Czy w chwili, w której postanowiłam zgrywać superbohatera i wspaniałomyślnie wzięłam winę na siebie pomyślałam o tym, że moja matka dowie się o tym, że straciłam pracę? Nie. Czy ponoszę za to nieprzyjemne konsekwencje? Tak.
Przymykam powieki i tłumię zrezygnowane westchnienie na dźwięk wywodu mamy.
‒ I co ty teraz zrobisz? Gdzie znajdziesz pracę? Mówiłam, trzeba było od razu zacząć pracować w swoim zawodzie, ale ty się uparłaś i nie chciałaś mnie słuchać! Widzisz jak teraz skończyłaś?
Mama wie jedynie, że ktoś zdemolował kwiaciarnię, w której pracowałam. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę zostałam zwolniona. Wtedy to dopiero, by lamentowała. Jednak jej sugestie, że gdybym pracowała w zawodzie, czyli jako księgowa, uniknęłabym takiej sytuacji, są bezsensowne. Biuro też wandale mogliby zdemolować.
Wbijam łopatę w nieodśnieżoną zaspę śniegu i poprawiam telefon przy uchu. Nie zdążam się obronić, bo mama jak zawsze pod wpływem emocji dostała słowotoku.
‒ Boże, jak to dobrze, że masz Jamesa! Módl się dziecko, by cię teraz nie zostawił! Najlepiej bierz się do roboty i zachodź jak najszybciej w ciążę. Ciężarnej prędzej nie zostawi.
Rozdziawiam szeroko usta.
‒ Mamo, czy ty siebie słyszysz? ‒ oburzam się, ulegając narastającej we mnie złości. ‒ Nie wierzę, że naprawdę to powiedziałaś. Co jest z tobą nie tak?
‒ Myślę przyszłościowo w porównaniu do ciebie! Jak sobie poradzisz bez pracy? Chcesz tak jak ja wiązać z ojcem ledwo koniec z końcem? Trzymaj się Jamesa, bo on zapewni ci dogodne życie.
Nie, to są jakieś kpiny. Jej już całkiem padło na głowę.
‒ Yhym, czyli nieważne, czy kogoś kocham, czy nie, najważniejsze, by facet był bogaty?
‒ Ja w twoim wieku nie miałam tyle szczęścia, a ty masz faceta marzeń. Proszę cię, chociaż tego nie zepsuj.
Aż się we mnie gotuje, ale równocześnie czuję nieprzyjemny ucisk w piersi. Dla matki jestem życiową porażką, bo choć skończyłam studia nie pracuję w zawodzie, nie mam męża, a ona przecież mając dwadzieścia pięć lat urodziła już trzecie dziecko, a w dodatku jestem niepoważna i bujam w obłokach, bo zamiast wziąć się w końcu za prawdziwe życie ja planuję spełniać jakieś swoje głupie marzenia.
Rozłączam się, nim zdąży powiedzieć coś jeszcze, co sprawi, że stracę nad sobą panowanie. Ale chyba już zgubiłam kontrolę, bo ciskam komórką daleko przed siebie ze zduszonym okrzykiem. Zaraz potem ponownie warczę sama do siebie, bo dociera do mnie co zrobiłam. Wyrzuciłam telefon w zaspy.
Zaczynam przeszukiwać miejsce, w którym upadł telefon. A przynajmniej tak mi się wydaje, że było to tutaj. Mam już przemarznięte dłonie, mimo rękawic, bo od godziny odśnieżam ogród państwa Hale. Wszystko jest pokryte tym białym gównem, przez co nie miałam jak się wyżyć podczas prac z roślinami. Dlatego chwyciłam za łopatę i postanowiłam chociaż w ten sposób wyładować rozsadzającą mnie od środka złość.
‒ Aria, złociutka ‒ dociera do mnie rozbawiony głos Cynthii. ‒ Czy to jakiś nowy sposób odśnieżania? Ręczny?
Spoglądam w stronę domu i dostrzegam kobietę w otwartym oknie.
‒ Nie, to tylko moja głupota. ‒ W końcu odnajduję komórkę, dlatego podnoszę ją i pokazuję Cynthii.
‒ Może wróć już do środka? Na pewno zmarzłaś. Zrobię ci gorącą czekoladę, co ty na to?
Mimo parszywego nastroju na moje usta mimowolnie wypływa uśmiech. Jestem dla Cynthii obcą osobą, ale ona traktuje mnie niczym córkę. W porównaniu do mojej matki nie robiła mi wykładów po tym, jak dowiedziała się o sytuacji z kwiaciarnią, lecz podnosiła na duchu. A tego właśnie między innymi potrzebowałam usłyszeć ‒ słów, które mnie nie zdołują, lecz zapewnią, że utrata pracy to nie koniec świata.