Rozdział 3. Alecsey

19 1 6
                                    




W korytarzu obok kuchni nadal unosił się smród stęchlizny i chyba nikt nie zamierzał się go pozbyć. Rękawem wolnej ręki zasłoniłem nos, bo nie mogłem wytrzymać tego odoru. Dopiero w kuchni odetchnąłem i wyciągnąwszy zająca za słuchy, podałem go kucharzowi. Do moich nozdrzy już wdarły się niesamowite zapachy różnorodnych przypraw, a także czegoś słodkiego.

— Chcę go na dzisiejszą ucztę. Pieczony z żurawiną.

— Oczywiście, wasza wysokość — odparł mężczyzna przekazując zwierzę młodej dziewczynie, która wzrok miała wbity w ziemię. Kucharz patrzył na mnie. Nie było to natarczywe spojrzenie, lecz wyczekujące. Pewnie miał nadzieję, że nie będę miał już więcej zachcianek. Odetchnął z ulgą, gdy oznajmiłem mu tylko, że powinni coś zrobić z tym zapachem na korytarzu. Miałem nadzieję, że następnym razem będzie można przejść swobodnie, bo jeśli nie, to mój żołądek może się zbuntować i pokazać na co go stać.

W całej mojej komnacie i łazience unosił się zapach pomarańczy, zdecydowanie jeden z moich ulubionych. Rozkoszowanie się ciepłą wodą w kąpieli nie mogło trwać wiecznie, zwłaszcza, że obiecałem matce, że zajrzę do komnaty herbacianej. Ubrałem się w codzienny strój i truchtem udałem się do jednego z ulubionych miejsc matki. Ojciec zawsze mnie pouczał, że nigdy nie powinienem wyglądać na zmachanego bądź zmęczonego. Uważałem, że to głupie, ale jak większość rzeczy, nie mogłem komentować tego głośno.

Na miejscu zastałem matkę w towarzystwie ciotki Clarise oraz Coltona. Kobiety siedziały przy gorącej herbacie, pogrążone  w rozmowie. Skinąłem w ich stronę głową i przeszedłem przez komnatę do miejsca pod oknem, gdzie w jasnozielonym fotelu siedział Colton. Nawet nie zwrócił uwagi na moje przybycie.

Drugi fotel jakby zapraszał, aby w nim usiąść, więc zrobiłem to kładąc nogi na podnóżku. Głowę podparłem na ręce i śmiałem się z kuzyna, dopóki na mnie nie spojrzał. Brwi miał ściągnięte i wydawał się być rozzłoszczony. Wyprowadziłem go z równowagi?

— O co chodzi? — zapytał przymykając książkę, ale trzymając palec w miejscu, w którym przerwał czytanie.

— Przepraszam, nie chciałem ci przeszkodzić, ale niezłe miny stroisz.

— Owszem, dawno nie czytałem niczego tak... porywającego. — Jego twarz się rozpogodziła. Zaznaczył kapitałką miejsce gdzie trzymał wcześniej palec i odłożył książkę na stolik obok. Oparł ręce na poręczach fotela i przechylił nieco głowę. Sprawiał wrażenie jakby się nad czymś zastanawiał. Przeczuwałem co zaraz nastąpi.

— Przyzwyczaiłeś się do myśli, że niedługo poznasz swoją żonę? — zapytał w końcu. To pytanie było odwetem za przerwanie mu lektury. Dobrze wiedział, że zrobiłem z tego temat tabu, a mimo to odważył się go poruszyć. Podły drań. Dobrze, że przynajmniej mówił na tyle cicho, że nasze matki nie zainteresowały się naszą rozmową.

— Mówisz, że zemsta musi być?

— Wydaje mi się, że nieco przesadzasz. A jeśli to niezła sztuka? I w dodatku ugodowa? Żyć nie umierać.

— Nie ma znaczenia jaka jest. Znaczenie ma to, że nie godzę się na tę szopkę.

— I co chcesz z tym zrobić? Bo jakoś nieszczególnie widzę dobre rozwiązanie. Raczej stawiałbym na pogodzenie się z losem.

— Jeszcze nie wiem. Mam trochę czasu, więc coś wymyślę. A jak nie, to może po prostu zniknę — Ostatnie zdanie dodałem z żartem, ale Colton chyba tego nie zauważył.  Obaj dobrze wiedzieliśmy czym byłaby ucieczka. Zdradą, a zdradę nagradza się w odpowiedni sposób.

— Wchodzę w to.

— Tylko żartowałem. — Przyglądałem się mu z uwagą. Zaniepokoił mnie fakt, że Colton tak chętnie przystałby na ucieczkę. Targała nim chęć przeżycia przygody takiej jak w książkach? Obaj chwilę milczeliśmy, ale w końcu przerwał ciszę. — Poczytam  jeszcze. — Chwycił książkę i wrócił do lektury dając mi tym samym do zrozumienia, żebym spadał, bo to koniec rozmowy.

Valland. NastępcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz