Rozdział 2

26 1 0
                                    

Tydzień później

Spędzałam czas u Svena, mojego przyjaciela który mnie przygarnął i obiecał Rodney'owi chronić jak oczko w głowie. Znajdowałam się w małym domku, na obrzeżach Rotterdamu, w Holandii. Miałam tu spędzić dwa miesiące, aby Marcus, Anakin, Stanley oraz Yvonne mogli pozbyć się Damiano. Starszy oraz łysy już mężczyzna est częścią naszej organizacji Iovem, więc możemy mu zaufać.

Miał to być zwyczajny, monotonny i spędzony przy papierach ze sprawami mafii dzień, który spędzę w mojej kryjówce, jednak nie był.

Można by stwierdzić, miało być świetnie, a wyszło jak zawsze. Chujowo.

Ściskam mocno w ręce długi oraz ostry nóż. Błyszczy się on w świetle słońca, wpadającego przez okno kuchni w mieszkaniu.

Po moim biodrze płynie już gorąca krew, której zapach unosi się w powietrzu. Powoli odwracam wzrok od rany i spoglądam na postać przez, którą nie mogłam zostać w moim ukochanym Portland z chłopakami.

- Cynthia Miller. Myślisz, że tak łatwo bym ci odpuścił ? Szukałem cię po całym Oregonie, a kiedy doszły mnie słuchy, iż wyjechałaś... - przerwał na chwilę, zbliżając się do mnie coraz bardziej. - Nie miałaś zbyt dużego wyboru w miejscach pobytu.

No chyba kurwa nie. A mogłam pojechać to tego idioty.

Obok niego stało kilku jego zamaskowanych sługusów, trzymających pistolety w gotowości to strzału. On zaś miał w dłoni scyzoryk, choć wiedziałam, że za paskiem też posiadał broń.

- O czym ty człowieku pierdolisz ? - ledwo wydyszałam, bo pomimo, że jakoś trzymałam się na nogach, to czułam, że oddech staje się coraz płytszy.

- Zabiłaś mi brata ! I jeszcze się pytasz o co mi chodzi - nagle zaczął się histerycznie śmiać. Ten odgłos na pewno nie należał do osoby zdrowej psychicznie. - Najpierw go okaleczyłaś a potem zastrzeliłaś. Z tobą zrobię to samo, ale myślę, że spędzimy trochę więcej czasu na torturach.

Rzucił w moją stronę ostrze, którego ruchu nie zarejestrowałam. Trafiło mnie głęboko w brzuch. Wykrzywiłam twarz przez wywołany ból, ale nie chciałam dać po sobie tego poznać.

- Lorenzo sam... mi się napatoczył na drogę... nie chciałam go zabić - sapałam oraz osuwałam się po szafkach kuchennych zapewne zostawiając czerwone ślady. Koszulka cała przesiąkła szkarłatną cieczą - ale on próbował skrzy.... Skrzywdzić moich bliskich. Był szalony, zresztą jak ty. Wyświadczyłam światu przysłygę.

- Odszczekaj to dziwko, bo inaczej nie będę taki dobry - przyłożył mi gwałtownie do gardła nóż.

Myślałam, że to mój koniec. Już miałam błagać Aresa, boga wojny by tą skończył jak najszybciej, lecz niespodziewanie ostrze zniknęło.

Otworzyłam powieki, aby zobaczyć co się dzieje. Sven Timmothe jakimś cudem niesłyszalnie powalił gang Invictus a teraz unieszkodliwił Damiano. Wiem, że go nie zabił, bo nie jest do tego zdolny, ale sprawił, że stracił przytomność. Specjalizuje się w sztukach walki, więc zna miejsca, w które uderzać by zyskać kontrole.

- Nic ci nie jest maleńka ? Thia nie odpływaj mi tu - był przerażony. Chociaż ja też, bo czułam się bardzo osłabiona. Straciłam sporo krwi i energii - zaraz po kogoś zadzwonię.

Z całych sił starałam się utrzymać przytomność, lecz na marne.

Czy tak wygląda śmierć ? Nie zbyt mi się to podoba.

Ostatnim co poczułam, to ciepło ciała Svena i jego tors, do którego mnie przyciskał. Wydaje mi się, że wyszliśmy na zewnątrz. Rozmawiał też kimś, ale z kim ? Pogotowie czy mój Iovem.

Niewiem i się raczej nie dowiem bo właśnie tracę czucie w całym ciele.

Chociaż w sumie lepiej umrzeć godnie na polu bitwy, niż z całemu pomarszczonemu z chorobami i zanikami pamięci.

My secret life [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz