V. ℙ𝕣𝕖𝕡𝕒𝕣𝕖 𝕗𝕠𝕣 𝕥𝕣𝕠𝕦𝕓𝕝𝕖 𝕒𝕟𝕕 𝕞𝕒𝕜𝕖 𝕚𝕥 𝕕𝕠𝕦𝕓𝕝𝕖

4 1 0
                                    

    - Znowu ty? - bąknęła z niezadowoleniem ta sama kobieta, co wcześniej odmówiła wykonania badań.
    - Niestety - wzruszyłam ramionami. - Ale teraz z osobą dorosłą.
    - No dobrze. . . a więc gdzie ona jest? - zapytała, oglądając suę dookoła. To wcale nie tak, że Sokół właśnie do mnie dochodził.
    - Tutaj - podszedł stukając podeszwami lakierków o podłogę. Teraz śmierdzi trochę mniej, chyba użył jakichś perfum. Poprawił swój płaszcz koloru jasnego beżu i miał tak niski głos, to nawet nie przeszkadzało mi to, że teraz miał za mocne perfumy.
    To wszystko co zrobił jednak nie zrobiło dużego wrażenia na kobiecie, która tylko spojrzała na niego podejrzliwie.
    - Brat? - wskazała na niego palcem, patrząc na mnie bez grosza zaufania.
    - Czy ja wyglądam na jej brata? - wtrącił się Sokół, patrząc na mnie.
    Ja spojrzałam na niego i tylko pokręciłam delikatnie głową, jednocześnie się krzywiąc, gdy patrzyłam na jego, w żadnym stopniu nie podobne do moich, rysy twarzy.
- Jestem jej opiekunem prawnym - dodał, podnosząc wzrok na kobietę. Jego oczy wyrażały chłód i ogromne niezainteresowanie. Taki, jakby był znudzony gadką. Albo rzeczywiście udawał kogoś, kim nie jest.
- W takim młodym wieku? Nie jest ci ciężko chłopcze? - wypytywała bez końca. Zaczynałam się zastanawiać, czy przypadkiem nie chce za dużo wiedzieć.
- Czy możesz mnie w końcu wpuścić i zrobić to cholerne badanie? Ledwo tu stoję z bólu dla twojej świadomości. Nie mam zamiaru tutaj siedzieć dwadzieścia cztery godziny - ze skrajnym poirytowaniem, moje usta znów wydobyły z siebie toksyczny jad moich słów.
W tym samym momencie, podejrzewam, wkroczył Sokół, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. Zanim zdążyłam odwrócić głowę za prawym barkiem, jego dłoń przejechała po moim ramieniu i delikatnie je ścisnęła.
Nie podobało mi się, jak w tym momencie próbował mną rządzić, ale może rzeczywiście mnie poniosło. Za dużo mówię, a na dodatek moje poirytowanie rośnie.
Zerknęłam na mój prawy nadgarstek. Nie wygląda zbyt zdrowo z tą nabrzmiałą opuchlizną. Jest jeszcze bardziej siwy niż wcześniej.
- Przepraszam za nią - Sokół odezwał się do kobiety z nerwowym uśmiechem, wybijając mnie z rytmu wściekłych i pełnych nienawiści oraz przekleństw w jego stronę myśli. - Staram się ją wychować jak najlepiej potrafię, choć czasem jest jak nieokiełznana bestia.
Szybko zwróciłam wzrok ku niemu, marszcząc brwi.
- Co ty wyprawiasz?! - moje usta tyko poruszyły się, jakbym wypowiadała te słowa na głos. Ale dźwięk nie wydobył się z mojej krtani.
On uśmiechnął się szerzej, przyciągając mnie do siebie. Wpadłam na niego, i za cholerę mi się to nie podobało. Trzymał mnie tak mocno, że przez zimową kurtkę mojej mamy nawet czułam jego silny chwyt.
    - Pobyt w domu dziecka jej nie służył - westchnął z udawanym smutkiem.
    Co z niego za aktorzyna.
    Miałam zachichotać, ale udało mi się zachować zdenerwowanie. Ból w nadgarstku teraz mi tylko sprzyjał, chociaż w przyszłości prawdopodobnie będę przeklinać tą kobietę za zwłokę.
    - Ojej. . . tak mi przykro. . .- kobieta łyknęła tą grę aktorską i więcej nie zadawała pytań.
    - Czy można. . .? - zapytał Sokół, spoglądając do środka sali.
    Pielęgniarka zeszła mu z drogi i nadal trzymając mnie za ramiona, wszedł do środka.
    - Puść mnie. . . - wzruszyłam ramionami, by mnie w końcu puścił. Jego ręce jednak tylko poluźniły ścisk, więc ponownie ruszyłam ramionami. Nie puścił mnie. - Ty. . .! - odwróciłam głowę w jego stronę, ale zapomniałam, że nie znam jego imienia. - . . .puść, proszę.
    - A co jak mi uciekniesz? - zaśmiał się pod nosem, sunąc dłońmi po moich ramionach i barkach. - Wiem, jak bardzo szpitala nie lubisz.
    Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. To, co teraz powiedział, tylko mnie zapewniło, że on nic o mnie nie wie.
A co jak to ma jakieś drugie znaczenie. . .? Dlaczego miałoby mieć? On mnie nie zna.
    Potrząsnęłam głową, odrzucając wszystkie myśli na bok.
    - Nie ucieknę, obiecuję - oznajmiłam spokojnym głosem, ale jego dłonie oplotły się wokół mojej talii.
    Dostałam dreszczy.
    - To wygląda dziwnie. . . - powiedziałam ze zmartwieniem, próbując się wygramolić z przytulasa.
    - Zapraszam panią - powiedziała kobieta, gdy już założyła lateksowe rękawiczki.
    - Puść, smoku - nadal próbowałam się uwolnić.
    Chłopak zaśmiał się i w końcu mnie puścił.
    - Skąd to przezwisko się wzięło? - zapytał brunet, palcami zaczesując swoje włosy do tyłu.
    Ściągnęłam kurtkę mojej mamy i położyłam ją na krześle. Było mi o wiele zimniej niż przedtem, ale chwilę wytrzymam. Przynajmniej mam ciepły sweter na sobie.
    A może wytrzymam dłużej niż chwilę. . .
    Podeszłam do pielęgniarki i wyciągnęłam do niej prawą dłoń. Ona podłożyła swoją dłoń pod moją, a ja tylko położyłam swoją rękę, by nie obciążać mojego nadgarstka.
    - Bo jesteś palaczem - powiedziałam, odpowiadając Sokołowi, od czasu do czasu sycząc z bólu, gdy pielęgniarka robiła mi badanie fizykalne.
    - Przecież nigdy przy tobie nie palę - oburzył się niebieskooki, z delikatnym uśmiechem na twarzy.
    Po minucie już było po badaniu. Moje oczy były trochę szkliste, ale jeszcze łzy nie uroniłam. Zaczęłam wściekłe mrugać oczami, żeby łzy się szybciej wysuszyły w moich oczach.
    - Nie odnotowałam znaczących odczuć, z wyjątkiem lekkiego trzeszczenia, które może budzić niepokój. Niemniej jednak, sądzę, że to zjawisko powinno ustąpić.
    Spojrzałam na nią i aż mi się gorąco zrobiło. Skoro nic mi nie jest, to czemu tu nadal jestem i tu siedzę, a mój nadgarstek jest tak napuchnięty i tak siny, że ledwo nim mogę ruszać?
    - Dziękujemy, w takim razie do widzenia - powiedział Sokół, trzymając moją kurtkę w swoich rękach, gotową, bym ją założyła.
    Przechwyciłam swoją kurtkę lewą ręką, lecz on jej nie puścił.
    - Nie zakładasz? - wyszeptał niskim głosem, patrząc na kurtkę.
    - Przecież ogrzewają szpital - powiedziałam, także patrząc na kurtkę.
Puści czy nie puści. . .?
    - Skoro tak - położył swoją dłoń na mojej lewej i powoli ściągnął ją z kurtki mojej mamy. - Potrzymam ci.
    - Nie ma potrzeby - spojrzałam na niego chłodnym wzrokiem, kładąc moją dłoń na kurtce i próbując mu ją odebrać.
    - Heaven, słońce, nie rób zamieszania - uśmiechnął się przyjaźnie i skierował się do wyjścia, a ja za nim.
    - Nie mów na mnie słońce - warknęłam wychodząc z nim z sali.
    - Słońce - zaśmiał się, łapiąc mnie za prawe ramię, gdy szedł po mojej lewej stronie, i przytulił mnie do siebie jak jakiś pijak.
Westchnęłam marudnie, odpychając go od siebie moim lewym ramieniem.

Never dawn || Shiro KamakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz