bonjour la France

80 5 18
                                    

- Wstawaj! - donośny głos Marvolo wybudził ją ze snu. Potrzebowała chwili, aby wyostrzyć swój wzrok. Na dworze robiło się już jasno, a przez uchylone okno słychać było śpiew ptaków. Jej głowa pulsowała  nieprzyjemnie od wypitego alkoholu. Nie zważając na swojego męża obróciła się na bok i znów zamknęła oczy, pragnąc tylko, aby jak najszybciej zasnąć. Nie było jej to dane. Marvolo chwycił ją za nadgarstek i powtórzył swój rozkaz na prawdę mało przyjemnym tonem.

Cassie od razu, ale niechętnie się podniosła. W tym samym momencie zobaczyła na podłodze walizki wypchane po brzegi ich rzeczami. Czyżby Marvolo zaplanował im już miesiąc miodowy? Jeśli tak, mógłby być chociaż trochę milszy z samego rana.

- Za dziesięć minut masz być na dole, gotowa. - powiedział zapinając ostatnią walizkę.

- Powiesz mi co tutaj się dzieje?

- Wyprowadzamy się. - powiedział już dosyć poddenerwowany.

Cassie w życiu nie spodziewała się takiej wiadomości. Nie dzisiaj, nie tak nagle. Coś było nie tak. Postanowiła brnąć w temat dalej.

- Gdzie?

Marvolo westchnął zrezygnowany, wiedział, że ona nie odpuści.

- Do Francji. - podszedł do niej, by móc szybko zareagować, w razie jakiś niepowodzeń i niekontrolowanych reakcji ze strony swojej żony.

Na te słowa dziewczyna momentalnie wstała. Jej złe samopoczucie od razu odleciało. Teraz była wściekła i skupiona tylko na jego słowach.

- Nie ustalałeś tego ze mną.

- Nie musiałem.

- Nie musiałeś?! Przypominam ci, że jesteśmy małżeństwem.

- Właśnie dlatego zrobisz to co powiedziałem.

- Mam tutaj przyjaciół, pracę. Nie chcę się wyprowadzać tak daleko. - pomyślała o wszystkich jej bliskich. Nie zostawi Ominisa samego, niedoczekanie.

- Jesteśmy bogaci, nie musisz pracować. - posłał jej ironiczny uśmiech. - Przyjaciół można poznać nowych, a ze starymi utrzymywać kontakt listowny. Ubieraj się.

- Nigdzie nie idę. - uniosła swój głos. Odepchnęła go od siebie na tyle ile zdołała chcąc jak najprędzej udać się do Ominisa, który w tej chwili mógł ją uratować. Była wściekła. Jak on śmie? Nie ma takiej mocy, która zmusi ją w tej chwili do wyjścia.

No niestety, jest.

- Przepraszam. - szepnął.

W jednej chwili wyciągnął różdżkę i posłał w jej stronę ciche Imperio, a oczy dziewczyny nabrały miodowego koloru.

                                       ***

Na jej nieszczęście Ominis spał jak zabity, podczas gdy oni wychodzili. Przy drzwiach czekała na nich Sara, która miała odprowadzić ich na pociąg. Widząc Cassie wysłała swojemu synowi karcące spojrzenie, ale nic nie powiedziała.

- Wiesz, że Ominis będzie próbował wszystkiego, żeby dowiedzieć się gdzie jesteście?

- Dlatego wiesz o tym tylko ty. Gdyby działo się coś złego, pisz do mnie.

Kobieta skinęła głową na znak, że rozumie.

***

Ich nowy dom był ulokowany na przedmieściach Tuluzy, miasta w południowo-zachodnim rejonie Francji. Dość spory i przestronny z wielkimi oknami, które przyozdabiały niebieskie okiennice. Po białych ścianach wspinał się bluszcz oraz winogrono. Dom, chociaż był ulokowany wśród innych, dawał dużo prywatności poprzez wielki ogród, oddzielony masywnym murem. Marvolo dopilnował też, aby mieli swoją pomoc domową, która składała się z Juliet, pani w podeszłym wieku oraz ogrodnika - pana Andree. Oboje byli z rodzin magicznych, toteż Marvolo był spokojny, że to odpowiedni ludzie na swoim miejscu. I jak najbardziej niegroźni.

Ostatni wschód słońca / Sallow x Gaunt x MCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz