Rozdział 2

1.6K 113 23
                                    

Emily

Siedziałam z Oliverem na balkonie już dłuższą chwilę. Wdychałam świeże powietrze, a dłonią muskałam ciążowy brzuszek. Powoli wszelkie dolegliwości mijały. Wiele bym dała, by móc cofnąć czas i na nowo przemyśleć chwilowe uniesienie z Antoniem, co w konsekwencji doprowadziło mnie do mierzenia się z tą katorgą, wtedy może bym się wycofała. Jednak chęć dogodzenia sobie była o wiele większa i mogłam mieć już pretensje wyłącznie do siebie.

– Emily! – zawołał lekarz, pstrykając w palce przed moimi oczami.

– Wybacz, zamyśliłam się. O czym mówiłeś? – Spojrzałam na niego, a on poprawiając okulary, oparł się wygodnie w fotelu.

– Emily Cavallo jak zawsze błądzisz myślami.

– Taki już mój urok. – Obdarzyłam go wielkim uśmiechem. – Zastanawia mnie fakt... bo minęło już kilka miesięcy, a ty nadal jesteś na Sardynii. Nie planujesz powrotu do Nowego Jorku?

– Musiałem coś zmienić w swoim życiu. Przylot tutaj sprawił, że nie wahałem się ani chwili dłużej. Sprzedałem udziały w tamtej klinice i aktualnie szukam miejsca na Sardynii, gdzie mógłbym postawić swoją.

– To szaleństwo. Zbudowałeś nazwisko w Nowym Jorku. Nie żal ci tylu lat? – Byłam w szoku.

– Nie robiłem tego dla siebie – odparł, lekko poirytowany wstał z fotela. Podszedł do barierki i wpatrywał się w jeden punkt. Zastygł, jakby myślami znajdował się w zupełnie innym miejscu. Przeszłość? Może w jego życiu wydarzyło się coś, co zostawiło w nim piętno.

– Przepraszam. Nie powinnam się wtrącać – westchnęłam cichym głosem i kiedy chciałam podnieść się z miejsca, Oliver odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była blada, walczył z emocjami, których nie chciał pokazać.

– Zostałem hematologiem z myślą, że znajdę lekarstwo, by pomóc siostrze. Przykro jest patrzeć na czyjąś śmierć z tej drugiej perspektywy, gdzie masz świadomość, że mogłeś ją uratować.

Nie wiedziałam, co powiedzieć ani jak zareagować. Z jego słów jasno wynikało, że mocno przeżył śmierć własnej siostry. Cóż mogłam mu powiedzieć? Jak pocieszyć, skoro jeszcze parę miesięcy temu sama żegnałam się z Lucą.

– Julia chorowała na białaczkę, kiedy odbywałem staż w Londynie. Jej stan się pogarszał, a ja chciałem to wszystko rzucić i przylecieć do niej, lecz ona odważnie mówiła, że na pożegnania jeszcze przyjdzie czas i mam dokończyć to co zacząłem. Dniami i nocami szukałem metody, by ją uratować. Wiele nieprzespanych godzin w laboratorium zamieniały się w długie dni, a te w tygodnie. Bez rezultatu. Nic, co dałoby mi jakąkolwiek namiastkę nadziei. Pewnego dnia podczas dyżuru w szpitalu otrzymałem telefon z Nowego Jorku. Stan zdrowia Julii znacznie się pogorszył. Pamiętam tylko, jak wszedłem do sali w której leżała. Blada, wychudzona, bez jej świetlistego wzroku. Powiedziała mi wówczas słowa, których nigdy nie zapomnę: Mnie już nie uratujesz, ale setki ludzi liczy na twoją pomoc. Wierzę w ciebie, braciszku.
Umarła. Na moich oczach. A ja stałem tam, i nie mogłem nic zrobić.

Czułam spływające po policzkach łzy. Nie dałam rady ich opanować, to było zbyt silne. Z trudem podniosłam się i podeszłam do niego. Objęłam go mocno, chcąc pocieszyć. Ale nie miałam pojęcia, czy w tym momencie to ja tego pocieszenia bardziej nie potrzebowałam. Ciężko było mi wyobrazić sobie, przez co ten człowiek musiał przejść. Ból, którego nie da się opisać słowami.

It's nice to love you, miss Emily  #2CavalloFamily [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz