oczach dziewczyna wyczytała obawę. Nic już nie powiedział tylko wyszedł.

Cassie pobiegła do okna, z którego widziała jak się teleportuje. Korzystając z okazji przemknęła ciemnymi korytarzami do drugiej części domu upewniając się, że nikt jej nie obserwuje. Stanęła przed drzwiami do jego gabinetu. Były otoczone bardzo mocnym zaklęciem, z którym poradziła sobie bez problemu. Niepewnie weszła do środka. Wyczuła zapach cygar, starych książek i pergaminu. Podeszła do biurka, szukając małego zwoju. Zapamiętała kolor pergaminu, był trochę zabrudzony i dość żółtawy. Przeszukała szuflady bardzo starannie pilnując się aby zostawić wszystko w nienaruszonym stanie. Nie znalazła nic. Nerwowo przechadzała się po gabinecie szukając jakiejś wskazówki. Jej oczy powędrowały do kominka, miała szczęście. Zgnieciony kawałek papieru leżał zbyt daleko, aby ogień mógł go dosięgnąć. Jeśli Marvolo chciał się tego pozbyć, nie był zbyt uważny i nie dopilnował aby został spalony. Zawahała się przez chwilę. Wzięła karteczkę do ręki. Przeczytała zawartość. Serce podeszło jej do gardła, a ręce zaczęły się trząść.

S. był widziany w Hogsmeade. Spotkajmy się w Południowym Feldcroft."

Zgniotła pergamin i natychmiast wrzuciła go do ognia, jakby kawałek papieru miał zaraz ją poparzyć. Jedna osoba przychodziła jej na myśl. Stała w miejscu nie mogąc się ruszyć. W końcu drżącymi rękoma chwyciła za klamkę od drzwi. Zamknęła je za sobą zaklęciem.

Jeśli Marvolo otrzymał taki list, to znaczy, że Sebastian był obserwowany. Poczuła strach przed tym, co Marvolo może chcieć zrobić. Czemu tak bardzo zależało mu na dopadnięciu Sallowa? Odpowiedź była tak banalna. Oczywiście, że dotyczyło to Cassandry. Dobrze wiedziała, że Marvolo był cholernie i toksycznie zazdrosny o Sebastiana. Jego osoba była tutaj tematem tabu. Już wiedziała dlaczego tak pilnie musiał wyjść. Chciał znaleźć chłopaka. Najbardziej bała się tego, co mógłby mu zrobić, kiedy faktycznie by się spotkali. Musiała ostrzec szatyna, a jednocześnie nie wpadając w podejrzenia trochę uspokoić Marvolo i jak najbardziej zapewnić go o swojej miłości.

Pobiegła do pokoju Ominisa. Ze środka usłyszała głos jego narzeczonej:

- Mój kochany, może w końcu wykonałbyś jakąś interakcję wobec mnie? Czemu to ja zawsze mam wyciągać do ciebie dłoń, nie chcę żyć w takim związku. - rzekła Vivienne.

- W takim razie, może pomyśl nad zerwaniem zaręczyn?

- Jak możesz tak mówić?

- Oboje wiemy, że nie chcemy tego ślubu. Ja nie chcę ciebie, ty nie chcesz mnie. Jeśli tak bardzo przeszkadza ci moja obojętność, możesz to zakończyć.

Cassandra stała pod drzwiami zalewając się wstydem, że podsłuchuje ich rozmowę. Jej ręce nadal drżały. Z pokoju Ominisa rozległ się huk. Usłyszała kroki zbliżające się w jej stronę. Natychmiast udała się w skręt korytarza, aby nie zostać przyłapaną. Vivienne wściekła jak osa opuściła jego sypialnię i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rodzinie Cattelmole niezwykle zależało aby wkupić się w ród Gauntow, toteż Vivienne na przekór sobie robiła wszystko, aby jednak przekonać do siebie Ominisa. Niestety on nie miał nic do powiedzenia. Mógł liczyć tylko na to, aż dziewczyna sama z siebie zrezygnuje, usilnie starał się ułatwić jej te decyzję. Na razie bez skutku.

Cassie upewniając się, że dziewczyna opuściła już posiadłość skierowała się w stronę jego pokoju, popchnęła drzwi.

- Cassidy? - zapytał. Doskonale rozpoznawał jej kroki.

- Musisz iść ze mną do Feldcroft. Natychmiast.

- Nie mamy już tam czego szukać.

Cassie opowiedziała mu cała historię ze wszystkimi szczegółami. Robiła to tak szybko, że chłopak musiał ją spowalniać, aby cokolwiek zrozumieć. Już wyciągała go za rękę w stronę wyjścia.

- Pozwól mi zakończyć ten rozdział. Tobie tez to radzę. Zapomniałaś, że jesteś narzeczoną mojego brata? Niedługo za niego wyjdziesz. Dlaczego chcesz wracać do przeszłości? Jeśli Sebastian rzeczywiście wrócił, będzie dla niego lepiej, jeśli zostawisz go w spokoju. Marvolo nie posunie się do niczego, co mogłoby mu teraz zaszkodzić.

Po tych słowach serce dziewczyny zakuło. Ominis miał rację, jak zwykle. Mimo to, jej emocje były na tyle silne, że z nim czy bez, postanowiła odwiedzić tamtą okolicę.

- Ja nie mogę... Muszę go zobaczyć, porozmawiać z nim, aby na siebie uważał. Nie chce, żeby coś mu się stało. - skierowała się w stronę wyjścia.

Ominis westchnął ze zrezygnowaniem.

- Pójdę z tobą, ale tylko ten jeden raz. Chcę mieć pewność, że nie zrobisz nic głupiego.

                                            ***
Feldcroft

- Jeśli Marvolo zobaczy nas tutaj razem... - zaczął Ominis.

- Chciałam wybrać dekoracje na ślub. Nie chciałam iść sama. Marvolo przecież nie lubi, gdy wychodzę sama. Pilnujesz mnie.

- On nie jest głupi, Cassandro.

- Będę improwizować. Chodźmy.

Przechadzali się po miasteczku. Cassidy pilnowała, czy aby na pewno nigdzie nie widać znajomych twarzy. Udali się w stronę domu rodzinnego Sallow. Dom wyglądał mizernie. Widać było, że jest opuszczony. Cassie westchnęła.

Za zaroślami zobaczyła coś, co ją zaciekawiło. Kiedy podeszła bliżej, stanęła w bezruchu. Nie mogła powstrzymać łez.

- Cassie, czemu płaczesz? - Ominis pojawił się obok niej łapiąc za jej dłoń.

Stali nad grobem. Na drewnianym krzyżu widniało imię i nazwisko.

„Anne Sallow"

Ostatni wschód słońca / Sallow x Gaunt x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz