pigułki szczęścia

86 6 14
                                    

S E B A S T I A N

Przez ten rok myślał o niej każdego dnia. Próbował wyrzucić ją ze swojej głowy na różne sposoby. Używki, dziewczyny, imprezy, trochę czarnej magii. Przez ostatni rok był to jego chleb powszedni. Nie raz zastanawiał się gdzie Cassie teraz jest, kilka razy przemknęło mu przez myśl, by faktycznie pomóc Ominisowi ją odszukać. Mimo wszystko tego nie zrobił. Chciał tylko spokoju i czasu, aby o niej zapomnieć. Nie wiedział jak dziewczyna przechodzi ich rozłąkę, ale na pewno nie spodziewał się, że jemu będzie bez niej tak cholernie trudno. Cały czas wmawiał wszystkim i sobie, że to już przeszłość. Innych mógł oszukać, siebie niestety nie.

Kiedy Laura dawała mu wyraźne sygnały, że chciałaby aby ich relacja weszła na poziom wyżej Sebastian natychmiast zakończył ten związek. Nie mógł dawać jej dłużej złudnej nadziei, wiedział, że nic z tego nie będzie.

Z Ominisem miał kontakt dość słaby. Nie miałby go w ogóle, gdyby nie syn Anne, którego uwielbiał i którym zajmował się raz na jakiś czas zabierając prawie już czterolatka na męskie wypady. Richie tak bardzo przypomniał mu Anne, czuł potrzebę, aby być przy nim jak tylko może.

Nie spodziewał się, że tego dnia aż tak wiele się wydarzy i że po prawie roku znów spotka miłość swojego życia.

                                           ***

Ominis wpadł do jego domu jak poparzony.

- Pomóż mi. Pomóż mi, a o nic innego cię w życiu nie poproszę. Nie wspomnę o niej nigdy więcej, nie zobaczysz jej na oczy, ale Cassie na prawdę nas teraz potrzebuje.

- Pieprzona Cassie! - krzyknął waląc przy okazji pięścią w ścianę. - Pomogę ci, ale masz dotrzymać tej obietnicy i trzymać ją z daleka ode mnie. - poczekał aż Ominis potwierdzi. - Gdzie ona jest?

***

Sara opowiedziała Ominisowi o jej pobycie za granicą. Nie chciała zdradzać wszystkich szczegółów. Przyznała najmłodszemu synowi rację, mogła spodziewać się po Marvolo, że doprowadzi dziewczynę do takiego stanu. Ale w końcu był to jej syn, nie dopuszczała do siebie tych myśli. Powiedziała też, że koniecznie mają ją stamtąd zabrać. Podała czas, w jakim będą mogli wejść do domu i po prostu ją wyprowadzić. Bez żadnych niepotrzebnych incydentów. Osobiście dopilnuje, aby Marvolo się tam nie pojawił.

Ominis podzielił się tymi informacjami z Sebastianem w czasie podróży.

- Jak może być z nią źle? Sama tego chciała. Niech teraz nie zgrywa pokrzywdzonej.

- Moja matka mówi, że jest bardzo źle. Jeśli jej stamtąd nie zabierzemy, ona się wykończy.

Sebastian wywrócił oczami zupełnie nie wierząc w słowa przyjaciela. Cassie jest silna. Przeżyła już wiele i mimo tego dawała sobie radę. Ale prawda jest taka, że chyba każdy ma swój limit.

***

Stojąc pod masywną bramą Sebastian zagwizdał, chcąc wyrazić aprobatę dla tego pięknego miejsca.

- Fajnie się urządzili.

- Skończ już. Jeśli ktoś nas zauważy, od razu poinformują o tym Marvolo.

Zaklęciem otworzyli bramę. Sebastian od razu oszołomił ogrodnika, który padł z hukiem na ziemię.
Została tylko Juliet, która najprawdopodobniej jest gdzieś w domu.

Przeszli przez ogród i po schodach udali się do domu. W środku panował pedantyczny porządek. Było cicho, toteż ślizgoni trochę się rozluźnili. Wystarczyło znaleźć dziewczynę i wyjść. Ta cisza nie trwała zbyt długo. Usłyszeli kroki i w tej samej chwili z korytarza wyłoniła się smukła ale rozbudowana sylwetka.

Usłyszeli zimny, znajomy głos. - Kto by się spodziewał, że was tutaj zobaczę akurat po odwiedzinach naszej matki?

Sebastian i Ominis w tym samym momencie przeklęli. Skierowali różdżki w stronę Gaunta. On nie wyciągnął swojej.

- Znów będziemy musieli się przeprowadzać, szukać idealnego miejsca, pracy. Wiecie jak trudno załatwić tak wiele spraw w tak krótkim czasie?

- Chcemy ją tylko odwiedzić. - rzucił w jego stronę szatyn prowokując go jak zwykle swoim uśmiechem.

- Pamiętasz Sallow jak ostatnim razem powiedziałem ci, że nie będę już taki miły? Na prawdę chcesz się poświęcać dla dziewczyny, która zrobiła ci takie świństwo?

- Nie słuchaj go. Pamiętaj o naszej umowie. - Ominis próbował zagłuszyć słowa Marvolo, które w Sebastianie znów wierciły dziurę w brzuchu i przypominały te najgorsze czasy.

Sebastian niewiele myśląc wypuścił w stronę Marvolo Drętwotę. Ten bez żadnego problemu odbił ją rękoma. Imponujące i zarazem groźne. Posługiwanie się czarami bez różdżki wymagało dużo umiejętności i lat praktyki. Widać, że nie próżnował.

- Nie pozostaje mi nic innego jak się ciebie pozbyć. Odsuń się, Ominis. - w jego oczach było widać, że w tym momencie mówi śmiertelnie poważnie.

- Marvolo, postradałeś zmysły! - Ominis stanął przed Sebastianem, żeby dać chociaż trochę do myślenia swojemu bratu. Najstarszy Gaunt jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi i pewnymi ruchami zaczął posyłać w ich stronę niewiadome zaklęcia. Nie używał do tego słów, zaledwie gestów rąk, przez co chłopakom było o wiele trudniej odbijać klątwy. Po chwili cały salon zaczął wyglądać jak pobojowisko. Sebastian razem z Ominisem wymieniali się atakami w stronę Marvolo oraz obroną. Gaunt nie dawał za wygraną, a jego zaklęcia z każdą minutą przybierały na sile. Był skupiony tylko na Sebastianie, któremu przecież kilkakrotnie powtarzał, żeby nie wchodził mu w drogę. Widocznie chciał swojej śmierci, skoro ani trochę nie brał sobie do serca słów Gaunta.

W pewnej chwili do pokoju wpadła Juliet coś krzycząc, co na chwilę zdezorientowało wszystkich panów.

Marvolo korzystając z okazji posłał Sebastianowi mocne Depulso, którego chłopak nie odbił. Ominis natychmiast do niego podbiegł, sprawdzając czy wszystko jest dobrze.

- Jest okej. - mruknął Sallow podnosząc się chwiejnym krokiem z podłogi. Wpatrywali się w Gaunta, który po rozmowie z Juliet momentalnie zbladł po czym udał się razem z kobietą na górne piętro. Ominis i Sebastian natychmiast pobiegli za nim nie wiedząc co się dzieje.

We troje wpadli do sypialni. Na łóżku bezwładnie leżała Cassie. Wyglądała jakby spała. Sebastian natychmiast podbiegł do niej próbując ją ocucić. Nie reagowała. W amoku ujął jej twarz w dłonie i patrzył na nią nie rozumiejąc co się dzieje.

Marvolo podniósł z łóżka buteleczkę po tabletkach, była pusta, wypuścił ją z rąk.

Ominis jak dziecko we mgle stał chyba czując co się stało. Jego ręce drżały.

Sebastian jako jedyny nie dawał za wygraną.

- Masz jakieś eliksiry?! - wrzasnął w stronę Marvolo, który stał w bezruchu patrząc się na ledwo żyjącą dziewczynę. Nie odpowiedział. W bezwładnej dłoni swojej żony zobaczył pierścionek zaręczynowy, który dostała od Sebastiana. Właśnie w tej chwili najstarszy Gaunt zdał sobie sprawę, jaką krzywdę robił  jej przez te wszystkie lata. Jego miłość, a później chora obsesja na jej punkcie doprowadziła to takiego końca wydarzeń. Dopiero teraz, kiedy dziewczyna umierała, zobaczył swoje błędy.

- Kurwa, pieprzony Gaunt!

Sallow ratował ją czym mógł. Nad jej ciałem zaczął szeptać niezrozumiałe dla innych obecnych słowa, które znał jeszcze z czasów szkolnych. Liczyła się każda sekunda, a było ich już na prawdę mało.

Podczas próby jej ratowania Sebastian myślał o tym jak bardzo kocha tę dziewczynę, jednocześnie obwiniając się o to, co właśnie ma miejsce. Miał rację, mówiąc jej, że zniczy sobie życie wychodząc za Gaunta, mimo to jej nie powstrzymał. Sam pchnął ją w jego ramiona, unosząc się własną dumą. Pieprzony ignorant.

A teraz widział ją bez ducha, tak słabą i bezbronną. Jak bardzo musiała cierpieć, żeby chcieć odebrać sobie życie?

__________________________

Przeżyje, nie przeżyje? Jak myślicie?

Ostatni wschód słońca / Sallow x Gaunt x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz