XI. 𝕃𝕖𝕥 𝕞𝕖 𝕠𝕦𝕥!

2 0 0
                                    

    Uduszę cię. Uduszę cię. Uduszę cię. Uduszę cię!
    Miałam ogromną ochotę po prostu opleść moje piękne palce wokół jego słodkiej szyi i nie puszczać dopóki nie padnie niczym nieprzytomny na podłogę i w końcu mnie zostawi. W końcu nie będę czuć jego brudnych rąk na moim niewinnym i nietkniętym ciele.
Już brakowało mi sił, a moje mięśnie czasami odmawiały posłuszeństwa. Nawet moje myśli błagały, żebym zaprzestała walczyć. Przecież to tylko taka mała jedna rzecz. Jednak za każdym razem , gdy słyszałam ten głos w głowie, plułam sobie w twarz, nie pozwalając, by spaść aż tak nisko.
Ja siebie będę szanować, nie ważne jak długo to ma trwać, będę walczyć.
- No poddaj się - wyszeptał Mateo, próbując za wszelką cenę ściągnąć moją dolną garderobę. - To tylko seks.
- W dupe sobie wsadź to całe „poddaj się" - warknęłam niemiło, drapiąc go po rękach. - Puszczaj. . .
- Nie puszczę, dopóki nie dostanę tego, czego będę chciał - uśmiechnął się podle.
Nagle szwy spodni zaczęły pękać. Spanikowałam i szybkim kopnięciem w brzuch, odrzuciłam go od siebie i od razu wstałam z łoża.
    Czemu ta wełna jest taka cienka?!
- Widzę, że naprawdę ci zależy, żeby ze mną nie spać. . . - westchnął cicho i się wyprostował.
Nic na ten temat nie powiedziałam. Stałam cicho, małymi kroczkami oddalając się od jakiegokolwiek mebla, żeby to nie zostało wykorzystane przeciwko mnie.
- Haven, zawiodłem się na tobie - przymknął oczy, patrząc na mnie wrogo. - Gdybym wiedział, że taka jesteś uparta, nie wchodziłbym z tobą w związek.
- To zerwij - przewróciłam oczami, mimo iż cholernie mnie to bolało w środku. Wiedziałam, że tak będzie najlepiej, jednak nie mogłam się powstrzymać od wylania przez to łez.
- Za bardzo cię kocham, żeby z tobą zrywać - powiedział troskliwym głosem, patrząc prosto na mnie.
- Tak łatwo przychodzi ci to słowo. Czy ty nawet masz pojęcie co ono znaczy?
- Kocham cię, Haven. Troszczę się o ciebie, staram się, żeby tobie było dobrze. Chcę, żebyś w końcu mi zaufała i pozwoliła się dotknąć. Od momentu, kiedy się poznaliśmy, wiedziałem, że jesteś inna. Taka piękna. Taka chłodna. Myślałem, że mogę cię zmienić, Haven. Tak bardzo się w tobie zakochałem, że uwierzyłem.
    Ale ja w to nie wierzę.
- Ale ja nie chcę byś mnie uszczęśliwiał - wytłumaczyłam chłodno. - Bo ja czuję się szczęśliwa taka, jaka jestem. I twoim jedynym zadaniem było to po prostu zaakceptować.
Nabrałam dużo powietrza przez nos. W jednym momencie napłynęły mi myśli do głowy i łzy do oczu.
- Ale ty po prostu tego nie zrozumiesz, bo tak bardzo się różnimy. Jesteś zamknięty na innych ludzi i to jest właśnie twój problem. Ty nie chcesz zrozumieć, że ktoś ma inne podejście do życia. Ty nie chcesz zrozumieć, że ja czuję strach, nawet stojąc tutaj przed tobą. Ty nie masz pojęcia, jak bardzo ważny dla mnie jest ten moment i chcesz. . . chcesz po prostu mnie wykorzystać jak ostatnią dziwkę - w końcu to z siebie wyrzuciłam.
- . . .jakbym chciał cię tylko wykorzystać do moich osobistych celów, przeleciałbym cię w parku na tamtej ławce - zabrał głos, patrząc prosto na mnie.
    Nie podoba mi się jego aura.
Skrzywiłam się, patrząc na jego wyraz twarzy. Był pełen nienawiści i gniewu. Dłonie jego były zaciśnięte w pięści.
Może to dlatego, że taki osąd mu dałam.
- Ale tego nie zrobiłem, bo jesteś dla mnie znacznie ważniejsza. I czekam cierpliwie, ale ty po prostu czasem dajesz tak sprzeczne znaki, że sam już nie wiem, co mam z tobą zrobić.
Zbliżył się do mnie kilka kroków, a ja jedynie odsunęłam się, posuwając się bliżej szafki, którą w wolnej chwili przeszukałam. Zobaczymy co mi w rączkę wpadnie.
- Wyolbrzymiasz takie nieważne rzeczy i tak bardzo się trzymasz tej swojej popierdolonej hierarchii, że nawet przed ślubem chcesz jeszcze zostać dziewicą.
    Czy ja wiem?
- Skąd wiesz, że jestem dziewicą? Może ja po prostu nie chcę spać z tobą? - zmarszczyłam brwi, mając go ciągnę na oku, gdy tak powoli za mną chodził, a ja tylko od niego odchodziłam.
- Sama mówiłaś, że nie jesteś gotowa. Weź się zastanów czasami, o czym ty w ogóle pierdolisz.
    - Nie jestem gotowa na ciebie - wyprostowałam.
    Stanął jak wryty i patrzył na mnie z niedowierzaniem.
    - Haven, kłamiesz mi prosto w twarz - warknął i po chwili przyspieszył kroku.
    - Mateo, ja nie umiem kłamać - drążyłam dalej temat.
    On aż się gotował ze złości. W końcu mnie dogonił i złapał za nadgarstek, popychając mnie na biały mebel. Szybko więc odsunęłam jedną z szuflad, jednak ku mojemu zaskoczeniu, nic w niej nie było.
    - Szukasz tego? - wyciągnął z kieszeni bluzy mały kępek kluczyków, które dzwoniły, gdy obijały się o siebie. - Czy też może tego? - drugą ręką wyciągnął mały scyzoryk, którego wcześniej znalazłam w tej szufladzie.
No nieźle.
- Nieee. . . - mruknęłam, unikając kontaktu wzrokowego.
- Widzę, że kłamiesz, Haven - pochylił się w moją stronę, a następnie musnął swoimi wargami o moje. - Nie rób ze mnie bałwana, bo sama wychodzisz na ostatnią idiotkę.
    Zmrużyłam wściekłe oczy i unikałam jego spojrzenia. Wpatrywałam się prosto w metalowe kluczyki, którymi bawił się przez jakiś czas na palcu, oczekując ode mnie odpowiedzi. Jednak mi się nawet nie chciało uchylać ust, żeby z nim pogadać. Miałam go dość. Miałam wszystkich dość.
    - No? Haven? Co teraz? - wyszeptał do mojego ucha, przesuwając ostrą częścią kluczyków po moim ramieniu. - Co ten mały móżdżek wymyśli?
    Już miałam go uderzyć, ale mnie zatrzymał szybkim chwytem nadgarstka.
    - A, a, a. Nie tak prędko, kochanie.
    Westchnęłam z frustracją, patrząc na jego podły uśmiech.
    - Bądź posłuszna, zanim ci się stanie krzywda - rzucił kluczyki za siebie i przeleciał mnie wzrokiem.
    Fuj.
    Jego dłoń delikatnie spoczęła na mojej talii, powoli sunąc w dół. Kciuk przemykał pod czarnym materiałem marynarki, budząc całą gamę moich uczuć co do niego. Następnie, biała koszula była stopniowo odsłaniana, aż wreszcie poczułam jego ciepłą dłoń na mojej odkrywającej się talii.
    - Mateo. . . - spuściłam bezradnie wzrok.
    - Cicho. Nic ci się nie dzieje.
    - Nie dotykaj mnie.
    W jednej nietkniętej sekundzie, dźwięk rozkładającego się scyzoryka przeciął powietrze, jak szybki świst. Z determinacją podniósł mój podbródek, trzymając ostrze przy moim gardle, zmuszając mnie do głębokiego spojrzenia w jego pozbawione uczuć oczy.
    - Powiedziałem, siedź cicho.
    Ugryzłam się w język, spojrzenie nasycone nienawiścią skierowane na niego, jeszcze głębszą niż to, które już wcześniej nosiłam.
To koniec. Nie ma już jego. Nie ma nadziei. Jestem tylko ja, jeżeli w ogóle uda mi się tutaj przetrwać.
    - . . .pierdol się, pajacu. . . - warknęłam ledwo słyszalnie, zręcznie wytrącając mu scyzoryk z dłoni.
    Blondyn lekko się wzdrygnął, desperacko próbując złapać nożyk w locie. Bez zastanowienia odrzuciłam jednak myśl o walce ostrze w ostrze. W jednej płynnej sekwencji uderzyłam go pięścią w twarz, potężnie i precyzyjnie, tak że stracił równowagę i przewrócił się na szkło, które skrzętnie podłożyło mu pułapkę.
     - Haven! - krzyknął, wyciągając rękę w stronę ostrza, które już bezlitośnie upadło na podłogę, malując nieregularne rysy na powierzchni. Zanim jednak zdążył je przechwycić, moim butem przygniotłam je do ziemi, zdecydowanie odsuwając od jego zasięgu.
    - Oddawaj to, wywłoko - warknął, czołgając się w moją stronę jak ten ostatni nędzarz, który klęczy przed każdą osobą, która obok niego przechodzi.
    Bezmyśnie postawiłam stopę na jego twarzy i odetchnęłam go ponownie.
    - Znaj swoje miejsce - przyklęknęłam i podniosłam scyzoryk z podłogi.
    Ulżyło mi, ale to jeszcze nie koniec. Przydałoby się stąd na dobre wydostać.
    Podeszłam do drzwi, próbując je jakkolwiek otworzyć. Spojrzałam na podłogę jeszcze raz, a później na Mateo. Nadal zwijał się z bólu, wylewając łzy jak małe dziecko.
    - Nie płacz - powiedziałam chłodno. - Nie masz o co.
    Krocząc zdecydowanie w kierunku porozrzucanych kluczy, skłoniłam się i podniosłam je z podłogi. Następnie, podążając do białych drzwi, starałam się otworzyć ten jeden jedyny zamek, poświęcając na to chwilę. Kluczy było powyżej piętnaście, a żaden nie spełniał swojej roli, dopóki nie natrafiłam na ósmy kluczyk. Drzwi w końcu ustąpiły, jednak zanim zdążyłam sięgnąć po klamkę, ktoś inny mnie wyprzedził. Odskoczyłam na bok, wzrok przykuły postać, która właśnie wtargnęła do pokoju.
    - Dziewica - powiedział nieznany mi mężczyzna, ale jakoś odruchowo jego też poczęstowałam moim słodkim uderzeniem w twarz. Złapałam go za rękaw i rzuciłam na zapłakanego blondyna o oczach ciemnych niczym węgiel drzewny rozprowadzony po kartce papieru.
    W momencie, gdy on był zdezorientowany, przeszukałam go. Znalazłam mały pistolet i kilka naboi.
Nie no, co za mafioza. . .
    Westchnęłam i zabrałam co nie moje, jednak już było moje. Wyszłam spokojnie z pokoju i zamknęłam ich oboje.
     - Przydałaby mi się chwila na nauczenie się korzystania z tego ustrojstwa. . . - westchnęłam cicho i rozejrzałam się po ciemnym korytarzu. Jeszcze kilka drzwi znajdowało się w pobliżu tych kilku metrów, jednak nie wiedziałam, czy chcę ryzykować wchodzenie do jakiegokolwiek bez naładowanej broni.
    Nigdy by mi do głowy nie przyszło, żebym musiała się z kimś strzelać na żywo.
    Nawet nie chcę wspominać moich umiejętności strzeleckich. . .
- Jak kogoś zastrzelę. . . to będzie lipa - wyszeptałam ponownie, patrząc na moje dłonie. Nie dość, że moja lewa ręka była lepka we własnej krwi od tego cholernego szkła, to jeszcze miałam niesprawną moją dominującą rękę. Świetnie. Lepiej być nie mogło.
- Kogo chcesz zastrzelić?
- Wszystkich po kolei - załadowałam pistolet i oddałam jeden strzał w podłogę. Wzdrygnęłam się od nagłego hałasu. - Pif paf, i po wszystkich. Tak o.
- Ah. . . a jaki masz plan?
- Plan? Kto powiedział, że. . . Moment. - Uniosłam głowę do góry i zobaczyłam mężczyznę w masce stojącego tuż przy moim ramieniu. - Ah!
Oddałam kolejny strzał, ale ta nieznana osoba pospiesznie zniknęła z mojego celownika i złapała mnie w talii, zarzucając mnie na swoje ramię jak worek ziemniaków.
- Nie krzycz i nie strzelaj. Im więcej naboi zmarnujesz tym gorzej dla ciebie - wyszeptała osoba, idąc ze mną szybkim krokiem. Nawet nie wiedziałam gdzie, bo moja dupa miała widok frontowy.
Wyszło na to, że ja słonie tyły, a ten gościu idzie sobie spokojnie i niezauważalnie.
Tylko ciekawi mnie jedna rzecz. . .
- Czemu mi pomagasz? - zapytałam. Kto pyta nie błądzi.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To czemu nosisz tą maskę? Nie pasuje ci - mruknęłam spokojnie, chowając pistolet za pas, uważając, żeby nie pociągnąć przypadkiem za spust. Nie chciałabym mieć dziury w spodniach ani na pośladzie.
- Maska jest tylko przykrywką. Każdy tu nosi maskę.
Racja. . .
- Jesteś stąd? - zapytałam kolejny raz.
- Lubisz pytać, nie?
- Kto pyta nie błądzi - wzruszyłam ramionami, patrząc ostrożnie na coraz dłuższy korytarz.
- No dobrze, dziewico - zaśmiał się ukradkiem. - Nie mogę ci powiedzieć. Taka moja robota.
- Szpieg. - mruknęłam do siebie.
- Pracuję dla kogoś, moja droga - poczułam, jak jego dłoń przesunęła się po mojej talii.
Szybko wyciągnęłam pistolet i przyłożyłam lufę do jego potylicy, trzymając mój palec wskazujący na spuście małej broni palnej.
- Zabieraj te łapska jak ci jeszcze życie miłe - fuknęłam z niezadowoleniem.
- Okej, okej! Spokojnie. Odłóż pistolet. - Powoli przesunął swoja dłoń bliżej mojego odcinka lędźwiowego, poprawiając moją marynarkę, by zakrywała moją skórę, a później kładąc na niej swoją dłoń.
- . . .no dobra - podjęłam wyrazistą, choć nieufną decyzję, umieszczając ponownie lufę pistoletu w zakamarkach moich spodni.
Resztę drogi nie wymieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Nikt się nie zjawił, by sprawdzić, czy nadal jestem w pokoju i nikt nawet nie przechadzał się po korytarzach. Zaczęłam się zastanawiać, czy to już noc, czy dzień, lecz nagle sobie przypomniałam.
To bez znaczenia. I tak słońca nie ma. Zawsze jest noc.
Już wyszliśmy na dwór, a ten nieznajomy nadal mnie niósł na swoim ramieniu.
Ileż można nieść kobietę w taki sposób? Chyba nigdy się nie dowiem. Odpowiedź nie jest tylko jedna. Każdy ma co innego do powiedzenia na ten temat. Każda osoba ma inne granice, jeżeli chodzi o siłę fizyczną i psychiczną.
- Nie boli cię ramię od noszenia? - zapytałam po długiej ciszy, przekręcając głowę w jego stronę, żeby mnie lepiej usłyszał.
- Nie bardzo.
- A tak na serio? - dodałam, wewnętrznie czując, że ta osoba nawet tak naprawdę nie chce mnie nosić w taki sposób. Już sam fakt, że ja czuję swoje flaki na kręgosłupie jest dosyć niekomfortowy.
- Nie bardzo.
Westchnęłam bezgłośnie i spuściłam moje ręce. Byłam już wykończona wszystkim, co dzisiaj miało zdarzenie. Nie dość, że ludzie w szkole wysysają ze mnie energię jak wampiry społeczne, to jeszcze ludzie w tym „zakładzie psychiatrycznym" dzieją się cholernie dziwne sceny jak z mafii wzięte.
Ziewnęłam i przymknęłam oczy z nudów, nadal czując dyskomfort jego ramienia w moim brzuchu. Nie dało się tak spać.
    - Nie ucieknij - oznajmił ten, którego ani imienia, ani nazwiska, ani twarzy nie znałam i chyba nigdy nie poznam. Jego głos jest nawet dla mnie nieznany.
    Mężczyzna złapał mnie w talii i postawił na chodniku. Wyglądałam jak zdechlak. Nie chciało mi się nawet stać. Byłam wykończona, a senność, która powoli owijała się wokół moich mięśni i głowy powoli zabierała mnie do głębokiego snu.
    - Nie mam siły, a chyba powinnam - wymusiłam z siebie ten jeden uśmiech. Prawdopodobnie nie wyglądał zbyt estetycznie.
    - Zabiorę cię do siebie - oznajmił, podchodząc do jednego z aut.
    Rzuciłam okiem na jego samochód, a później na niego. Bezsilnie pokręciłam głową i ziewnęłam, nawet nie zakrywając moich ust.
    - Nigdzie z tobą nie jadę.
    Nieznajomy momentalnie spojrzał do środka samochodu, a później znowu w moją stronę. Zachował się tak, jakbym zachowywała się jak jakaś nienormalna.
    W tym momencie byłam najbardziej normalną wersją siebie, więc nie miałam pojęcia dlaczego za cholerę tak się na mnie gapi jak dziwka na słup.
    - Czemu?
    - Nie jestem aż tak bezmyślna i zmęczona, żeby wsiadać do auta osoby, której nawet imienia nie znam - złożyłam ramiona na mojej klatce piersiowej i przerzuciłam cały ciężar ciała na lewą nogę.
    - Ah. . . No dobra. To zabiorę cię do szpitala.
    Wzruszyłam ramionami i westchnęłam głęboko, powoli krocząc w stronę samochodu.
     - Jak tylko pojedziesz złą trasą, przestrzelę ci łeb i zamarzę jakiekolwiek dowody o twojej śmierci.
     Mężczyzna westchnął, gdy w końcu wsiadłam do auta i położyłam naładowaną broń tuż niedaleko mojej nogi.
    - Przerażasz mnie, dziewico.
    - Dlatego do moich rąk nie powinien wpadać żaden ostry przedmiot, ani broń palna.
    Mężczyzna potrząsnął głową i kliknął językiem, zamykając drzwi samochodu, od których siedziałam. Zapięłam pasy i do myśli napłynęły te zdarzenia, przez które o mało nie straciłam życia.
    Teraz to nawet nie było mowy o spaniu. Teraz? Kiedy to wszystko powraca w jednej wielkiej fali jak niszczycielskie tsunami? Nie ma mowy. Będę miała koszmary. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie żyć tak jak żyłam. Nawet, tak szczerze, wątpię, że zasiądę za kółkiem.
    Odpala samochód i przez to czuję się jeszcze gorzej. Moje serce bije tak szybko i mocno, że ledwo potrafię normalnie oddychać. Nie chce patrzeć, ale jednocześnie boję się zamknąć oczy.
- Ostatnie słowa zostaw sobie po mojej śmierci - zmrużyłam oczy, pokazując ogromny grymas na mojej twarzy.
- Chciałbym, ale chyba będę pierwszy - uśmiechnął się i padł bezsilnie na moje ciało, niczym niewinne dziecko, przygniatając mnie bardziej do śniegu.
- Hawton, nie.
Zepchnęłam go z siebie i wstałam do siadu. Spojrzałam na ogień, od razu poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Kolejne iskry lecą z samochodu na płonące drzewo. Znowu nie wiem co mam ze sobą zrobić. Spojrzałam na Sokoła, który leżał na lodowatym śniegu. Jego policzki powoli gubiły swój czerwony kolor.
Naprawdę mi niedobrze. . .
Otwieram drzwi i zabieram ze sobą broń palną, wyskakując jak poparzona z samochodu. Ledwo stoję na nogach. Kręci mi się w głowie i tracę dech w piersiach.
A niby nic takiego poważnego się nie dzieje.
- Co jest? - oparł swoje ramię o oparcie swojego fotela i spojrzał na mnie.
Zwróciłam wzrok na niego i wystarczyło mi tylko to jedno wspomnienie.
Każdy obrazek traumatycznych zdarzeń nagle przelatywał mi przed oczami. Robię krok w tył, czując jak miękną mi mięśnie w łydkach.
Chyba wariuję. . .
- Hej - wyszedł z auta, słysząc moje dyszenie.
Czuję się jakbym przebiegła maraton, jednak to nic z tych rzeczy. Moje myśli przyćmiewa ciemna mgła i czuję coraz większy strach. Przed samochodem. Przed zapachem benzyny. Przed światłami łapa, które przypominają mi obfity ogień. Przed drzewami, które tamtego dnia spłonęły na szary pył.
I pomyśleć, że ja także mogłabym być tym drzewem.
- Dziewico - powiedział mężczyzna, podchodząc do mnie.
- Nie podchodź! - krzyknęłam w panice, unosząc lufę pistoletu w stronę zamaskowanego.
Słyszę moje bicie serca. Moje całe ciało od tego drga. Jest mi zimno, a jednocześnie czuję się tak, jakbym została wrzucona do gorącej magmy.
- Uspokój się - zrobił krok w tył, podnosząc dłonie w górę. - Rzuć pistolet. Nic się nie dzieje. Wszystko jest okej.
Chcę w to uwierzyć.
Ale wiary mi brak.

Never dawn || Shiro KamakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz