Od dnia, w którym Olivia Bloom poznała Erica Evansa upłynęło cztery niezmiernie długie lata.
Chociaż poznawać go zaczęła dopiero od sekundy, w której przekroczyła próg ogromnego domu – w białej sukni swojej krojem podkreślającym wyraźną krągłość jej brzucha.
Olivia spoglądała przez ramię na swojego szarmanckiego męża, który przepuścił ją przodem w drzwiach jak miewał to w zwyczaju. Na jego cudownej twarzy malował się niepokorny uśmiech, gdy zwróciła się w jego kierunku podpierając dłonie na biodrach.
Miała ochotę złapać go za dłoń i zaciągnąć wprost do sypialni, jednak, gdy złapał ponownie za klamkę coś się zmieniło. Zmarszczyła brwi i lekko uniosła dłoń jakby próbując go zatrzymać, chociaż żadne z nich od sekundy nawet nie drgnęło. Liv zmarszczyła brwi dając mu niemy znak, iż oczekiwała wyjaśnień.
Jak mógł ją zostawić całkiem samą w dniu ich ślubu?
W momencie, gdy miała nadzieję, że zaniesie ją wprost do sypialni i zamkną się tam na najbliższy tydzień, albo tyle dni, ile uda jej się ukraść swojemu zapracowanemu mężowi.
Kolejne zdanie, które wypowiedział przedstawiło jej szarą rzeczywistość, która z planami jakie zakładała zrealizować – nie miała nic wspólnego.
– Muszę coś załatwić Pani Evans – wychrypiał uwodzicielsko i czule, pokonując dzielącą ich odległość w zaledwie dwóch krokach. – Twój prezent ślubny czeka w sypialni. Powinnaś przymierzyć i poczekać na mnie, abym mógł zobaczyć jak krawcowa się sprawdziła. Czy to jasne? – Zaśmiała się na ton jego głosu i złapała mocny oddech chcąc zachować przy sobie chociaż odrobine dłużej woń jego perfum.
Nie chciała się gniewać, chciała zrobić wszystko, co sprawi, że wróci do niej jak najszybciej.
Podłapała jego figlarny ton i przechyliła kokieteryjnie głowę.
– Ależ tak, naturalnie. – Zadarła głowę, aby zrównać spojrzenie z jego spojrzeniem. – Wracaj szybko, dokądkolwiek idziesz. – Wzbiła się na palce u stóp, aby ucałować jego policzek.
Ślad szminki w kolorze wina zabarwił jego skórę.
Spojrzał na nią nieco uważniej, niż sekundę wcześniej. I jeśli miał być szczery sam ze sobą – niezbyt mu odpowiadało jej zainteresowanie. Oczywiście, wcześniej mówił jej o większości, a nawet wracał wtedy, gdy wrócić się zobowiązał – jednak czemu miałby się spowiadać swojej żonie? Oczekiwał, żeby na niego czekała i to wszystko. Jednak smutek w jej oczach i bijące z nich pytanie nie dawały mu spokoju.
Nie życzył sobie, aby pytała gdzie wychodzi na chwilę po powrocie z przyjęcia weselnego.
Ale czyż to nie tak, że powinien tego jednego wieczora pozostać z nią? Zadbać o to, aby uśmiechała się promiennie do białego rana. Otulona jego ramionami i pościelą.
Tak sobie to wyobrażała. Planowała ten wieczór odkąd się jej oświadczył i ostatnim na czym jej zależało to wszczynanie kłótni, która niszczyłaby ten dzień ostatecznie.
Więc Liv zamilkła jak na jego ideał kobiety przystało. Wtedy zupełnie nieświadoma, że miało zostać już tak zawsze. Olivia zupełnie nieświadomie zrobiła krok ku życiu, w którym całkowicie straciłaby głos.
Zmierzyła w kierunku, utracenia całej siebie, jednym niewielkim przyzwoleniem. A powinna była powiedzieć otwarcie, iż wolałaby, aby został w domu. Został z nią w ich wielkim dniu, a całą resztę odłożył na inny dzień.
CZYTASZ
Poranki
Chick-LitZawsze, gdy było już zbyt późno - gdy obrączka lśniła na drobnym kobiecym palcu okazywało się, że te czarne męskie oczy doprawdy były odzwierciedleniem duszy.