Rozdział II

81 8 2
                                    


Przez kilka następnych dni Dean nie miał ochoty jechać do baru, powiedział kumplom, że musi odreagować. Odreagowanie w słowniku Deana Winchestera oznaczało zamknięcie się w domu i rozwalanie czego popadnie. Rozpadający się kwadraciak w starej dzielnicy Bostonu nie posiadał już niczego co mogłoby przykuć czyjeś oko. Farba w większości odpadła, dachówki ledwo się trzymały, a okiennice tak już spróchniały, że można je było wyciągnąć gołymi rękoma i postawić na podłodze.

Benny i Adam wiedzieli, że w takim stanie najlepiej jest przyjaciela po prostu zostawić. Gdy czuł się lepiej, wychodził i nie było tematu. Problem w tym, że musiał chodzić do pracy; to jest, oczywiście mógł się nie pojawić i zostać zwolnionym, ale źle by to wyglądało w, i tak już beznadziejnych papierach. Miał na nie wywalone, aczkolwiek musiał przyznać, że ta praca naprawdę nie była najgorsza. Oprócz porąbanego dyrektora i bandy studenciaków, nie działo się w szkole nic złego.

Przychodził na dniówki, a popołudniami odrąbywał drewniane deski ze schodów prowadzących na piętro (i tak spał w salonie na kanapie). Nienawidził tego domu z całego serca. Budząc się w nocy słyszał szepty, echo dawnych dni, okropnych dni, które nawiedzały go w koszmarach, jakby głosy były zamknięte w tych ścianach, w deskach, w meblach. Im więcej udało mu się zniszczyć tym słabsze się one stawały, ale i tak doprowadzały go do szału. Będąc na zmianie w pracy nie słyszał ich, nie czuł dziwnego mrowienia jakby ktoś za nim stał, jakby ktoś trzymał dłoń na jego ramieniu. Odpalał muzykę w słuchawkach i mył podłogę, przyjemne i odprężające.

Dwudziestego pierwszego kwietnia (parę dni po wydarzeniach w barze) w Fenway High School odbywał się zjazd matematyczny. Wykładowcy z całego kraju przyjechali do liceum przeprowadzić zajęcia, zaprezentować swoje odkrycia bądź pokazać nad czym teraz pracują. Z tego względu Dean musiał zostać w pracy nieco dłużej, normalnie by narzekał, ale Martha ze stołówki poczęstowała go ciastem ze szwedzkiego stołu i momentalnie odjęło mu mowę, było przepyszne.

Cały ten dzień był nawet okej, co nie często się u Deana zdarzało. Tłumy kręciły się po korytarzach szkoły, a on grzecznie siedział w kanciapie i oglądał powtórkę medycznego serialu na starym odbiorniku. Żyć nie umierać proszę państwa. Po zakończonej imprezie miał zająć się podłogą na drugim piętrze, tam odbywało się większość konkursów i syf pozostał niemiłosierny. Blondyn westchnął na ten widok, założył słuchawki i zabrał się za zamiatanie. Docierając do połowy korytarza kątem oka zerknął na wielką tablicę na kredę wiszącą pomiędzy salami. Na samej górze ktoś, zapewne któryś z profesorów, napisał:

Rozwiąż jeśli potrafisz. Narysuj homeomorficzne nieskracalne drzewa wielkości n=10

Tablica była pusta, zatem nikt tego nie rozwiązał, może było to ostatnie zadanie w konkursie. Przez chwilę Dean wgapiał się w kredę, ręka go nieco świerzbiła. Nienawidził szkoły, ale nie był idiotą. Kochał czytać, właściwie to przeczytał wszystkie książki jakie do tej pory wpadły mu w ręce. Miał bardzo dobrą pamięć, zapamiętywał każde słowo.

Homeomorficzne nieskracalne drzewa

Poprawił miotłę, dłonie mu się spociły.

Strona trzysta pięćdziesiąta szósta encyklopedii matematycznej

Podszedł bliżej.

Twierdzenie Cayleya

Nie miał pojęcia kiedy wziął do ręki kredę, ale gdy się ocknął odpowiedź na powyższe pytanie widniała przed nim. Rozwiązał to, rozwiązał zadanie! Narysował te cholerne drzewa! Wystarczyła sekunda kombinacji!

Mając piętnaście lat przeczytał o tym twierdzeniu i nie mógł przestać o nim myśleć. Rysował i rysował te łączenia, tworzył nowe wzory, ustawienia, och, jaką radość mu to sprawiało. Szkoda, że nie miał już przy sobie tych zapisków, spłonęły kilkanaście lat temu w furii Johna Winchestera.

Buntownik z wyboru [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz