Rozdział IV

71 8 2
                                    


Piłeczka tenisowa od ponad pół godziny wzbijała się w powietrze i opadała po tym samym torze, wprost w dłonie Deana Winchestera, który po połamaniu ostatnich dwóch drewnianych krzeseł, potrzebował zebrać myśli. Odgłos uderzenia piłeczki w skórę dłoni roznosił się echem po pomieszczeniu, dawniej salonie, bo dźwięk powoli nie miał się na czym zatrzymywać. Kanapa zaskrzypiała gdy poprawił głowę na jej oparciu. Góra, dół. Góra, dół.

Pieprzony wymiar sprawiedliwości, pieprzeni obrońcy i policjanci, którzy żerują na właśnie takich sprawach. To nie była jego wina, nie była. Został sprowokowany, mundurowy sam go zaczepił szukając najwyraźniej rozrywki, gdy w dzielnicy wiało nudą. Nie był w tym wypadku przestępcą tylko ofiarą, okrutnie potraktowaną, okrutnie wrzuconą do worka ze wszystkimi rzezimieszkami w okolicy. Tak, nosił znoszone ubranie i rozpadające się trampki, ale do chuja, nie oznaczało to, że miał ochotę rozkwaszać mordy w każdej alejce.

Te czasy minęły.

Przeszłości jednak nie da się tak łatwo wymazać. Każda przyczepiona łatka zostaje z człowiekiem do końca jego życia, pakuje się je do trumny, nawet jeśli dawno już wyblakły.

Westchnął. Gdyby ten pies nie wyciągnął wtedy zapalniczki by z jebanym uśmiechem odpalić papierosa, pewnie by odpuścił. Schowałby ręce do kieszeni, ewentualnie dał się zamknąć na dwadzieścia cztery za nic, trudno, ale nie...skurczybyk musiał się zaciągnąć jak pieprzony narkoman. Nic dziwnego, że policja w Bostonie miała jedną z najgorszych opinii w całym kraju, nosili mundury nie zdając sobie sprawy co sobą reprezentowały.

Ogień. Ogień działał na niego jak płachta na byka. Jedna iskierka i wybuchał, nie panował nad tym, nie po tym wszystkim co się w tym domu wydarzyło.

Dźwignął się do pozycji siedzącej odrzucając piłeczkę gdzieś w kąt, słyszał jak poturlała się po podłodze. Przetarł twarz dłońmi, powinien się powoli zbierać do wyjścia. Umówił się z Castielem na wieczorny przegląd jego domowej biblioteczki. Ostatnimi czasy zastanawiał się dlaczego w ogóle ta relacja, jeśli można było to tak określić, jeszcze trwała. Fakt, brunet był przystojny, pociągał Deana nie tylko swoim wyglądem, ale także swoją osobowością. Trafiało do blondyna wszystko co facet mówił, często zgadzał się z wysnutymi wnioskami, myśleli podobnie. Postrzegali rzeczy tak samo, tematy do rozmów nie miały końca. Po pracy z Turnerem, jechał z chłopakami do baru, a gdy po godzinie zjawiał się tam Cas, Dean zabierał swój kufel i siadał obok niego. Odpływał.

Facet wciągnął go w świat, który kochał od dziecka, ale o nim zapomniał. Książki, ciekawostki, wiersze, opowiadania – pochłaniał tego za dzieciaka miliony. Potem uciekło mu to sprzed nosa, zakopał, spalił notatki i zeszyty. Łatwiej było wyjść i się zabawić na mieście, nie musiał przy tym za dużo myśleć.

Kiedy Castiel ponowił zaproszenie do siebie, Dean zgodził się lecz nie krył zdziwienia. Byli pijani, dużo wtedy rozmawiali, Castiel go nawet pocałował w czoło – wszystko wynikało z wypitych procentów. Na trzeźwo Dean nigdy by się nie odważył wylecieć z auta za facetem. Przeklinałby siebie w myślach za bycie tchórzem, ale to wszystko, nie ryzykowałby. Kolejne spotkanie to kolejny bagaż emocji, a niestety nie można go sobie wcześniej spakować i przygotować się na to co może się wydarzyć. Nie da się.

Boże, nie chciał siedzieć u niego z miną zbitego psa, ale nie czuł się dobrze. Wszystko przez tę cholerną rozprawę z rana.

Wysoki Sądzie, precedens miał miejsce w tysiąc siedemset osiemdziesiątym dziewiątym roku. Oskarżony może podjąć walkę z przedstawicielem władz, jeśli jest to spowodowane obroną wolności. Henry –

Buntownik z wyboru [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz