Pustka i znikające maliny

12 1 1
                                    

Lacrim siedział nad brzegiem jeziora, wpatrując się w jego wielką taflę. Lekko falującą od delikatnego letniego wiatru, niosącą ze sobą cichy, monotonny szum.

Jezioro było spokojne.
Zachowywało się tak jak każdego innego dnia. Wszystko inne mogło się zmienić, ale jezioro zawsze zostawało takie samo, zupełnie jakby nad taflą wody zatrzymał się czas.

Zupełnie, jakby nie pamiętało.

Nawet, jeżeli jezioro nie pamiętało, Lacrim wciąż pamiętał. Przeniósł wzrok na małą osadę wznoszącą się ponad wodnymi zaroślami. Od dziesięciu lat pustą.

💧

Większość chatek była zupełnie zniszczona, tylko kilka ocalało. Ale Lacrim przyzwyczaił się już do opustoszałych ruin. Przyzwyczaił się do ciążącej nad nimi ciszy i samotności. I do tego, że od czasu do czasu znajdował w toni jeziora kości i szczątki, choć starał się godnie pochować każdego, kogo zabrali ze świata Pogromcy. Przyzwyczaił się do śmierci.

Już nie płakał. Nie był zły. Nawet nie był smutny. Od kilku lat jedynym, co czuł była gęsta, otępiająca pustka. Jednak demon sam nie wiedział, co było gorsze, pustka czy rozpacz. Czasem, wieczorami, naprawdę chciało mu się płakać. Ale kłębiąca się w nim pustka zdawała się pochłaniać całą jego rozpacz i upychać ją gdzieś głęboko na swoim dnie. Lacrim spędzał całe noce próbując wydusić z ciała chociaż jedną łzę. Ale nigdy mu się nie udawało. Pustka była jak otchłań, wydawała się wylewać daleko poza jego głowę i zjadała go od środka. Lacrim tęsknił za emocjami, nawet tymi złymi.

Często nie mógł zasnąć. A gdy już mu się to udawało, budziły go koszmary o wszystkim, co stało się przed laty. O Pogromcach krwawo tłumiących demoniczne życia, jakby nic nie znaczyły. O zmasakrowanych ciałach bliskich i odciętych toporami głowach. O krwi, całych potokach krwi. Wtedy przeszywał go strach i był on jedynym, co czuł w obliczu pustki. Chociaż nawet ten strach wydawał się dziwnie pusty.

💧

Demon usypał obok siebie garstkę niewielkich, płaskich kamieni, które wcześniej znalazł. Wziął jeden z nich, kilka razy obrócił w palcach, a potem z rozmachem rzucił w wodę.

Plum, plum

Kamyk dwa razy odbił się od tafli jeziora i zniknął gdzieś pod wodą. Puszczanie kaczek było kiedyś jego ulubioną zabawą. Przypomniał sobie złość, kiedy nigdy nie umiał dorównać swojemu starszemu przyjacielowi Sorinowi, którego kamyki odbijały się nawet i sześć razy. Pewnego dnia Lacrim zacisnął pięści i z determinacją zawołał, że kiedyś pobije ten rekord. A Sorin z uśmiechem odpowiedział, że trzyma za niego kciuki.

Demon podniósł drugi kamień i westchnął. Sorina już przy nim nie było. Ale Lacrim wierzył, że mimo to wciąż trzyma za niego kciuki. A więc próbował dalej.

Plum, plum, plum

Trzy odbicia, całkiem dobry wynik. Niewiele myśląc, niebieskowłosy wybrał następny kamyk. Nie mając pojęcia, że od jakiegoś czasu ktoś uważnie go obserwuje.

💧

Mały demon wychylał się zza malinowego krzaka. Trawa łaskotała go w stopy, a lipcowe słońce grzało obsypaną piegami twarz. Jego palce były już ciemnoróżowe od zbierania wielkich, dojrzałych malin. Zrywał całe garści owoców już od dobrej godziny, a koszyk, który miał ze sobą był ledwo w połowie zapełniony. Przetarł ubrudzoną różowym sokiem buzię, zastanawiając się, czemu jego maliny magicznie znikają.

Teraz jednak zajmował się czymś innym niż znikające maliny. Odgarnął opadającą na oczy szmaragdowozieloną czuprynę, żeby lepiej widzieć z daleka. Jakiś demon, mniej więcej w jego wieku, o bladej skórze i skołtunionych jasnoniebieskich włosach wrzucił kolejny kamyk do jeziora. A on jakimś cudem odbił się od wody. Raz, drugi i trzeci. Zielonowłosy pierwszy raz widział coś takiego. Z zachwytem wrzucił do ust kolejną garstkę malin. Latające kamienie wydawały się jeszcze bardziej magiczne niż znikające owoce.

U Podnóży Lasu • one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz