Wychodzę pierwsza z tramwaju, kiedy tylko zatrzymuje się na przystanku i biegnę chodnikiem, dobrze wiedząc, że jestem już od dawna spóźniona. Bianca czeka na mnie w salonie od dwudziestu minut.
Wciągam ze świstem powietrze, bo w pewnym momencie podjeżdża mi noga na śniegu, ale udaje mi się utrzymać równowagę. Wystarczająco dużo razy zaliczyłam upadek tej zimy. Może już wystarczy? Albo chociaż nie dzisiaj, skoro wieczorem czeka mnie bankiet charytatywny, organizowany przez państwo Hale. Wolałabym nie mieć skręconej kostki.
Mrużę oczy, kiedy płatki śniegu zasypują mi twarz. Opatulam się szczelniej szalikiem i pruję żwawym tempem, by jak najszybciej dotrzeć pod wskazany przez przyjaciółkę adres. Najgorsze połączenie: śnieg i porywisty wiatr. Pociesza mnie, że jest już początek lutego i w końcu powinno zacząć robić się cieplej.
Docieram pod budynek i od razu wchodzę do środka, by uciec od tego zimna.
‒ Dzień dobry, jestem, jestem! ‒ zwracam się do ekspedientki, która wychodzi za lady i idzie w moją stronę. ‒ Przepraszam za spóźnienie!
‒ W czym mogę pani pomóc?
Zamieram w połowie ruchu, bo akurat zdejmowałam szalik. Rozglądam się po wnętrzu, w którym się znajduję i otwieram szerzej oczy. Co prawda jest to jakiś sklep z ubraniami, ale nie ma tutaj niczego w bieli.
‒ Ouu, tu nie ma sukienek ślubnych?
‒ Sukienek ślubnych? ‒ powtarza za mną kobieta, nie kryjąc zdumienia. ‒ To wypożyczalnia kostiumów karnawałowych.
‒ Właściwie ślub to też taki karnawał. Albo cyrk ‒ mruczę pod nosem, zakładając z powrotem szalik. Posyłam pracownicy przepraszający uśmiech. ‒ Ale rozumiem, że mojej przyjaciółki tutaj nie ma. Najwyraźniej pomyliłam adres.
Wychodzę ze sklepu, nim kobieta zdąży jakkolwiek zareagować i jeszcze raz sprawdzam adres, który Bianca podała mi wczoraj w wiadomości. Przeklinam pod nosem. Oczywiście, że coś pokręciłam. Ulica się zgadza, ale numer lokalu już nie.
Krzyżuję ramiona i wciskam dłonie pod pachy, by ogrzać choć trochę ręce. Pod właściwy budynek docieram po kilku minutach, bo na szczęście znajdował się tylko ulicę dalej. Dostrzegam przez szybę Biancę, która macha mi z zapałem.
‒ Wybacz za spóźnienie ‒ tłumaczę się, kiedy jestem już w środku salonu. ‒ Jak na złość na sam koniec przyszło pełno klientów, a nie wypadało mi ich wyprosić.
Bianka macha od niechcenia dłonią i cmoka mnie w policzek na przywitanie.
‒ Mówiłam, potrzebujesz drugiego pracownika. Jesteś teraz szefową dla samej siebie, możesz pozwolić sobie na zatrudnienie kogoś do pomocy.
Rozbieram się z wierzchnich ubrań, bo w lokalu panuje przyjemne ciepełko i równocześnie potakuję przyjaciółce. Pracuję już ponad miesiąc w swojej kwiaciarni i codziennie mam pełno klientów i zamówień. Ledwo wyrabiam się ze wszystkim, przez co często zostaję po godzinach. Nie narzekam, bo spełniam się zawodowo i nawet mimo zmęczenia zawsze wracam z uśmiecham na ustach do mieszkania, ale chyba rzeczywiście muszę zatrudnić kogoś do pomocy. Chociaż na te kilka godzin. Bałam się, że początki będą trudne pod względem zarobkowym, ale jak na razie jest bardzo dobrze i bez problemu będzie mnie stać na utrzymanie drugiego pracownika.
‒ Co jeśli zatrudnię jakąś oszustkę, która mnie okradnie? ‒ gdybam na głos i odrzucam kurtkę razem z szalikiem na oparcie kremowej sofy. Zaraz potem opadam na jej miękkie poduszki, bo Bianca już przegląda sukienki zaprezentowane na manekinach lub wieszakach.
Poprosiła mnie bym jej towarzyszyła przy wyborze sukni ślubnej. Jak mogłabym się nie zgodzić? Zwłaszcza, że jestem jej druhną. Ślub odbywa się dopiero w maju, więc pozostało jeszcze sporo czasu, ale co najlepsze odbywa się on we Włoszech, w rodzinnej miejscowości Bianki. Nigdy nie byłam w Europie, dlatego tym bardziej się cieszę na ten wyjazd.